Quantcast
Channel: Książki Zaginają Czasoprzestrzeń
Viewing all 350 articles
Browse latest View live

"Wyśpij się! Jak zdrowy sen może odmienić twoje życie" - Arianna Huffington

$
0
0
"Wyśpij się! Jak zdrowy sen może odmienić twoje życie", to książka autorstwa Arianny Huffington znajdującej się na liście stu najbardziej wpływowych ludzi świata wedle magazynu "Times" i liście najbardziej wpływowych kobiet według "Forbesa". W swojej książce dzieli się z nami swoimi refleksjami na temat snu, a raczej niedbałego stosunku ludzkości do tego ważnego aspektu naszego istnienia.

Arianna Huffington - współzałożycielka, prezenterka i redaktorka naczelna Huffington Post Media Group, autorka piętnastu książek. W 2005 roku założyła "The Huffington Post", połączenie portalu informacyjnego i bloga. W 2012 roku "The Huffington Post" wyróżniono Nagrodą Pulitzera w kategorii reportażu krajowego.

Niedobór snu powoduje groźne konsekwencje dla naszego zdrowia. Potrzebujemy go, by cieszyć się życiem i sprawować nad nim kontrolę.

Wyśpij się! to oparta na badaniach naukowych książka, która przybliży czytelnikowi zagadnienia dotyczące snu – od jego historii do roli marzeń sennych. Ujawnia istotną rolę, jaką odgrywa sen dla naszego funkcjonowania.

Autorka udowadnia, że obecnie mamy skłonność do ograniczania liczby godzin snu, co pogarsza stan naszego zdrowia i wpływa negatywnie na komfort życia osobistego, seksualnego oraz zawodowego. Porusza temat naszego uzależnienia od technologii, która zakłóca sen oraz wskazuje na zgubne konsekwencje stosowania leków nasennych.


Książka zawiera wiele cennych zaleceń i wskazówek, jak najlepiej wykorzystać niesamowitą potęgę zdrowotną snu.


Jeszcze jak świat światem, tak wiele nie wiedziano o śnie. Sen jednoczy ludzkość. Złącza nas z bliźnimi, z przodkami, z przeszłością i przyszłością. Nieważne, jakim człowiekiem jesteś, na jakim etapie istnienia się znajdujesz, jak każdej innej osobie, potrzeba ci snu. Choć pozostaje to faktem od zarania, nasz związek ze snem, dopiero teraz przechodzi, naprawdę ciężkie chwile. Zdajesz sobie sprawę, jak ważną rolę stanowi dla każdego naszego aspektu istnienia i dobrego samopoczucia, emocjonalnego i duchowego. Paradoksalnie jednak coraz trudniej nam zaspokoić potrzebę snu. Co więcej, choć postęp technologiczny pozwolił nam dowiedzieć się, co się z nami dzieje podczas snu, to również technologia jest jedną z przewodnich powodów naszych dzisiejszych problemów ze snem. Jednakże, nie są winne zaledwie one. Sen z powiek spędza nam powszechne złudzenie, że przepracowanie to akceptowalna cena za sukces. Dziś stosuje się więc prostą metodę: skoro wciąż nie opuszcza nas wrażenie, że doba jest za krótka, każde z nas próbuje urwać dodatkowe kilka chwil. Sen cierpi najbardziej, bo nie ma szans w zderzeniu z bezlitosną wizją sukcesu. Arianna Huffington w swojej książce chce przyjrzeć się temu pradawnemu, fundamentalnemu i tajemniczemu zjawisku z wielu perspektyw, a także pokazać, jak sen może pomóc nam posiąść kontrolę nad codziennością. Ma nadzieję, że zdoła przekonać nas do wprowadzenia zmian, które odmienią nasze spoglądanie na sen.  

Arianna Huffington pisze o śnie, wcale nie nużąco. Autorka ma nadzieję, że lektura tej książki zainspiruje nas do prac nad własnymi  związkami z tajemniczym i wieloaspektowym zjawiskiem jakim jest sen.Jak sama wspomina  w swojej książce, odkąd zaczęła spać po siedem, osiem godzin, łatwiej się skupia na uprawianiu medytacji, ćwiczeniach fizycznych, podejmowaniu rozważnych decyzji oraz pogłębianiu interakcji z otoczeniem i samą sobą. Sen nie ma zaledwie kluczowego znaczenia dla zdrowia, ale też oddziałuje też na wszystkie aspekty naszego istnienia. Pierwsza część książki nawiązuje do takich tematów, jak: historia snu, śnie i nauce o nim, zaburzeniach snu i snach. Część druga poświęcona jest innowacjom, reformom, wynalazkom i nowym technologią napędzającym naszą rewolucję. Tam znajdziecie wzmianki o: sztuce dobrego snu, spaniu z partnerem, co nam szkodzi, co nam pomaga, drzemkach, strefach czasu. Brzmi ciekawie, nieprawdaż. Jednakowoż, prócz doświadczeń autorki ze snem, oraz skutkami jego braków, badaniami przeprowadzonymi na temat snu, na jakich ta opiera swoje dzieło, trudno doszukiwać się w książce czegoś więcej. Porad i informacji, które mogą stać się dla nas cenne, jest tu najmniej. Przykładowo, o powodach i skutkach bezsenności można dowiedzieć się bardzo wiele, ale niekoniecznie, jak sobie z nimi skutecznie radzić. Bardzo popularne ostatnio zagadnienie świadomego śnienia, również nie pojawia się w tomie, mimo że ten odpowiada zainteresowaniom Arianny Huffington. Szkoda, bo taka zagwozdka jest naprawdę interesująca. Uświadamianie, że brak snu może mieć dla nas zgubne konsekwencje, niekoniecznie. Co nie zmienia faktu, że czas z lekturą spędza się naprawdę miło. Arianna Huffington ma bardzo lekkie pióro, z jakim można zapoznać się bez jakichkolwiek niedogodności. 

Nasze niedbalstwo względem snu, jest spowodowane pogonią za sukcesem, albo świadomą ignorancją. To, że jego brak ma dla nas zgubne konsekwencje, raczej nie powinno stanowić dla nikogo niespodzianki.  Ariannie Huffington nie udało się całkowicie skonsumować tematu. Mimo to, książka została napisana naprawdę kunsztownie, więc jeżeli podejmiecie się jej zapoznania, na pewno będą to mile spędzone chwile.

Dziękuję wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

"Dziadek do orzechów" - E.T.A. Hoffman

$
0
0
Postać Dziadka do Orzechów nie jest obca nikomu. Człowieczek z malutkim tułowiem, o ogromnej głowie, którego zadaniem jest otwieranie orzechów. Jednakże, niewiele osób wie skąd się wziął. Teraz ma sposobność to zmienić.

Ernst Theodor Amadeus Hoffmann - niemiecki poeta, pisarz epoki romantyzmu. Także prawnik, kompozytor, krytyk muzyczny, rysownik i karykaturzysta. Jeden z prekursorów fantastyki grozy (tzw. weird-fiction), który wywarł ogromny wpływ na takich twórców jak: Edgar Allan Poe, Howard Phillips Lovecraft, Gustav Meyrink czy Stefan Grabiński.

Jest Wigilia. Siedmioletnia Klara i jej braciszek Fred czekają na świąteczne prezenty. Jak zawsze najwspanialszy dostaną od sędziego Droselmajera, zegarmistrza i wynalazcy, ich chrzestnego ojca; w tym roku jest to wspaniały zamek z poruszającymi się figurkami. Jednak dzieci wolą inne zabawki od mechanicznych cudów skonstruowanych przez sędziego, którymi nie można się tak po prostu bawić: Klara dostaje nowe lalki i śliczną sukienkę, Fred pułk ołowianych huzarów oraz konia na biegunach. Pod choinką jest jeszcze jeden prezent – dziadek do orzechów, w postaci małego człowieczka o dużej głowie i cienkich, krótkich nóżkach; włożenie do jego ust orzecha i pociągnięcie za drewniany płaszczyk powoduje rozłupanie skorupki. Figurka, mimo że brzydka, bardzo przypada do serca Klarze, jej więc zostaje oddana pod opiekę…
 
Książka, utrzymana w fantastycznej konwencji, opowiada o przygodach małej Klary w świecie, w którym zabawki ożywają, a księciem ich królestwa zostaje tytułowy Dziadek do Orzechów.

Dnia dwudziestego czwartego grudnia dzieciom pana radcy nie wolno zaglądać do salonu ani do przyległego pokoju. Fred i Klara siedzą więc skuleni w najbardziej oddalonym kąciku mieszkania. Robi im się nieswojo, w momencie, jak zmierzch już zapada, a świateł, jak to się zwykle działo w dniu wigilii, nie wniesiono. Fred zwierza się szeptem swojej siedmioletniej siostrzyczce, że już od rana nasłuchiwał dobiegających z zamkniętych pokojów szmerów i lekkiego pukania, a ciemna postać, która przed chwilą przemknęła przez sień, to na pewno ojciec chrzestny. Ojciec chrzestny Freda i Klary, sędzia Droselmajer, nie stanowi pięknego mężczyznę. Niska, chuda postać, twarz ma pooraną głębokimi zmarszczkami, a prawe oko zasłonięte wielkim czarnym plastrem. Na domiar złego zupełnie nie ma włosów i pragnąc to zataić, nosi śliczną, kunsztownie wykonaną białą perukę ze szkła. Mimo takich braków stanowi on jednak niesamowitego człowieka. Bowiem, doskonale zna się na zegarach, a nawet sam umie je sporządzać. Jeżeli się zdarza, że jeden z pięknych zegarów w mieszkaniu pana radcy nie może dać głosu, ojciec chrzestny zdejmuje szklaną perukę oraz żółty surducik i zasiada, owiązany niebieskim fartuchem, po czym pogrąża ostre narzędzia we wnętrznościach zegara i majstruje tam tak długo, że aż małą Klarę boli. Ojciec chrzestny jednak jeszcze ani razu, nie zrobił swemu pacjentowi nic złego. Przeciwnie, po tych zabiegach zegar powraca do swoich obowiązków, mrucząc z zadowoleniem. Ilekroć ojciec chrzestny przychodzi, przynosi dzieciom w kieszeni coś ładnego: zabawnego człowieczka, potrafiącego przewracać oczami i kłaniającego się uprzejmie, szkatułkę, z której wyskakiwał ptaszek, lub inne cuda. Na Boże Narodzenie zaś przynosi zawsze niepowtarzalne podarunki, z wielkim trudem i staraniem własnoręcznie sporządzone, Jednak dzieci  niedługo się nimi cieszą, bo rodzice wkrótce zabierają im je na przechowanie. Dlatego też Fred i Klara wolą te zabawki, które dostają od tatusia i mamusi; bo pozwala się im z nimi robić, to co im się podoba. Teraz, też dzieci wiedzą, że rodzice nakupili dla nich mnóstwo podarunków i teraz ustawiają je w salonie, im zaś nie pozostaje nic innego, jak grzecznie i spokojnie oczekiwać tego, co im w darze przypadnie. Prędko zapada zmierzch. Fred i Klara, mocno przytuleni do siebie, nie śmieją nic powiedzieć. W tej samej chwili drzwi nagle otwierają się i taki blask wpada z wielkiego salonu, że dzieci, jak wmurowane stoją na progu.  Wielka choinka, stojąca pośrodku pokoju, obwieszona została mnóstwem jabłek, a ze wszystkich gałązek zwisają na kształt pąków i kwiatów migdały z cukru, kolorowe cukierki i wiele inne słodkości. Ale najbardziej zdumiewają dzieci niezliczone świeczki, które jak gwiazdki błyszczą wśród gałęzi choinki. Drzewko, rozsiewając blask dokoła, wprost zaprasza, do zbierania kwiatów i owoców. Naokoło drzewka otoczenie jaśnieje wspaniałymi barwami. Klara spostrzega śliczne laleczki i sukienkę z kolorowymi wstążeczkami, która wisi na wieszadle w ten sposób, że dziewczynka może ją ze wszystkich stron dokładnie obejrzeć. Fred w tej samej chwili raz po raz galopuje dokoła stołu, próbując nowego kasztanka. Potem ogląda pułk huzarów. Pięknie odziani w czerwone i złote umundurowania, siedzą na koniach. Ochłonąwszy już trochę z podniecenia, Fred i Klara chcą obejrzeć książki z obrazkami. Leżą one otwarte na stole w ten sposób, że widać śliczne kwiatki i bogate stroje ludzi, a nawet wesoło bawiące się dzieci, namalowane tak świetnie, że sprawiają wrażenie istniejących naprawdę. Jednakże, teraz nadszedł czas na podarunek od ojca chrzestnego. Prezent stoi na stole pod ścianą. Zamek z lustrzanymi szybami i złotymi wieżami. Nagle rozlega się dźwięk dzwonków, drzwi i okna otwierają się i widać, jak w środku spacerują maleńkie zgrabne ludziki: panowie w kapeluszach z piórami, panie z długimi trenami u sukien. W środkowej sali, która zdaje się cała stać w płomieniach, bo tak wiele świeczek pali się w srebrnych żyrandolach, tańczą dzieci w takt dzwonków. Jakiś pan w szmaragdowym płaszczu co chwila wygląda przez okno, macha ręką i znika znowu. I sam ojciec chrzestny, niewiele większy od dużego palca tatusia, zjawia się od czasu do czasu na dole w drzwiach zamku i znowu wchodzi do środka. Klara tak długo nie chce odejść od stołu gwiazdkowego, że znajduje coś, czego do tej chwili nikt nie dostrzegł. Pod drzewem, znajduje się człowieczek. Stoi on spokojnie i skromnie, oczekując na swoją kolej. Można wprawdzie dużo zarzucić jego figurze, bo długi tułów nie harmonizuje się z cienkimi i krótkimi nóżkami, a głowę ma o wiele za duża. Ale te braki wynagradza eleganckie ubranie. Człowieczek ma na sobie śliczną fiołkową kurtkę huzarską z licznymi białymi sznurami i guzikami, spodnie tego samego koloru, a buciki piękniejsze niż te, które mogą zdobić nogi studenta, a nawet oficera. Tak dobrze są dopasowane do delikatnych nóżek, jak namalowane. Z ramion zwisa mu wąski płaszcz, z drewna, a na głowie ma czapkę górniczą. Klara, przyglądając się uważnie miłemu człowieczkowi, którego polubiła od razu, spostrzega, że na jego obliczu maluje się wielka dobroć. Jasnozielone, trochę wyłupiaste oczka pełne są przyjaźni i radości. Dodaje mu wdzięku starannie uczesana broda z białej bawełny, okalająca podbródek, a czerwone usta uśmiechają się łagodnie. Zadaniem tego człowieczka jest dzielnie pracować dla nich wszystkich. Ma on otwierać łupinki orzechów. Wszakże, pochodzi on z rodu Dziadków do Orzechów i trudni się nadal zawodem swoich przodków. Dziewczynka nie posiada się z radości, na wieść, że to właśnie jej zostaje powierzona ochrona małego człowieczka.  Klara bierze Dziadka do Orzechów, rozkazuje mu gnieść orzeski, ale wkłada mu do ust, te najmniejsze, żeby człowieczek nie musiał otwierać za szeroko buzi. Niedługo potem, Fred nudzi się manewrami i konną jazdą, podbiega  i śmieje się serdecznie z zabawnego małego człowieczka. Fred wkłada mu do ust największe i najtwardsze z orzechów, aż niespodziewanie Dziadek do Orzechów traci z ust swoje uzębienie. Fred śmieje się z nieszczęśnika do rozpuku, ale Klara zbiera ząbki Dziadka do Orzechów, owiązuje mu podbródek ładną białą wstążką, odczepioną od sukienki, i jeszcze staranniej zawija w chusteczkę biednego małego człowieczka, bardzo bladego ze strachu. I tak rozpoczęła się niesamowita podróż, będąca początkiem jeszcze niesamowitszej miłości.

Świat Dziadka do Orzechów obfituje w łąki przecudnie pachnące i świecące miliardami iskier. Dochodzą z nich najsłodsze zapachy. Ciemną zieleń rozświetla tysiączne ogników. W ich blasku widać złote i srebrne owoce wiszące na barwnych ogonkach oraz pnie i gałęzie drzew, przystrojone we wstążki i bukiety kwiatów jak szczęśliwi narzeczeni lub radośni, weselni goście. Gałązki i listeczki szumią w powiewach zefiru pełnego woni pomarańcz. Mieszkają wśród nich mali pasterze w towarzystwie maleńkich pasterek. Ale można tam też znaleźć panów i panie w strojach do polowań. Każde z ludzi tak delikatne i białe, że wyglądają jak z najczystszego cukru. Znajdują się tam także małe miasteczka składające się z domów kolorowych i zupełnie przezroczystych, co wygląda prześlicznie. Zamieszkują je bardzo mili ludzie. Choć zdarzają się też rozdrażnieni, bo cierpią stale na silne bóle zębów.  

Dawniej, do książek dla dzieci, podchodziło się ździebko inaczej. Pamiętam, że mnie każdego wieczora, a nawet popołudniami, w czasie nieudolnego starania się o zmuszenie mnie do drzemki, tuliła do snu twórczość Jacoba i Wilhelma Grimm,Charles'a Perrault, Hansa Christiana Andersena, Jeana de La Fontaine, Giambattista Basile, Carlo Gozzi, Oscara Wilde. Wtenczas szczególnie królowała bajka "Dzielny ołowiany żołnierzyk", autorstwa Hansa Christiana Andersena. Ilustracja każdej książki prezentowała się barwnie, pięknie, wręcz magicznie. Dziś, większość dzieł dla najmłodszego grona obiorców, rządzi jedna zasada. Fabuła książki ma się prezentować prosto, jak najłatwiej do zrozumienia. Znowuż, ilustracje banalnie, a najlepiej zbliżone do takich, jakie dziecko samo potrafi namalować. Większość jest nudna i sztampowa. "Dziadek do orzechów", autorstwa E.T.A. Hoffmana, to miła odskocznia. Twórczości autora nie brak urzekającego wdzięku i czaru, a znajdzie się w niej nawet nieco groteski. Sama publikacja, też sprawia wiele radości. Jednakże, pierw o fabule. Księżniczka Pirlipata, piękna od chwili narodzin. Wzbudza podziw całego dworu, Mimo to, królową trapi niepokój. Powodem niepokoju matki księżniczki, okazuje się klątwa rzucona przez Mysibabę, królową pałacowych szkodników, które król kazał pozabijać. Mimo środków ostrożności, Mysibabie udaje się dostać do księżniczki i zamienić ją w paskudną istotę o dużej, bezkształtnej głowie i wielkich ustach, podobną do drewnianego dziadka do orzechów. Nadworny astrolog po żmudnych badaniach układów gwiazd orzeka, że jedynym lekarstwem jest zjedzenie przez Pirlipatę orzecha Krakatuka, rozłupanego przez młodzieńca, nie golącego się i nie noszącego butów; musi on dodatkowo, po wręczeniu orzecha księżniczce, wykonać siedem kroków w tył bez żadnego potknięcia. Król nakazuje astrologowi i zegarmistrzowi, pod karą śmierci, udać się na poszukiwania orzecha Krakatuka. Długotrwałe poszukiwania, w końcu dają rezultat. Pirlipacie zostaje przywrócona anielska uroda. Jednakże, nie dla każdego, ta historia ma miłe zakończenie. Wszakże, młodzieniec uratował księżniczkę, ale sam podzielił los, jakim niedawno ta została obarczona. Od tamtego czasu dźwiga swe brzemię, aż komuś uda się z niego je zdjąć. Narratora stanowi sam E.T.A. Hoffman, często zwracając się bezpośrednio do osóbki zapoznającej się z jego dziełem. Przewodnią bohaterką jest siedmioletnia Klara. Mała dama nie może narzekać na niedostatek zabawek i słodkości. W raz z bratem Fredem jest wręcz rozpieszczana przez rodziców. Jednakże, to nie robi z niej rozpuszczonego dziecka. Przeciwnie. Będąc w posiadaniu tak wielu lalek, na swojego ulubienica bierze właśnie Dziadka do Orzechów. Wzbudza to duże zainteresowanie ojca chrzestnego dzieci. Od tamtego momentu, ta tajemnicza i dziwna postać, często pojawia się blisko dziewczęcia. Sam Dziadek do Orzechów w każdą noc, posiada zdolności do ruchu, a nawet mówienia. To szarmancki dżentelmen, któremu nie brak odwagi. Wraz ze swoimi pomocnikami,  jak zapada wszechogarniająca ciemność, powstaje do walki z Królem Myszy. Zresztą nie on jeden. Sama Klara, również musi wiele poświecić, jeżeli chce osiągnąć triumf, nad uzurpatorem. Nie ciężko polubić małą bohaterkę. Choć trzeba wspomnieć, że momentami staje się nużąca. Jeżeli chodzi o samego ojca chrzestnego, to w pewnej chwili odbiorca już wie, że coś więcej chowa się za postacią. Jednak największe zamiłowanie budzi sam Dziadek do Orzechów, a nienawiść władca szkodników .Jednakowoż, to nie świetnie nakreślone postaci, są sednem powieści E.T.A. Hoffmana. Jest nim opowieść, o nieszczęściu, które spotkało Dziadka do Orzechów. Niesamowicie zapada ono w pamięć.  I jest częścią świata, z jakiego pochodzi ta postać. Świata pełnego Łąk Cukrowych, Bram Łakomczuchów, Lasów Gwiazdkowych, Potoków Pomarańczowych, Rzek Limoniadowych. Naprawdę magicznego. Mimo swojej doskonałości, twórczość E.T.A. Hoffmana nie pozostaje pozbawiona wad. I to właśnie zaczarowana część książki stanowi problem. Otóż, nie do końca jest zrozumiałe, na jakiej zasadzie Klara i Dziadek do Orzechów się do niego dostają. Autor nie rozwinął tej kwestii. Szkoda, bo to ważna chwila dla całej historii. Zresztą, to nie jedno stanowiące tajemnicę zagadnienie. Nie są one problemem, jeżeli wie się, iż całość to jeden wielki sen. Jednakże to będzie wiedziała osoba dorosła, dzieci, szczególnie najmłodsze, traktujące rzecz dosadnie, będą potrzebować przewodnika.

Wizualnie książka sprawia wrażenie starej. Okładka została obłożona materiałem. Morze nie sprawia to, że książka jest miła dla rąk, ale robi wrażenie drogocennej. W środku, niemalże każdą stronę ozdabia czarno-biała ilustracja, która doskonale oddaje czas historii.

"Dziadek do Orzechów", autorstwa E.T.A. Hoffmana, to świetna opowieść. Genialna w swej prostocie, a jednak magiczna i ponadczasowa. Nieco też mroczna i brutalna. Jednakże, nie ma co się oszukiwać. Jeżeli, drogi rodzicu, pragniesz zainteresować swoje dziecko książkami, musisz zaoferować mu takie, które będą konkurować z kreskówkami. Książki pozbawione kontrastów, nie będą tego potrafić. Dzieła dawnych autorów, na pewno takie będą, a szczególnie omawiana publikacja.

Dziękuję wydawnictwu MG za egzemplarz recenzencki.


"Złotowidząca. Schronienie" - Rae Carson

$
0
0
"Złotowidząca: Schronienie", autorstwa Rae Carson, to drugi tom sagi o dziewczynie, obdarzonej niezwykłym darem wyczuwania złota, o jej niebezpiecznych przygodach w ogarniętej gorączką złota Kalifornii.

Rae Carson - amerykańska pisarka fantasy. Jej debiutancka powieść "Dziewczyna ognia i cierni" została wydana w 2011 roku. Seria, którą otwiera, została bestsellerem New York Timesa. Powieści pisarki są pełne przygód, magii i bystrych dziewczyn, które dokonują (zazwyczaj) mądrych wyborów. Rae Carson, rodowita Kalifornijka, mieszka dzisiaj z mężem w Arizonie.

Po ciężkiej podróży na zachód, do Kalifornii, Lee Westfall w końcu znajduje dom. Wznosi się on na złotodajnym terenie, który sama wyszukała, kierując się swoją mocą. Nie tylko złota jest tu pod dostatkiem – nie brak też dobrych ludzi, którzy tak jak Lee szukają własnego miejsca na ziemi. Jefferson, przyjaciel z lat dziecinnych, nadal uparcie walczy o jej serce. A opór dziewczyny coraz bardziej słabnie…

Wuj Hiram wciąż nie daje za wygraną. Pragnie dopaść Lee i korzystać z jej daru złotowidzenia. Porwana, uwięziona, na własnej skórze doświadcza jego okrucieństwa. Tymczasem jej dar rośnie w siłę. Lee potrafi nie tylko znaleźć miejsca bogate w złoto; teraz zyskuje także władzę nad cennym kruszcem. Czy ta umiejętność wystarczy, by zniszczyć Hirama raz na zawsze?


Minął miesiąc odkąd dotarli do Kalifornii. Od tamtego czasu Leah nie przespała nawet jednego wschodu słońca. Poczucie słonecznego ciepła na buzi, w uszach słodki śpiew złota, a na dodatek wsparcie bliskich, więcej jej nie trzeba.  Od czasu śmierci rodziców, nie czuła się tak szczęśliwa. Ze wchodu, dotarło do Kalifornii każde z nich. Początkowo ich konwój składał się z pięćdziesięciu wozów, ale potem jedni poszli inną drogą, inni umarli i koniec końców zostało ich osiemnaścioro, z jednym wozem. Półkrwi Indianin, jednonogi weteran, trzech zatwardziałych kawalerów, dwie kobiety i dawien niewolnik. W Mormon Island spotkali rodzinę osadników, która zmęczona podróżą na zachód chciała już wracać. Szkoda, bo złotowidzenie buzuje w Leah, jak zawsze w tych górach, mrucząc cicho, leniwie, jak kot. Mówi, że znajduje się tu dość złota dla wszystkich, przynajmniej na razie. Odkąd zdradziła swój sekret Jeffersonowi, ten obserwuje ją nieustannie. Czasem, odwraca wzrok, ale czasami robi to otwarcie.  Spogląda na Leah, jak ktoś kto nie ma nic do zatajenia, i wówczas żołądek Leah fika koziołki. W takich momentach widzi chłopca, z którym dorastała, a jednak w ciągu minionego roku bardzo się zmienił i ta świadomość uwiera jak kolec pod skórą. Momentami czuje, że w pewnym sensie go straciła. Zmienili się oboje. Nadal są przyjaciółmi, to jasne jak słońce, ale pewne cząstki Jeffersona McCauleya i Leah Westfall zanikają bez śladu, porzucone po drodze, jak bagaże, które nie mieli jak zabrać w dalszą podróż. Pozostali sądzą, że Leah i Jefferson potrafią znajdować złoto, bo urodzili się i dorastali wśród poszukiwaczy złota w Georgii. Leah przez to nieustannie czuje się jak jeleń na muszce. Obiecali sobie, że będą trzymać się razem, przynajmniej póki nie znajdą sporej ilości złota. Przeszli razem za wiele, by się rozstawać. Ponadto na Zachodzie, jest niewielu ludzi, jakim można zaufać. Co wieczór wracają do obozowiska po długim dniu szukania złota. Dzięki wsparciu nowo przybyłych ich obozowisko zmieniło się w małe miasteczko właściwie w przeciągu paru dni. Ma kilka domów, zagrodę i pastwisko, a wszystko tuż nad potokiem, który rozlewa się w piękne jeziorko, powstałe dzięki bobrom. Jednakże, ten spokój, nie może trwać wiecznie. Zakłóca go spotkanie z Frankiem Dilleyem i jego oślizgłymi druhami, spisującymi działki. Pobudziła ono Toma do działania. Kombinuje on, jak zapewnić im prawo do ziemi, na zawsze i zgodnie z przepisami. Uważa, że lada dzień nielegalne zajmowanie terenów dobiegnie końca, i że już wkrótce, zapewne w przyszłym roku, będą musieli oficjalnie zadeklarować własność działek. A wtenczas, jak Kalifornia dołączy do Unii, muszą wnieść o zgodę na założenie miasta. Leah nie mieści się w głowie, że starcza grupka chętnych osadników, do powstania czegoś tak wielkiego i trwałego jak miasto, ale podobno tak właśnie to działa. To też, co wieczór, jak wraca do szałasu i przyjaciół, czuje, że wraca do domu. Zaledwie Jefferson zdaje się niezadowolony. Haruje tak samo jak inni, ale ilekroć Tom wspomina coś o prawach własności i założeniu miasta, pochmurnieje i milknie. Zadaniem Leah jest znaleźć złoto i znalazła go całe mnóstwo. Jej działka okazała się bogata w kruszec, najwięcej jednak wydobywa Hampton. Ale nikomu nie powodzi się równie dobrze jak Becky Joyner, która trafiła na istną kopalnię, karmiąc samotnych poszukiwaczy. Czasami płacą jej złotem, czasami towarami, na przykład kurczakiem za paczuszkę podpłomyków albo workiem owsa za śniadania przez tydzień. Jeśli nie posiadają nic na zamianę, płacą im pracą, z czego też chętnie korzystają. Całość układa się lepiej niż w najśmielszych przewidywaniach. Będą bogaci po zaledwie jednym sezonie. Cudowna myśl. Jednak Leah nie może się do niej przyzwyczaić. Obserwuje, jak jej worek po mące wypełnia się złotem, aż pęka w szwach, i nie potrafi zaufać, że to naprawdę jej. Widzi, jak obozowisko się rozrasta, I nie ma to dla niej znaczenia. Ponieważ, to chwilowe. W końcu, Frank Dilley powie wujowi, gdzie się znajduje. I wówczas marzenie  o domu, rodzinie i wielkiej ilości złota dobiegnie końca. Hiram zamordował jej rodziców i odebrał dawne istnienie. Musi poinformować druhów o zamiarach brata ojca. Muszą dowiedzieć się, że zagraża im niebezpieczeństwo, bo posiada dar złotowidzenia. Mało brakowało, a już  podczas wędrówki do Kalifornii powiedziałaby im prawdę. Ale tajemnica weszła jej w krew, zwłaszcza że z powodu złotowidzenia zginęli jej rodzice. Sama umrze, jeżeli ktoś jeszcze zginie. Jednakże, musi im powiedzieć. Nie ma odwrotu. To może zapewnić im bezpieczeństwo. Nawet jeśli to oznacza samotność. Ponownie. 

Kalifornia. W krajobrazie dominuje brązowa barwa wysuszonych traw oraz błękit nieba. Ze stoków wzgórz sterczą zaokrąglone przez wietrzenie granitowe skałki. Wieść o żółtym kruszcu przeszyła całe Stany Zjednoczone. Bezludna Kalifornia zaczęła tonąć w gorączce złota. Już w pierwszym roku docierają do niej setki ludzi z całego świata, w tym z ogarniętej powstaniami Europy. Rewolucjoniści, uczeni, bandyci i biedacy. W 1850 roku Kalifornia została uznana za stan amerykańskiej Unii. Ludzie znajdują samorodki większe niż pięści. Jednakże, wielu zdaje już sobie sprawę, że największe bogactwo tej ziemi - wielkie złoża złota, doprowadzą ich do bankructwa.

Po pierwszej bardzo dobrej części. Wręcz niesamowicie bogatej w postacie i zdarzenia, jak na swoją niedużą grubość. Budzącą radość, smutek, a nawet poirytowanie. Nadszedł czas na drugą część, w której to Rae Carson kontynuuje los swoich postaci, z o wiele słabszą koncepcją. Teraz, celem autorki jest pokazanie okrucieństwa człowieka, wobec drugiego człowieka. Leah ma świadomość, że Hiram Westfall nie zostawi ją w spokoju. Wśród ludzi, z jakimi dotarła do Kalifornii, znajduje się jej dom. Żal od nich odjeżdżać, ale musi to zrobić. Nikt nie może czuć się bezpiecznie, do czasu, aż nie rozmówi się z bratem ojca. Chce wolności, ale pragnie też odpowiedzi, na dręczące zagadnienia. Wszakże, rodzice Leah stanowili partnerów. Wie, że się kochali. Ale okazuje się, że mama ożeniła się z tatą, ponieważ miała jakichś powód. W drodze, jak również podczas rozmów, Jefferson i Tom mają zamiar wspierać Leah. Jednakże, żadne z nich nie jest świadome, że udają się prosto w sidła Hirama. Sam sposób na poradzenie sobie z dręczycielem. Rozmowa z człowiekiem, którego nie hamuje nic przed osiągnięciem swoich celów, nawet morderstwo, to niesamowicie naiwne rozwiązanie. Bohaterowie aż proszą się o złapanie we wspomnianą pułapkę. Jak samemu nie trudno dojść do tego wniosku, cała książka opiera się na więzieniu Leah, Jeffersona i Toma, przez Hirama Westfalla i jego ludzi. Podczas starania się o przetrwanie w potrzasku, w jakim się znaleźli, Leah dostaje odpowiedzi jakich się nie spodziewała. Rodzą one kolejne zagadnienia, na które mogą nie zostać jej udzielone objaśnia. Wtenczas, Leah bardziej poznane samą siebie. Jak również swój dar. Złotowidzenie w niej, zmienia się. Szlachetnieje. Uczucie do Jeffersona pogłębia się, z wzajemnością. Toteż, bardzo trudno jej patrzeć, jak ten cierpi prawdziwe katusze. Znowuż Jeffersonowi, ciężko jest obserwować, jak Leah jest zmuszana do noszenia sukien i znoszenia pożądliwych spojrzeń ludzi wuja. Jednakże, prawdziwe katusze cierpią więzieni Indianie. Bród i smród, w jakim spędzają codzienność, to nie są warunki dla żadnego stworzenia. Hiram Westfall to człowiek bez skrupułów. Właściciel niewolników i morderca z chorobliwą obsesją. Uważa, że mężczyzna jest sobie panem wobec broni, konia, a nawet małżonki i dziecka. Jednakże, w czasach w jakich historia ma miejsce, nie on jeden posiadał taką postawę. Jefferson przez całe swoje dzieciństwo obrywał cięgi od ojca, bo wszyscy wychodzili z tego założenia. W Dahlonega nikt nie zareagował jak rodziców Leah zamordowano, a nieznajomy zjawił się nie wiadomo skąd i zagarnął ich majątek i siostrzenicę na dokładkę. W taki właśnie sposób, Rae Carson pragnie zaprezentować swoim nastoletnim odbiorcom niesprawiedliwość, tamtejszego okresu. Bezsilność kobiet wobec mężczyzn, pokazała już poprzednio. Teraz robi to nadal, ale mocniej, dodatkowo pokazując nierówności rasowe. Przedstawiane przez nią zdarzenia, pozostają w pamięci, bo autorka się nie ogranicza. Jednakże, to nie starcza na zaspokojenie pewnego poczucia niedostatku, jaki pozostaje po lekturze. Winien temu jest sposób, w jakim autorka postanowiła pisać swoją książkę. Tworzenie w pierwszej osobie, z punktu widzenia przewodniej bohaterki, mocno szkodzi twórczość  Rae Carson. Wszakże Rebekah Joyner z dziećmi, Wally Craven, Hampton Bledsoe, Jasper Clapp, Henry Meek, pozostali w osadzie  z ludźmi jakich dopiero co poznali, a będąc  w niewoli to Jefferson i Tom są odpowiedzialni za ucieczkę. To ciekawsze wątki, niż więziona w luksusach Leah. Ponieważ ona nie bierze w nich udziału, to odbiorcę również pozbawia się tej sposobności. Fabuła, podzielona na poszczególne postaci, prezentowałaby się o wiele lepiej.  To też, choć z piórem pisarki zapoznaje się naprawdę przyjemnie, to jednocześnie wiele ono odebrało tej historii. 

Z "Złotowidzącą. Schronienie", autorstwa Rae Carson, nadal warto się zapoznać. Mimo, że to zupełnie inna powieść, w której fabuła jest bardzo ogólnikowa. Książka nadal doskonale oddaje ówczesne realia, łącznie z ich okrucieństwem, jakich poznanie będzie szczególnie wartościowe dla nastoletnich odbiorców. Trudno odgadnąć, co będzie zawierała trzecia część. Możliwe, że okaże się lepsza. 

 Dziękuję wydawnictwu Jaguar za egzemplarz recenzencki.
 

"Wiedźmin: Dom ze Szkła" - Paul Tobin, Joe Querio, Carlos Badilla, Mike Mignola

$
0
0
"Wiedźmin: Dom ze Szkła", komiksowa adaptacja przygód Geralta z Rivii, stworzona przez Paula Tobina, Joe Querio, Carlosa Badilla i Mike'a Mignola,jako produkt promujący grę, spadła na fanów uniwersum dość niespodziewanie. I równie niespodziewanie okazała się dziełem niskiego lotu. Na szczęście z ratunkiem nadeszło dźwiękowe studio Sound Tropez przerabiając komiks na słuchowisko. W ten sposób oszczędzając fanom świata Białego Wilka oglądania pierwowzoru.

Paul Tobin  - pierwszym ważnym dziełem dla autora, okazał się "Fringe for Caliber Comics". Od tego czasu napisał wiele komiksów dla amerykańskiego wydawnictwa komiksowego Marvel Comics, należącego do Marvel Entertainment. Jego praca często polega na pisaniu komiksów opartych na grach wideo. 

Joe Querio - poza braniem udziału w tworzeniu komiksu "Wiedźmin: Dom ze Szkła", "Wiedźmin: Dzieci lisicy", współpracował również podczas tworzenia "B.P.R.D Hell on Earth Volume 10: The Devils Wings", "B.P.R.D: Hell on Earth #122", i "B.P.R.D: Hell on Earth #123".

Carlos Badilla - na planszach"Wiedźmin: Dom ze Szkła" i "Wiedźmin: Dzieci lisicy" można podziwiać jego pracę nad doborem kolorów dla komiksu.

Mike Mignola - postać znana polskim komiksomaniakom właściwie z dwóch okładek: "Lobo: Nieamerykańscy gladiatorzy" i "Batman: Sanctum". 

Adam Ferency, Jacek Rozenek, Magdalena Różczka, Magdalena Popławska, Jan Janga-Tomaszewski, Sylwia Nowiczewska - zespół aktorów, z którego każde posiada duże doświadczenie w podkładaniu głosu.

Podczas jednej ze swoich podróży, na skraju Czarnego Lasu, łowca potworów Geralt spotyka mężczyznę, którego żona, rzekomo martwa, lecz wciąż żądna krwi, zamieszkuje posiadłość zwaną Domem ze Szkła. Niekończące się korytarze, gdzie niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem oraz skrywana przez dom tajemnica sprawią, że Geralt będzie musiał wznieść się na wyżyny swoich wiedźmińskich umiejętności, aby nie tylko rozwiązać związaną z Martą i Jakubem zagadkę, ale i przeżyć.

Wiedźmin, Geralt z Rivii. Dawniej dziecko, które zostało przekazane wiedźminom przez Prawo Niespodzianki, poddane Próbie Traw. Trenowane od najmłodszych lat w sztuce walki. Przemienione genetycznie dzięki magicznym eliksirom w celu dostosowania do walki z potworami. Teraz, zabójca wszelakiego plugawego monstra, przemierza świat w poszukiwaniu zleceń. Podróżuje zawsze z dwoma mieczami na plecach. I na koniu, którego nieodmiennie zwie Płotka. Będąc w drodze od kilku dni, bez zapasów, dostrzegając ognisko w oddali, nie może przegapić sposobności do ogrzania się, zjedzenia ciepłego posiłku i porozmawiania z człowiekiem. W taki właśnie sposób, po środku ciemnego lasu, poznaje Jakuba Ornsztyna. Człowiek ten od dziewięciu lat mieszka sam wśród mokradeł. Nie potrafiąc pogodzić się z odejściem małżonki, poluje, jednocześnie ostrzegając podróżników przed zapuszczeniem się do lasu. Ponieważ, to właśnie dziewięć lat temu, banda brux odebrała mu ukochaną. Przemieniła nieszczęśnicę. Od tamtego czasu, para spogląda na siebie z oddali. Jakub wie, jak kobieta się zbliża, bo wówczas zawsze może posłuchać śpiewu ptaków. Dawniej, kojarzącego mu się ze szczęściem, teraz tragedią, która miała miejsce. Dwa dni później Geralt postanawia opuścić tego serdecznego mężczyznę. Wówczas Jakub proponuje, że uda się wraz z nim. W końcu są do siebie bardzo podobni. Żadne nie ma domu, do którego może wrócić. Obu też polowanie pozwala przetrwać. Wiedźmin zgadza się na wspólną podróż. Chociaż wie, że historia, którą Jakub mu opowiedział jest nieprawdziwa. 

Dom ze Szkła to tajemnicze, opuszczone domostwo położone w pobliżu Czarnego Lasu w krainie Angrenu. Pełne niezliczonej ilości pomieszczeń, mogące chować niebezpieczeństwo na każdym kroku. 

Nad stworzeniem komiksu pracowało aż czterech ludzi. Scenariusz napisał Paul Tobin, za szkice odpowiadał Joe Querio, za dobór kolorów Carlos Badilla, a nad projektem okładki czuwał Mike Mignola. Cóż, tam gdzie kucharek sześć, nie ma co jeść. I te słowa okazują się bardzo adekwatne do tego grona. Ponieważ "Wiedźmin: Dom ze Szkła" to niemalże spartaczona robota. Jednakże, to recenzja słuchowiska na podstawie scenariusza Paula Tobina, więc to on powinien interesować nas najbardziej. Omówienie całości pozostawiam sobie na inną okazję.  Fabuła prezentuje się, jak zostało to nadmienione wcześniej. Gdzieś na skraju Czarnego Lasu, stoi budząca grozę posiadłość zwana Domem ze Szkła. Wewnątrz, pełne strachu pomieszczenia chowają mroczny sekret. Zaledwie Geralt z Rivii może stawić czoło złu i rozwikłać tajemnicę przeklętego domu. Postaci nie ma za wiele. Geralt z Rivii. Wiedźmin, którego raczej nie trzeba przedstawiać. Na co dzień poluje na mordujące ludzi monstra, czasami uda się w pościg za jakimś zabójcą królów, nie odmówi drobiu w potrzebie, nie przepuści też okazji niczemu, co ma ochotę na swawole. Geralt, o jakim mowa bardziej przypomina tego od twórców gier, niż książek. Choć nie posiada unikalności, żadnego z wcześniejszych wcieleń. Jakub Ornsztyn to łajdak i krętacz. Człowiek, którego zżera chorobliwa zazdrość i nienawiść. Uświadamia swojego druha Geralta, że często największymi potworami są ludzie. Jednakże przede wszystkim rozchodzi się o Martę. To przez zmarłą kobietę, a raczej przez to, co nie pozwala jej odejść, znaleźli się w Domu ze Szkła, z którego nie ma ucieczki. I jak się okazuje, nie oni jedni. Sukub o imieniu Vera, jak wielu przed nimi, dzieli ten sam los. Jednakże ona znajduje się w domu od jakiegoś czasu. I jakimś cudem, udało jej się w nim przetrwać. Nie każde ze stworzeń, które tam trafiło, miało tak wiele szczęścia. Vera może okazać się bardzo pomocna w ucieczce, albo stać się powodem ich śmierci. Dom ze Szkła to mroczne i tajemnicze miejsce, w jakim czas nabiera nowego znaczenia. I tu nie trudno odnieś wrażenie, że autorowi scenariusza nie do końca udało się zaczerpnąć z potencjału koncepcji. Wszakże, domostwo mogłoby zawierać jeszcze więcej pułapek i pomieszczeń, niż sale z zastawionymi stalami i luksusowo umeblowane pokoje. Szkoda też, że Paul Tobin nie zamieścił w historii  postaci, które są nam znane z uniwersum. Ale to akurat można zrozumieć. Pewnie taka została zawarta umowa z deweloperami. Niezrozumiała za to jest prostota słownictwa bohaterów. Paul Tobin bardzo ich ugrzecznił. Momentami, są też bardzo nieświadomi otaczającego ich świata. Człowiek, którego skazano na mieszkanie od dziewięciu lat w lesie, nie widział utopca? To raczej niemożliwe. Jednak w historii Paula Tobina się zdarza, a nie powinno. Ostatecznie, mimo że to mało rozwinięta historia, od pewnego momentu łatwa do przewidzenia, prezentuje się dobrze.

I teraz nadszedł czas na wspomnienie o świetnej robocie, jaką zrobili Kamil Śmiałkowski i Michał Szolc. Przede wszystkim dokonali znaczących zmian. Największa różnica to dodanie, nieobecnego w komiksie, narratora. To świetna koncepcja, i bardzo potrzebna dla tego rodzaju dzieła. Szczególnie, że Kamil Śmiałkowski i Michał Szolc starali się je rozbudowywać i naśladować sposób pisania Andrzeja Sapkowskiego. Efekt prezentuje się tak, że fani twórczości pisarza nie będą mieli powodów do narzekań. Za to osobom, które nie do końca są przekonane do jego pióra, konwencja twórców powinna bardzo się spodobać. Kolejną rzeczą, którą poprawiono są dialogi. Postaci rozmawiają ze sobą znacznie więcej niż w komiksie. Kamil Śmiałkowski i Michał Szolc dodali wiele zdań, które nie znajdują się w wersji obrazkowej. Jak zostało wspomniane wcześniej, Paul Tobin nie umieścił w historii wielu postaci, tak więc obsada słuchowiska jest skromna. Adam Ferency, jako narrator, którego głos doskonale pasuje do klimatu historii. Jacek Rozenk, jako Geralt z Rivii. W słuchowisku, sprawia się tak samo, jak w grach. Bardzo dobrze. Stanowi najlepszą wersję tego bohatera, więc naprawdę dobrze, że nie obsadzono kogoś innego. Jan Janga-Tomaszewski jako Jakub Ornsztyn, także doskonale sprawdza się w swojej roli. Pasuje do postaci przedstawionych na planszach komiksu. Tak samo, jak Magdalena Popławska grająca jego zmarłą małżonkę, Magdalena Różczka będąca sukubem. I Sylwia Nowiczewska, jako cmentarna wiedźma, której głos lekko zmieniono. Obsada, jak zawsze w produkcjach studia Sound Tropez sprawdza się bezbłędnie. Ścieżka dźwiękowa, jaką posłużono się w słuchowisku, w dużej mierze pochodzi z "Wiedźmina: Zabójcy królów". Znakomicie spełnia swoje zadanie, budując klimat i stanowiąc doskonałe tło dla całości, jednocześnie budząc miłe wspomnienia wśród osób zaznajomionych z grami. 

Praca  Kamila Śmiałkowskiego i Michała Szolca, z aktorami: Adamem Ferency, Jackiem Rozenkiem, Magdaleną Różczką, Magdaleną Popławską, Jan Janga-Tomaszewski i Sylwią Nowiczewską, dała historii stworzonej przez Paula Tobina nowe istnienie. Naprawdę, komiksu nie warto otwierać, jeżeli ma się sposobność przesłuchania słuchowiska studia Sound Tropez.

"Mabel" - Anna M. Setla

$
0
0
"Mabel", to debiutancka powieść autorstwa Anny M. Setla, która prezentuje się, jak przerobione na pełnoprawną książkę fan fiction. I jak większość tego rodzaju twórczości, powinna pozostać w szufladzie pisarki, albo odmętach internetu.

Anna M. Setla - podczas, jak jej przyjaciele gonili za nieistotnymi szczegółami, ona snuła swoją opowieść z prędkością karabinu maszynowego. Jest osobą, z której historie wręcz się wylewają. Ma niesamowicie barwną imaginację i potrafi ją świetnie spożytkować.

Oto nadchodzi prawowita władczyni wampirów.

Kiedy Mabel obudziła się w swoje szesnaste urodziny, wiedziała, że ten dzień będzie wyjątkowy. Nie wiedziała jednak, że na zawsze odmieni jej życie. Zwykła nastolatka z dnia na dzień dowiaduje się, że płynie w niej krew wampirów i właśnie ma rozpocząć nowy etap swojego życia. Wkracza w nowy dla niej świat, w którym ma być jednak kimś więcej niż tylko zwykłą nastolatką. Udaje się do nowej szkoły, w której powoli dorasta do wypełnienia swojego przeznaczenia. Jako potomkini jedynego prawowitego władcy wampirów ma pewnego dnia odzyskać należne jej miejsce. Czy jej moc pomoże jej pokonać największego przeciwnika i uwolnić świat od rządów tyrana?
Nikt nawet nie przypuszcza, że ktoś może mieszkać na takim uboczu. Nikt nawet nie ma pojęcia, że może ono tętnić istnieniem, a stworzenia, które to miejsce zamieszkują, nie są takie, jak pozostali ludzie. Pośrodku gęstego lasu stoją posiadłości, nowoczesne i przestronne. Wielki teren wokół nich otacza wielki mur. Dziwne? Może trochę. Jednak dla mieszkańców to najwspanialsze miejsce na ziemi. Celowo postanowili tam zamieszkać. Jest odludne, dzięki czemu mogą skuteczniej ochronić swoją prywatność. Tu mogą też pozostać sobą. Nie przejmować się, że ktoś będzie ich obserwować. W jednej z trzech posiadłości dorasta Mabel. I choć można sądzić, że ktoś, kto nie ma kontaktu ze światem, może uchodzić za nieobeznanego, to ona wcale się tak nie prezentuje. Jej pokój robi wrażenie. Bo choć Mabel rzadko opuszcza teren posiadłości, za pomocą komputera, telewizora i radia, jest doskonale obeznana w przebojach muzycznych, hitach filmowych i najświeższych wiadomościach ze świata. Jedyną rzeczą, której nie ogarnia są rodzinne tajemnice. Jednakże właśnie nadszedł dzień jej szesnastych urodzin. Nareszcie koniec tajemnic. Najlepsza koleżanka Mabel, Chely, dostała swój prezent wcześnie rano. Mabel to pamięta. bo nadal jest na nią zła, że nie zdradziła, co się stało. Próbowała wszystkiego, w celu wyciągnięcia tej informacji od swojej jedynej przyjaciółki, ale ta nie pisnęła ani słówka. Tak samo jak Solisem. Milczeli jak zaklęci, o  zdarzeniach tamtego dnia, ponieważ prosili ich o to rodzice. Oboje w dniu swoich urodzin, zniknęli na całą resztę dnia, wracając dopiero wieczorem. Mabel nie mogła zrobić nic, prócz zastanawiania się, co się dzieje z jej znajomymi. Teraz sama ma stanąć w centrum zdarzeń. Zdarzeń, na które nie jest całkowicie gotowa. Jak do nich dochodzi, Mabel stoi z szeroko otwartą buzią. Nie ma pojęcia, co ma powiedzieć. Prezentem okazuje się zaproszenie do szkoły wampirów? To jakichś żart? Nie ma odwagi spojrzeć na swoich rodziców. Zdaje się to wielkim niedomówieniem, żartem.  Dodatkowo ta szkoła to ich dziedzictwo, jej dziedzictwo. Ponieważ jest wnuczką ojca ich gatunku, Lockarda, pierwszego wampira. Jest jego  ostatnią spadkobierczynią, gdyż poza nią i rodzicami nie ma nikogo z nim spokrewnionego. I nikt, dosłownie nikt, nie może tego wiedzieć. Mabel musi mieć świadomość, co niesie ze sobą ta informacja. Jest wiele osób chcących ją skrzywdzić. Uważających, że ich prawem jest dziedziczenie po jej przodku. Dlatego dopóki jej nauka nie dobiegnie końca, lepiej będzie, jeśli nikt nie dowie się, kto jest jej przodkiem.  Najpierw musisz poskromić swoje zdolności, które dopiero co się w niej obudzą. To nie będzie proste. Szczególnie, że w szkole poznaje chłopaka, z jakim nie powinna mieć nic wspólnego, bo jest dla niej największym zagrożeniem. Jednakże, ona się w nim zakochuje. Na dodatek ze wzajemnością. Od chwili ich poznania, świadomość Kaina van de Seer, wędruje wciąż ku czerwonowłosemu dziewczęciu. Pamięta każdy szczegół jej wyglądu. Ciągle widzi ją przed oczami. Jej twarz i ten niesamowity kolor jej włosów, które idealnie komponują się z delikatną cerą. Nie wie dlaczego, ale wydaje mu się piękniejsza od znanych dziewczyn. Może dlatego, że sprawia wrażenie buntowniczki. Jest inna niż te upiększone księżniczki, którym rodzice kupują wszystko, czego zapragną. Przyciągnęła jego uwagę i zapewne długo nie da mu spokoju.

Istnieje świat, jaki niewiele różni się od naszego. Świat, w jakim główną rolę grają postacie z baśni i legend. Postacie ze strasznego horroru. Takie, które powodują, że po ciele przechodzą ciarki. Van Hellsing Elite High School to najstarsza placówka, z niewielu, które kształcą potomków wampirów. Znajduje się na jednej z Zaginionych Zielonych Wysp, która mieści się w odległości kilkudziesięciu mil od Irlandii. Otoczona wodami Oceanu Atlantyckiego i kilkoma mniejszymi wysepkami. Miejsce zabezpieczone jest przed nieproszonymi gośćmi. Nikt spośród ludzi nie może jej dostrzec. Chociaż postęp technologiczny cały czas prze do przodu, tego jednego miejsca nikt nie odnalazł, ani nawet nie trafił na jego ślad. Na ludzkich mapach w tym miejscu jest ocean, bez jednego kawałka lądu. Statki omijają je, nie świadome, że gdzieś za gęstą mgłą znajduje się  świat, w jakim uczą się mogące zawładnąć światem stworzenia. 

Wiele powieści debiutujących autorów umiera przedwcześnie. Najczęściej jest to spowodowane niedostatnim doświadczeniem w pisaniu. Rzadziej zdarza się, że przez nieposiadanie własnej koncepcji. Właśnie takim przypadkiem jest omawiane dzieło, którego przewodnia bohaterka, bierze udział w bardzo podobnym schemacie zdarzeń, co pewien czarodziej z blizną na czole, o niemałej popularności. Szesnastoletnia Mabel dowiaduje się że nie jest człowiekiem, a wampirem. Dodatkowo pochodzi ze starego i potężnego rodu. Z tego powodu musi rozpocząć naukę w specjalnej szkole dla wampirów. O istnieniu świata, o jakim do tej chwili nie miała pojęcia, dowiaduje się od rodziców. Dokładniej, listu doręczonego przez tajemniczego osobnika. To ich prezent. Po niewielkim szoku, jakiego doznaje ich córka, postanawiają pokazać jej rzeczywistość, której jest ważną częścią. Pokazują ulicę na której wiele wampirów zaopatruje się w potrzebne im przedmioty, jakich nie mogą dostać w sklepach śmiertelników. Podczas dopasowywania szat, które będzie nosiła w szkole, dostrzega chłopaka swoich marzeń. Nie wie jeszcze, że ten powinien stanowić jej największego wroga. Potem Mabel dostaje jeszcze jeden prezent od rodziców. Vampa, stworzenie które staje się przyjacielem na wieczność. Kilka dni później opuszcza dom. Najpierw podróżując autem, a potem statkiem, aż w końcu trafia do Van Hellsing Elite High School. Miejsce prezentuje się niesamowicie. Jednakże nawet tam, nie może czuć się całkowicie bezpieczna. Istnieje wiele osób, które pragną jej nieszczęścia. Dodatkowo, chłopak którego spotkała wcześniej, do którego ma zakaz zbliżania się, staje się dla niej coraz mniej obojętną osobą.Początkowe zbieżności fabularne z twórczością J.K Rowling, nie opuszczają powieści do końca. Co chwilę można natknąć się na jakieś podobieństwa. W sumie to cała radość z poznawania historii, to odnajdowanie w niej zbieżności. To Mabel pisarka poświęciła najwięcej czasu. Niska i drobna. Jej ubrania i kolor włosów powodują że prezentuje się buntowniczo. Jednak jej twarz jest niewinna, ale ten kto ją zna wie, że jest z niej diabełek. Trzeba się po prostu przyzwyczaić do jej wybuchowego charakteru. Przynajmniej zdaniem autorki, bo w rzeczywistości dziewczę jest łagodne i niewinne, jak dopiero co narodzone kocie. Najlepsza przyjaciółka Mabel, Chely która mieszka z ojcem, bo jej mama zmarła w czasie porodu. Jak również .Solis, któremu dane jest mieć parę starszych braci, zostali przede wszystkim stworzeni do podjudzania bohaterki, do jej przyszłej miłości. Kaina van de Seer. Chłopaka, o włosach koloru kasztanowego, średniej długości, które sprawiają, że posiada  prezencję pewnego siebie buntownika. Jednakże, tak naprawdę to palant. To najbardziej denerwująca postać w powieści. Trudno powiedzieć, co autorka miała w głowie podczas jego tworzenia. Justin i Neil, kompani Kaina, są bardzo do niego podobni, ale mniej denerwujący. Co nie zmienia faktu, że pełnią taką samą rolę, co znajomi Mabel. Są zapchajdziurami, o jakich trudno cokolwiek więcej powiedzieć. Każdego z nich, a szczególnie Mabel, obserwuje postać o ponurym, wręcz kamiennym obliczu. Bohaterowie, mimo że posiadają po szesnaście lat, a czasem więcej, zachowują się bardzo dziecinnie. Nieustannie się przekomarzają. Ktoś obrazi jakąś osobę, spoliczkuje, odepchnie, a potem powie, że lubi, a nawet kocha. W romansie dla nastolatek? Czemu nie. Jednakże szkoda, że zachowanie postaci i ich dialogi są tak niesamowicie sztuczne, że to aż sprawia ból. Ponadto, dlaczego każda postać, jaką powoła do istnienia Anna. M. Setla musi uchodzić za buntownika, albo roznegliżowaną prostaczkę? To ma budzić w osobie poznającej bohaterów podziw, ale odrazę? Jeżeli tak, ta taka strategia pisania w ogóle się nie sprawdza. Rzadko ma sens w jakiejkolwiek książce. Autorka obiecuje nam świat pełen baśni i legend, ale tak naprawdę nie poświęca mu wiele czasu. W ogóle rzadko poświęca czas jakimkolwiek opisom. Przedstawienie pokoju przewodniej protagonistki zajęło jej więcej czasu, niż dokładniejsze opisanie miejsc, w jakich ma miejsce większość scen. Annie M. Setla brakło też wsparcia osób z zewnątrz. Albo nie potrafili oni sprostać zadaniu. W tekście pojawia się wiele sprzeczności, które ktoś powinien pomóc usunąć. Jedno z nich to samo działanie rodzinnego domu głównej bohaterki, w jakim rozpoczyna się historia. Na początku zostaje powiedziane, że zaledwie w nim, zamieszkujące go stworzenia, mogą czuć się swobodnie. Jednakże trudno o swobodę, jak twoja córka nie zna swojego prawdziwego pochodzenia. Ciekawostkę stanowi też technologia w szkole Van Hellsing Elite High School. Podobno szkoła jest jej pozbawiona, ale niedługo potem można dowiedzieć się, że na każdego ucznia w jego dormitorium czeka komputer. Sama fabuła, postacie, jak również budowa świata, to koszmar pełen niedomówień. Jednakże, samo pióro debiutantki nie prezentuje się tragicznie. Owszem, pojawia się wiele potknięć, ale przez książkę można się prędko przewinąć. Chociaż, pewnie większość osób, podda się z powodu znużenia, jakie ta ze sobą niesie,

Omawiana książka to nie powielanie schematów, ale niemalże dokładne posłużenie się, wręcz duplikowanie koncepcji, należącej do innego autora. Po co zabierać się za pisanie książki, skoro nie ma się na nią wystarczająco własnego wzorca? Może autorka zna odpowiedź na to zagadnienie. Sama dość odważnie ocenia swoją książkę. Ja szczerze nie polecam. Chociaż, może okazać się przydatna dla osób, które również sądzą, że nadszedł ich czas na zostanie pisarzem.

"Lewa ręka boga: Lewa ręka boga" - Paul Hoffman

$
0
0
"Lewa ręka boga: Lewa ręka boga" to debiutancka książka, autorstwa Paula Hoffmana, otwierająca serię książek opowiadającą o młodym Thomasie Cale, akolicie z  Sanktuarium Odkupicieli. Dzieło zostało określone, powieścią niesamowicie uciekającą wszelakim klasyfikacjom.

Paul Hoffman - pisarz brytyjskiego pochodzenia. Ukończył anglistykę na Oksfordzie, potem imał się ponad dwudziestu różnych zawodów. Wśród nich stanowił gońca, nauczyciela i cenzora filmów. Został autorem trzech scenariuszy filmowych i czterech powieści. Odpowiada za powstanie omawianego dzieła i jego drugiej części, z trzech, które opublikowano. 

W Sanktuarium nie ma miejsca na litość i miłosierdzie. Ci, którzy trafiają do kamiennego labiryntu sal, mają tylko jedno zadanie: walczyć aż do śmierci o Jedynie Słuszną Wiarę. Tomas Cale ma piętnaście albo szesnaście lat – nie pamięta. Nie pamięta również tego, jak nazywał się, nim trafił w ręce okrutnych braci. Niezwykle utalentowany, zarówno czarujący, jak i zdolny do niebywałego okrucieństwa, w chwili słabości pozwala sobie na nieodpowiedzialny czyn. W odruchu litości zabija pastwiącego się nad młodą kobietą odkupiciela, podpisując na siebie wyrok śmierci. Tomas musi uciekać przed karzącą ręką Powieszonego Odkupiciela i jego fanatycznych wyznawców. Wraz z ocaloną dziewczyną i przyjaciółmi, Henrim i Kleistem, opuszcza Sanktuarium, by stawić czoła rzeczywistości poza jego murami. Niełatwy charakter, porywczość i budzące niepokój zdolności nie ułatwią mu ukrycia się pomiędzy normalnymi ludźmi…

W jednym z okien Sanktuarium Odkupicieli, stoi chłopiec. Ma czternaście lub piętnaście lat. Nie wie dokładnie ile, podobnie jak pozostali młodzi mieszkańcy tego miejsca. Nie pamięta, jak się naprawdę zwie, ponieważ każda nowa osoba, dostaje imię jednego z męczenników odkupicieli, a jest ich całe mnóstwo. Bowiem od niepamiętnych czasów ci, jakich nie udało im się nawrócić, nienawidzili ich z całego serca. Młodzieniec zwie się Thomas Cale, chociaż nikt, nie mówi do niego po imieniu, ponieważ czynienie tego uznaje się za ciężki grzech. Do okna przyciągnął go odgłos północno-zachodniej bramy, jęczącej niczym olbrzym cierpiący na bóle w kolanach za każdym razem, jak ją otwierano, co zdarzało się nader rzadko. Spogląda, jak dwaj odkupiciele w czarnych sutannach wprowadzają na dziedziniec małego chłopca, mniej więcej ośmioletniego, a za nim następnego, młodszego, a potem kolejnych. Cale nalicza dwudziestu, zanim na końcu pokazują się zamykający pochód dwaj kapłani. I tak nagle jak została otwarta, brama zostaje zamknięta z artretyczną powolnością. Poza bramą leżą Strupie Wzgórza, Cale zaledwie sześć razy wychodził za bramę, od czasu, jak przywieziono go dziesięć lat temu do Sanktuarium Odkupicieli, jako najmłodsze, jak powiadano, dziecko sprowadzone kiedykolwiek do Sanktuarium. Za każdym razem strażnicy obserwowali go bacznie, jakby od tego zależał ich los, co zresztą nie mijało się z prawdą. Jak brama się zamknęła, znów popatrzył na wprowadzonych chłopców. Żaden nie cierpiał z powodu nadwagi. Jednakże każde z nich miało pucołowate policzki, właściwe małym dzieciom. Każde z nich też otwierało szeroko buzie na widok ogromu miejsca, w jakim się znaleźli i jego niebosiężnych murów. Choć onieśmieleni i zdumieni niezwykłym obcym otoczeniem, nie okazują strachu. Niebawem, to się w nich zmieni. Ponieważ, w Sanktuarium Odkupicieli nikt nie pozostaje wiecznie pełen odwagi, a nadzorca kuchni, która nader dobrze karmi odkupicieli, chłopców nie karmi prawie w ogóle. Żaden z chłopców w Sanktuarium nie ma pojęcia, ilu ich wszystkich w nim mieszka. Wielu uważa, że kilkadziesiąt setek, a z każdym miesiącem coraz więcej. To właśnie  wzrost liczb akolitów jest najczęstszym przedmiotem dyskusji wśród młodych mieszkańców Shotover. Nawet wśród akolitów, jakich istnienie dobiega dwudziestki, panuje powszechna zgoda, że jeszcze pięć lat temu liczba chłopców się nie zmieniała. Od tamtego czasu jednak wzrosła. Odkupiciele zmienili swoje nastawienie, co samo w sobie stanowi dziwne, a nawet złowieszcze objawienie. Jako że konformizm to dla nich, to co powietrze. Każde z dni powinno przypominać poprzednie. Żaden rok nie powinien się różnić od innego. Jednakowoż, z powodu licznego wzrostu chłopców, należało przeprowadzić stosowne zmiany. W dormitoriach wstawiono dwupiętrowe, a nawet trzypiętrowe łóżka, w celu pomieszczenia nowicjuszy. Nabożeństwa odprawia się w kilku turach,  bo każda osoba codziennie musi chronić się przed potępieniem. Ostatnio nawet wprowadzono posiłki na zmianę. Nikt z chłopców nie ma najmniejszego pojęcia, co stoi za powodem zmian. Wiadome na pewno jest jedno. Warunki stają się coraz cięższe. To też Cale, niebawem ma zamiar opuścić to miejsce. Jednak, nie wie jeszcze, że z powodu  Henriego i Kleista zrobi to prędzej, niż się spodziewa. Na dodatek, podczas ucieczki, uratuje przed pewną zgubą Ribę, co jeszcze bardziej zdenerwuje jego opiekunów. Za to za murami Sanktuarium Odkupicieli, znajdując się w świecie, którego zupełnie nie zna, wcale nie będzie mu lepiej.

Nazwa Sanktuarium Odkupicieli na Skarpie Shotover jest przeklętym kłamstwem, ponieważ próżno tam szukać odkupienia, a tym bardziej świętości. Okolicę porastają rzadkie kolczaste krzewy i patykowate zielska, i trudno tu odróżnić zimę od lata, co oznacza, że bez względu na porę roku panuje przenikliwy ziąb. Sanktuarium widać z odległości wielu staj, o ile w powietrzu nie unosi się mgła, składająca się głównie z krzemienia, mieszanki wapiennej i mąki ryżowej. Mąka sprawia beton twardszym od skał, co stanowi jedną z przyczyn, dla których więzienie to, bo inaczej to miejsce nie można nazwać, oparło się tak wielu oblężeniom, że w końcu wszelkie próby zdobycia Sanktuarium Shotover siłą, uznano za daremne i od setek lat nikt ich nie podejmował.  Jest to w istocie cuchnąca, odpychająca forteca i nikt poza lordami odkupicielami nie odwiedza jej z własnej woli. Kim są zatem jego więźniowie? Słowo więzień również nie oddaje prawd, ponieważ sugeruje popełnioną zbrodnię. Zaś ci, jakich przywieziono do Shotover, nie zrobili nic przeciw prawu, ani Bogu. Nie przypominają też więźniów. Żadna z osób, które tu trafia nie skończyła dziesięciu lat, a minie może nawet piętnaście, zanim opuści to straszne miejsce, co udaje się zaledwie połowie. Pozostali odejdą w całunie z niebieskiego worka i zostaną pochowani na polu Ginky'ego, czyli cmentarzu, jaki zaczyna się tuż za murami i rozciąga daleko jak okiem sięgnąć. Już to pozwala nakreślić rozmiar tego więzienia, a także panujące warunki, które sprawiają, że trudno tu nawet przetrwać. Nikt nie zna wszystkich przejść Sanktuarium, a w jego niekończących się krętych korytarzach, biegnących raz w górę, raz w dół, zgubić się równie łatwo jak w każdej dziczy. Wszystkie są takie same i nie zmieniają się przez wieki: brązowe, ciemne, brudne i cuchnące stęchlizną.

Przeważnie, jak pisarz spartoli pracę nad książką, to ta prezentuje się kiepsko już na początku, a potem jest coraz gorzej. Z debiutanckim dziełem Paula Hoffmana jest nieco odwrotnie. Pierwsze ze stron, utwardzają w przekonaniu, że twórca wie co robi. Od razu zaciekawia odbiorcę, opisem brutalnego i mrocznego miejsca, w jakiego obrębach murów zdarzenia, ten będzie miał sposobność śledzić. Jak również, nastoletnim przewodnim bohaterem, ewidentnie cieszącym się szacunkiem wśród rówieśników. Jednakże to zaledwie początek, jakim pisarz postanowił nas zwieść. Ponieważ potem, powieść prezentuje się zupełnie odmiennie. Przekłamaniem raczej nie będzie stwierdzenie, że Paul Hoffman pisał ją na kolanie, wplatając w historię to, co akurat mu się nasunęło. Może wiecie, jak to jest w momencie, jak człowiek zamiera ze strachu. Źrenice oczu się rozszerzają, język staje kołkiem w gardle, wnętrzności skręcają się w supeł. Ale to nic w porównaniu z uczuciem, jakie opanowuje Cale, Henriego i Kleista, jak przed oczami staje im całe okrucieństwo, z jakim odkupiciele potraktują ich za głupotę. Wielki tłum w milczeniu, będzie czekał na ich egzekucję.  Rozlegną się wrzaski, w chwili jak zostaną powleczeni na szafot. Po nieskończenie długiej godzinie modlitw, sznur oplecie ich i pociągnie w górę, a oni będą się dusić i wierzgać nogami. To czeka ich, za znalezienie drzwi do części sanktuarium, o jakiej pojęcie ma niewielu. Jednakże, to będzie akt łaski, w porównaniu z losem, jaki oczekuje ich za morderstwo. I to właśnie od momentu, w jakim bohaterowie postanawiają uniknąć, bogatej w bolesne doznania śmierci, powieść się psuje. Jednakże, zanim przejdę do jej minusów, warto wspomnieć o plusach. Te, to przede wszystkim  przewodni bohater, z druhami. Cale posiada unikalne zdolności, które sprawiają, że dla wielu stanowi bardzo cennego chłopca. Na swoje nieszczęście, te same talenta powodują, że ludzie parają do niego niezrozumiałą nienawiścią. Powoduje to, że każdemu okazuje nieufność. Czemu nie ma się co dziwić. Często też udaje, że nikt nie jest mu bliski, i że nikogo nie potrzebuje, choć często poświęca się dla Henriego i Kleista. Henri uważa Cale'a. za przyjaciela. Traktuje chłopaka, jak brata. Mimo tego, co przeszedł w Sanktuarium Odkupicieli, nie stracił poczucia humoru. To często się objawia, w momentach, jak Henri za kimś nie przepada. Wówczas na zagadnienia takiego człowieka, potrafi odpowiadać bardzo skomplikowanie. Nierzadko doprowadzając rozmówcę do szału.Kleist swoim usposobieniem, dorównuje Cale'owi. Jednakże w przeciwieństwie do niego, każda osoba jest mu obojętna. I wcale tego nie chowa. Jest jeszcze Riba. Cale z litości ratuje ją przed zgubom, czego potem bardzo żałuje. Ponieważ ta okazuje się dla nich ciężarem podczas ucieczki. I nie rozchodzi się o sam fakt, że do niedawna jej istnienie opiewało w sam luksus, przez co z trudem potrafi podołać jakimkolwiek trudom. Riba jest po prostu głupia. Po osobie, która w czasie wczesnego dzieciństwa, została uwolniona z niewolnictwa, oczekuje się troszeczkę podejrzliwości. Jednakże nie. Riba sądziła przez długi czas, że zostanie księżniczką, u boku bogatego księcia. Ostatecznie, o mało co nie pocięto ją na kawałeczki. Jest denerwująca, ale na szczęście, nie pojawia się w powieści na długo. Co prawda, potem wiele postaci ją zastępuje, ale żadna, tak nie wkurza. Żadna tez nie zasługuje na wspomnienie, ponieważ całe szlachetne grono zlewa się w jedną szarą masę. Paul Hoffman podarował każdej swojej drugoplanowej postaci charakter, ale najwidoczniej zapomniał, że potrzebna im też jakaś przeszłości, cele,  albo chociaż jakaś charakterystyka. Zresztą, ich na próżno  szukać w sposobie pisania autora. Niezależnie, o co się rozchodzi. A zważając na fakt, że w powieści została zastosowana wielowątkowość, powoduje to dezorientację i zamęt. Szczególnie, że z braku wspomnianego zobrazowania, ucierpiał świat powieści. Pełen nieuzasadnionego okrucieństwa i podziałów społecznych. Momentami padają realne nazewnictwa miast, ale w jakim okresie czasu ma miejsce historia, tego nie sposób określić. Dodatkowo, warto dodać, że Paul Hoffman popełnił mnóstwo błędów. I bardziej od częstego braku złożoności w zdaniach, razi to, że ten bardzo często zaprzecza sam sobie. 

Garstka ciekawych postaci, z całego ich mnóstwa, i zaledwie jedno zagadnienie, na które  odpowiedź znajduje się dopiero na ostatnich stronach książki, nie są warte cierpień, jakich dostarcza nam w swojej książce autor. Cóż, w taki sposób raz jeszcze zostało udowodnione, że osoba, która może świetnie radzić sobie z pisaniem scenariuszy, może nie radzić sobie z napisaniem książki.

"Coś się kończy, coś się zaczyna"

$
0
0
"Coś się kończy, coś się zaczyna” to opowiadanie nawiązujące do "Wiedźmina", autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. Jednej z najpopularniejszych serii powieściowych ostatnich lat .Dobrze znani bohaterowie, razem w odsłonie słuchowiska zrealizowanego z udziałem znakomitych aktorów.

Andrzej Sapkowski - karierę literacką zaczynał jako tłumacz, przekładając na język polski opowiadania w "Nowej Fantastyce". Popularność zdobył kolejnością opowiadań i pięciotomową sagą o wiedźminie. Pierwsze opowiadanie ukazało się w wcześniej wspomnianym miesięczniku. Autor jest także laureatem wielu nagród literackich polskich i zagranicznych, w tym pięciokrotnie otrzymał nagrodę im. Janusza A. Zajdla, zostając wraz z Jackiem Dukajem najczęściej nagradzanym pisarzem w historii tego wyróżnienia. Na podstawie jego dzieła powstał: komiks o wiedźminie, pełnometrażowa adaptacja i serial, gra komputerowa oraz karciana. 

Krzysztof Gosztyła, Anna Dereszowska, Krzysztof Banaszyk, Marzena Trybała, Sławomir Pacek, Joanna Pach-Żbikowska, Małgorzata Kożuchowska, Maciej Rayzacher, Dariusz Wnuk, Paweł Szczęsny, Anna Brzoska, Krzysztof Wakuliński, Krzysztof Szczepaniak, Tomasz Marzecki i Cezary Kwieciński - - zespół aktorów, z którego każde posiada duże doświadczenie w podkładaniu głosu.

Opowiadania Andrzeja Sapkowskiego o przygodach Geralta z Rivii, uzyskało uznanie fanów literatury fantastycznej. Świat stworzony przez autora okazał się tak fascynujący, że na podstawie książek, stworzono także film i grę cieszącą się popularnością i uznaniem na całym świecie.
Geralt i Yennefer sami zadbali o niedługą listę gości, a zapraszaniem ich ma zająć się Jaskier. Wkrótce okazało się, że trubadur listę zgubił, i to zanim jeszcze ją przeczytał. Rzecz jasna, nie zamierza się do tego przyznać. Po prostu zaprasza kogo się udaje. Wszakże, Jaskier zna Geralta i Yennefer tak dobrze, że nikogo istotnego nie pominie, jednak wzbogaca spis gości o przerażającą liczbę osób całkiem przypadkowych. Takim sposobem pojawia się Vesemir z Kaer Morhen, mentor Geralta, a wraz z nim wiedźmin Eskel, z którym Geralt przyjaźni się od lat dziecięcych. Dociera druid Myszowór w towarzystwie wyższej od siebie o głowę i młodszej o jakieś sto lat ogorzałej blondynki o imieniu Freya. Wraz z nimi pojawia się jarl Crach an Craite ze Skellige w towarzystwie synów Ragnara i Lokiego. Ragnarowi, jadąc konno, nogi sięgają prawie do ziemi, a Loki przypomina filigranowego elfa. Nikogo to nie dziwi, ponieważ są oni dziećmi nałożnic jarla. Zameldowuje się wójt Caldemeyn z Blaviken z córką Anniką, dość atrakcyjną, choć potwornie nieśmiałą panną. Dociera krasnolud Yarpen Zigrin, co ciekawe, sam, bez towarzyszących mu zwykle brodatych bandytów nazywanych "chłopcami". Do Yarpena dołączył w drodze elf Chireadan, osobnik o nie do końca jasnej, ale niewątpliwie wysokiej pozycji wśród Starszego Ludu, eskortowany przez kilku nieznanych nikomu małomównych pobratymców. Dociera też rozwrzeszczana gromada niziołków, spośród jakich Geralt zna zaledwie Dainty Biberveldta, farmera z Rdestowej Laki. W gromadzie niziołków jeden niziołek, niziołka nie stanowi. Przedsiębiorca i kupiec Tellico Lunngrevink Letorte z Novigradu, zmiennokształtny doppler, występuje pod postacią niziołka o przybranym imieniu Dudu. Dojeżdża baron Freixenet z Brokilonu z żoną, urodziwą driadą Braenn, i pięcioma córkami, zwanymi Morenn, Cirilla, Mona, Eithne i Kashka. Morenn wygląda na piętnaście lat, a Kashka na pięć. Wszystkie rude jak ogień, choć Freixenet ma włosy czarne, a Braenn miodowo złote. Braenn jest w zaawansowanej ciąży. Freixenet poważnie twierdzi, że tym razem będzie to potomek rodzaju męskiego. Na co Braenn, uśmiechając się lekko, dodaje że będzie on  nosił imię Melissa. Jednoręki Jarre, młody kapłan i kronikarz z Ellander, wychowanek Nenneke. Jarre dołącza głównie z powodu Ciri, w której się podkochuje. Ciri, ku rozpaczy Nenneke, zdaje się całkowicie lekceważyć kalekiego młodzieńca i jego niezręczne zaloty. Listę gości nieoczekiwanych otwiera książę Agloval z Bremervoord, którego przybycie graniczyło z cudem, bo książę i Geralt szczerze się nie cierpią. Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że Agloval zjawił się w towarzystwie małżonki, syreny Sh'eenaz. Sh'eenaz zrezygnowała niegdyś dla księcia z rybiego ogona na rzecz dwóch niebywale pięknych nóg, ale znana jest z tego, że nie oddala się od morskiego wybrzeża, bo ląd budzi w niej strach. Mało kto oczekiwał przybycia innych koronowanych głów, bo też i nikt ich nie zapraszał. Mimo tego monarchowie przysłali listy, podarki i postów. Musieli przy tym się zmówić, bo posłowie podróżowali w grupie, która po drodze zdążyła się zaprzyjaźnić. Rycerz Yves reprezentuje króla Ethaina, komes Sulivoy króla Venzlava, sir Matholm króla Sigismunda, a sir Devereux królową Adde, dawną strzygę. Podróż musiała przejawiać się wesoło, bo Yves ma rozciętą wargę, Sulivoy rękę na temblaku, Matholm kusztyka, a Devereux ma takiego kaca, że ledwie siedzi w siodle. Nikt nie zapraszał złotego smoka Villentretenmertha, bo nikt nie wiedział, jak go zaprosić i gdzie go szukać. Ku ogólnemu zdziwieniu smok zjawił się, oczywiście incognito, pod postacią rycerza Borcha herbu Trzy Kawki. W miejscu, gdzie jest Jaskier, o żadnym incognito mówić rzecz jasna nie można. Niemniej jednak mało kto daje wiarę, jak poeta wskazuje kędzierzawego rycerza i twierdzi, że to smok. Nikt też nie zapraszał i nikt nie oczekiwał malowniczej hałastry, określającej siebie mianem "przyjaciół i znajomych" Jaskra.  To głównie poeci, muzycy i trubadurzy, a do tego akrobata, zawodowy gracz w kości, treserka krokodyli i cztery kolorowe panienki, z których trzy wyglądają na nierządnice, a czwarta, która na nierządnice nie wygląda, ponad wszelką wątpliwość nią stanowi. Grupę uzupełnia dwóch proroków, z czego jeden fałszywy, jeden rzeźbiarz w marmurze, jedno jasnowłose i wiecznie pijane medium płci żeńskiej i jeden ospowaty gnom, który twierdzi, że nazywa się Schuttenbach. Magicznym statkiem amfibia, przypominającym skrzyżowanie łabędzia z wielką poduszką nadlecieli czarodzieje. Jest ich czterokrotnie mniej, niż zaproszono, i trzykrotnie więcej, niż oczekiwano, bo konfraterni Yennefer, jak wieść niesie, potępiają jej związek z mężczyzną "z zewnatrz", a do tego wiedźminem. Część w ogóle zignorowała zaproszenia, cześć odmówiła z powodu braku czasu i konieczności obecności na dorocznym, ogólnoświatowym konwencie czarodziejów. Tak więc na pokładzie poduszkowca znaleźli się zaledwie Dorregaray z Vole i Radcliffe z Oxenfurtu. I Triss Merigold o włosach, jak październikowy kasztan.

Stojący na wśród jeziornym cyplu zamek Rozrog prosi się o generalny remont, z zewnatrz i wewnątrz, i to nie od wczoraj. Mówiąc oględnie, Rozrog to ruina. Bezkształtny zlepek kamieni, porośniętych gęsto bluszczem, powojem i tradeskancją. Ruina stojąca wśród jezior, błot i bagien rojących się od żab, zaskrońców i żółwi. Stanowił on ruinę już wówczas, jak podarowano go królowi Herwigowi. Zamek Rozrog i otaczające go tereny są bowiem czymś w rodzaju dożywotniego nadania, pożegnalnego prezentu dla Herwiga, który dwanaście lat temu abdykował na rzecz swojego siostrzeńca Brennana, od niedawna zwanego Dobrym. Geralt poznał eks-króla przez Jaskra, bo trubadur bywał w Rozrogu często, jako ze Herwig był przemiłym i radym gościom gospodarzem. O Herwigu i jego zamczysku przypomniał właśnie Jaskier, jak wszystkie miejscowości z opracowanej przez wiedźmina listy zostają odrzucone przez Yennefer jako się nie nadające. O dziwo, na Rozrog czarodziejka zgodziła się natychmiast i bez kręcenia nosem.

"Coś się kończy, coś się zaczyna" to powstałe w 1992 roku, a opublikowane drukiem w 1994, opowiadanie autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. I choć nawiązuje ono do dziejów Geralta z Rivii, warto wiedzieć, że nie jest związane z sagą o Wiedźminie. Jak również,  nie prezentuje się jako alternatywne zakończenie. Bowiem zostało napisane, jako całkowicie odrębne dzieło, co podkreślił swego czasu sam autor. Co nie zmienia faktu, że warto się z nim zapoznać. Treść opowiadania to przebieg wesela Geralta i Yennefer z Vengerbergu. Na mocno zakrapianej imprezie, panuje harmider, ale hulańców też nie brak, więc nikt nie powinien się nudzić. Szczególnie, że w tekście występuje wiele postaci znanych z wczesnych opowiadań o wiedźmińskim rzemiośle. Yennefer, Geralt, Nenneke, Jaskier, Ciri, Triss Merigold, Myszowór, Eskel, Crach An Craite, Braenn, Galahad, Vissing, i Loki. Na dodatek weselisko ma miejsce na zamku Rozrog, jakiego niektóre pomieszczenia i okolice, są wciąż zamieszkałe. Sądzę, że nie ma co się rozwodzić nad piórem Andrzeja Sapkowskiego. Jeżeli zapoznajecie się z tym tekstem, to zapewne nie jest ono wam obce. Cóż, w szesnastu stronicowym dziele, okazuje się ono w całej krasie. Skromne, surowe, pełne powtórzeń. 

Pierwsze co wpada w ucho, po rozpoczęciu słuchowiska, to naprawdę świetne odzwierciedlenie dźwięków otoczenia. Plusk rzeki, śpiew ptaków, szelest pościeli. Wśród nich, zaledwie tupot podków konia należącego do Ciri, brzmi dziwnie nienaturalnie. Nietrudno o wrażenie, że zwierze chodzi wcale nie uginając nóg. Za akompaniament odpowiadali Adam Skorupa i Krzysztof Wierzynkiewicz. Maczali oni palce w ścieżce dźwiękowej gier CD Projekt Red. Jeżeli w nie graliście, to pewnie wiecie, że praca tego duetu, nie mogła się nie udać. Podarował on klimat słuchowisku. Jednakowoż, wspominając o grach, nie można nic nie powiedzieć o lekkim zawodzie, jaki sprawia dobór aktorów. Choć, to bardziej osobiste odczucia, niż stwierdzenie faktu. Ponieważ, skoro okładka słuchowiska nawiązuje do gier CD Projekt Red, to dlaczego nie postarano się o aktorów, odpowiedzialnych za podarowanie głosów postaciom z nich? Krzysztof Gosztyła, Anna Dereszowska, Krzysztof Banaszyk, Marzena Trybała, Sławomir Pacek, Joanna Pach-Żbikowska, Małgorzata Kożuchowska, Maciej Rayzacher, Dariusz Wnuk, Paweł Szczęsny, Anna Brzoska, Krzysztof Wakuliński, Krzysztof Szczepaniak, Tomasz Marzecki i Cezary Kwieciński nie prezentują się źle. Wręcz przeciwnie. Robią bardzo dobrą robotę, odzwierciedlając usposobienie bohaterów. Jednakże, jak spędziło się kilkadziesiąt godzin w świecie Geralta z Rivii od CD Projekt Red, to trudno pogodzić się z faktem, że postacie, które tak dobrze się zna i uwielbia, posiadają inne tonacje głosów. Szczególnie z głosem Jaskra, w którego wciela się Sławomir Pacek, trudno się pogodzić. Za to Krzysztof Banaszyk, jako Geralt i Anna Dereszowska, jako Yennefer bardzo przypominają pierwowzór. Za to osobą która nie sprawia w ogóle zawodu jest Krzysztof Gosztyła. Jako narrator pasuje do słuchowiska idealnie.  Jego głos, to jeszcze jeden element, jaki doskonale dodaje dziełu klimatu. Jednakże słuchowisko nie jest pozbawione minusów. Imiona, które czasem w nim padają  nierzadko mijają się z prawdziwym brzmieniem.To też można znaleźć w nim takie kwiatuszki, jak "kracz ał krait" albo "kaer morhen". To drobnostki, ale potrafią drażnić. Szczególnie, że Andrzej Sapkowski pewnego dnia napisał instrukcję, w jaki sposób powinno się odmieniać miana jego bohaterów.

Słuchowisko "Coś się kończy, coś się zaczyna” na podstawieopowiadania Andrzeja Sapkowskiego, jest bardzo podobne do dzieł, które swego czasu oferowało nam studio Sound Tropez. Nawet wizualnie, bo jego opakowanie jest takie samo, jak ich słuchowisk. I choć stając w szranki z jakimkolwiek z ich dzieł, omawiane słuchowisko zajmuje drugie miejsce, to może w niedalekiej przyszłości, poziom mógł się zrównać. Szkoda, że raczej do tego nie dojdzie. Ponieważ SuperNOWA, jak również Sound Tropez, przestało pracować nad tego rodzaju produkcjami.

"Nikita: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów" - Aneta Jadowska

$
0
0
"Nikita: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów", to pierwsza  z dwóch książek autorstwa Anety Jadowskiej, opowiadających o dziewczęciu, pałającemu się likwidowaniem wszelakiego zła zagrażającemu ludziom. Fani powieści o Dorze Wilk, znajdą tu coś dla siebie. Albo nie. 

Aneta Jadowska - filolożka, wielbicielka koncepcji niepraktycznych i niełatwych, czym uzasadnia doktorat z literatury i wiele innych ślepych uliczek w swojej biografii. Od 2000 roku mieszka w Toruniu. I najprawdopodobniej  jest Torunianką, bo jak rodowici mieszkańcy miasta jednocześnie kocha je i nie znosi. Woli noc od dnia, bo wówczas lepiej jej się pisze. Śpi, jak przyzwoici ludzie pracują, co czyni ją człowiekiem nieprzyzwoitym. Na studiach polonistycznych wciąż słuchała, że fantastyka nie jest poważną literaturą, i że nie powinna marnować na nią talentu. Na kilka lat nawet dała sobie z nią spokój. Do chwili, podczas której nie uznała, że uwielbia pisać powieści niekoniecznie poważne. I skoro sama woli spędzić wieczór z kryminałem czy urban fantasy, niż z Tadeuszem Konwickim, dlaczego nie ma pisać książek, z jakimi sama lubi się zapoznawać? Debiutowała kilkukrotnie, bo raz jej nie satysfakcjonował. W 1999 opowiadaniem „Dziwny jest ten świat” w Gazecie Radomszczańskiej, w 2004 opowiadaniem „Kalejdoskop” na łamach Science Fiction, a potem „Złodziejem dusz” w Fabryce Słów, który znów jest debiutem, pierwszym tomem serii o Dorze Wilk zaplanowanej jako sześcioksiąg, choć czas pokaże ile będzie trzeba na opisanie przygód tej awanturniczej wiedźmy.

Są przyjazne i urocze miasta alternatywne. I jest Wars – szalony i brutalny – oraz Sawa – uzbrojona w kły i pazury. Pokochasz je i znienawidzisz, całkiem jak ich mieszkańcy.

Jak ona. Nikita. To tylko jedno z jej imion, jedna z jej tajemnic. Jako córka zabójczyni i szaleńca chce od życia jednego – nie pójść ścieżką żadnego z rodziców. Choć na to może być już za późno.

Z Dzielnicy Cudów – części miasta, która w wyniku magicznych perturbacji utknęła w latach 30. ubiegłego wieku – zostaje uprowadzona jedna z piosenkarek renomowanego klubu Pozytywka. Sprawą zajmuje się Nikita. Trop szybko zaprowadzi ją tam, gdzie nigdy nie chciałaby się znaleźć. Na szczęście jej pleców pilnuje Robin. Czy na pewno? Kim on właściwie jest?

Dziewcząt, które wciskają zgrabne ciałka w obcisłe, skórzane ubrania, a potem uzbrojone od pasa po brodę, ruszają mordować przeróżne monstra, jest  w literaturze więcej, niż można się spodziewać. W sumie można powiedzieć, że te współczesne, żeńskie odpowiedniki Geralta z Rivii, stanowią nawet osobną nisze. Zawsze seksowne i zabójcze, starają się udowodnić, że nic ich nie rusza. I nie inaczej prezentuje się Nikita. Fabuła powieści przeważnie kręci się wokół niej i jej kompana. Największą jej część, pochłania przedstawienie codzienności protagonistki, oraz otaczającego ją świata. Porwanie nieszczęsnej piosenkarki, to mało istotne zdarzenie, nie mające wielkiego znaczenia.

Imię. Cóż, brzmi nieźle. I jest równie fałszywe, jak każde inne, które posiada. Carmen, Nikita, Sara. Żaden z jej dowodów tożsamości nie uwzględnia tego prawdziwego. Sama już prawie zapomniała, jak ono brzmi. Ostatni raz jej matka zwróciła się nim do niej, jak ta miała trzy lata. W momencie, jak osiągnęła piętnaście lat, znów przyszedł moment na zmianę imienia. Postanowiła, że będzie się zwać Nikita. Spędzała wówczas mnóstwo czasu przed telewizorem, jak jej matka sprawiała sobie pozycję w świecie morderców na zlecenie. Serial o tajnej grupie przekształcającej młodą narkomankę w niebezpieczną agentkę zdawał się rezonować z jej istnieniem. Trochę zazdrościła bohaterce, bo w porównaniu z tym, co serwowała jej matka, sposób traktowania przez jej szefową, sprawiał wrażenie subtelnego, niemal wypełnionego miłością. Dziś wie, że serialowa Nikita miała możliwość ucieczki, powrotu do czegoś, co wcześniej stanowiło jej istnienie. Ona nie miała nic. W każdym razie, do dziś lubi to imię bardziej niż inne, które nosiła. Może dlatego, że przez kilka lat posługiwania się nim, spotkało ją całkiem sporo dobra. Nikt w Zakonie Cieni nie ma pojęcia, że Irena odpowiada za jej istnienie. I tak musi pozostać. Ponieważ Irena chlubił się brakiem słabości. Poza Nikitą. Do dziś wypomina córce, że ta dała się porwać i torturować. Nie porusza ją, to co zrobił jej latorośli ojciec, ani nie skłania do zemszczenia. Skoro córka nie zdołała się ochronić przed swoim szalonym tatuśkiem, to oznacza że ją zawiodła i ma szczęście, że sama jej nie dobiła, jak ta w końcu doczołgała się do jej legowiska. Irena nienawidzi słabości, a w jej oczach, własne dziecko tak się prezentuje. Jeżeli jakichś z jej obecnych przeciwników odwali numer na miarę Ernsta Szalonego. Porwie jej córkę, będzie odkrawał po kawałku i pośle w paczuszkach, zdenerwuje ją nie to, co ją spotkało, ale to że oprawca znał jej adres zamieszkania. Ponadto talentem Matki jest wzbudzanie w Nikicie tego, co najgorsze. Co udaje jej się bardzo łatwo, bo nic dobrego, co może się w niej chować, nie zdobędzie jej podziwu. Nikita to taki projekt, a ona uznaje chów twardą ręką i hartowanie potomstwa w prawdziwych płomieniach. Jeden z często poruszanych przez Irenę tematów, które Nikita nienawidzi, to partnerstwo. Miło poznawać nowe osobistości, ale nowi ludzie w Zakonie Cieni oznaczają problem. Muszą pokazać, jak twarde jaja zwisają im między nogami, i udowodnić swoje umiejętności. Przez ostatnie lata, Nikita przekonała się, że jakoś zawsze zaczynają od kobiet albo jednostek kolesi, które zdają się słabsze. Głupota. W Zakonie Cieni nie ma ani jednego słabeusza. Jeżeli ktoś sprawia takie wrażenie,  prawie na pewno ma coś w zanadrzu. Węże też są całkiem milusie, dopóki nie zaatakują. Matka zawsze powtarza, że Nikita nie może uszkadzać wszystkich facetów, dołączających do Zakonu Cieni. To nie problem, Nikita nie doprowadza do uszkodzenia żadnego gentlemana, którego nie nachodzi koncepcja, zbliżenia się do niej. Toteż, z każdą sekundą staje się bardziej sfrustrowana, jak zdaje sobie sprawę, że Matka załatwiła ją na szaro. Znowu. Po robocie, jak każdej innej, brudnej i śmierdzącej, przedstawia jej się mężczyzna, ze słowami na ustach, które mogą kosztować go uszczerbek na zdrowiu. Partner. Owszem, Irena od miesiąca gderała, że powinna mieć partnera, ale temat, jak się zdawało, zanikł. Wszakże, minął trzeci rok, odkąd wróciła z roboty, na którą pojechała z partnerem i pięcioma innymi najemnikami. Wróciła sama. I do dnia dzisiejszego nie ma zamiaru składać dokładnego raportu z akcji, a także nie zamierza mówić, jak doszło do ich zgonu. Ma swoje uzasadnienie. Większość ludzi, z jakimi ją posłano, zginęła. Jeden ocalał, i znalazł sobie znacznie lepsze zajęcie, niż to jakie miał mu do zaoferowania Zakon Cieni. Osobnik, jaki przed nią teraz stoi, ewidentnie chce umrzeć. Albo odszedł od jakiejś kolonii amiszów i nie ma świadomości, że znajduje się w miejscu, gdzie patrzeć komuś w źrenice oczu i uśmiechać się,  można zaledwie w chwilach wsadzania komuś noża we wnętrzności. Nie przejawia dużej inteligencji, bo wszelakich zniechęceń, po prostu nie rozumie. Jest też za głupi na zadbanie o siebie.  Na ulicach Warsa mieszka zaledwie kilkoro ludzi, jakim może zaufać. Jeden z nich, to Aleks. Można go zastać wciąż pracującego nad pojazdami, które buduje na zamówienie. Ma swoje wizję. W nieforemnej kupie złomu dostrzega linie przyszłej bestii i nie przerwie prac, póki nie wydobędzie jej na powierzchnię. Aleks nie noże chodzić. Ernst złamał go na pół o kolano, miażdżąc mu kręgi lędźwiowe, a potem wyrzucił go przez okno. Nie zauważył, że ciało odbiło się o stalową konstrukcję schodów przeciwpożarowych z tak dużą siłą, że wyrwało je ze ściany. To ocaliło Aleksa. Ernst zawsze oznaczał zwłoki, jakie za sobą zostawiał, miażdżąc im tchawice obcasem. Od tamtej chwili Aleks i Nikita są nierozłączni. Nie można powiedzieć, że dla niej jest jak ojciec, bo ojciec, jakiego poznała, okazał się skurwielem. Jest przyjacielem. Tak samo, jak Ilia. Posiada dużą siłę, jada za kilkorgu i ma zdecydowanie terytorialne odruchy. Nie zdradza nikomu, jaką magią włada. Jakąś włada na pewno, bo Nikita ją czuje, ale jej nie rozpoznaje. Z nim mieszka i pracuje Karma. Geniusz w ciele małej gotki. Jej kwatera jest lepiej strzeżona niż siedziba Zakonu Cieni. Ma to sporo wspólnego z paranoją, jaką ma jej właścicielka, a także z faktem, że musi się ona chować. Na tego, kto uzna, że może sforsować jej zabezpieczenia, oczekuje kilka niespodzianek. Karma nie żartuje w kwestii swojego bezpieczeństwa, nie ma skrupułów,  za to reputację, która sprawia, że intruzi się nie zbliżają. Nikita zaledwie im może opowiedzieć o swoich problemach. Nie inaczej sprawa się miewa teraz. W momencie, jak ma za swoimi plecami skończonego debila, a dodatkowo znika jej koleżanka. 

Przed wojną Wars i Sawa stanowiły bliźniacze miasta. Choć wielu twierdzi, że istniały jako jedno miasto, rozdzielone zaledwie Wisłą. Żadne nie potrafiło zaakceptować drugiego. Sawa stanowiła dość sielskie, spokojne miasto-wieś: osiedla domków jednorodzinnych, mnóstwo ogrodów, parków, zieleni, jak to zwykle w miejscu zamieszkiwanym przez liczne wiedźmy ziemi. Wars w tym czasie miał ambicje metropolii, kultywował ruch i postęp. Był największym miastem alternatywnym w Polsce i bardzo prędko się rozwijał. Nie miał, jak Thorn, problemów z Niebem i Piekłem, nie był ograniczony porozumieniami trójstronnymi jak Trójprzymierze. Każda osoba mogła się tam osiedlić i szukać szczęścia. To stanowiło jeden z problemów. Miasto się rozrastało, a bariera między płaszczyznami cierpiała. Mogła przetrwać, jeśli nie tragiczne w skutkach zdarzenie. Granica między realnym i alternatywnym miastem zawsze jest najcieńsza w okolicy bram, portali, przesmyków, jak zwał, tak zwał. Jak rozpoczęła się II wojna światowa, Warszawa dostała solidnego łupnia. Główna brama do Warsa mieściła się w najgorszej z możliwych lokalizacji. Właśnie tam urządzono getto. Całe miasto cierpiało. Krew spływała ulicami, ludzie głodowali, płakali, umierali, tracili bliskich. Za dużo zła i nieszczęścia. Równowaga  nie mogła zostać dłużej zachowana. Wszystko to odbijało się na alternatywnym mieście, choć po jego ulicach nie maszerowali hitlerowcy, a przy krawężnikach nie leżały ciała zmarłych. Linie magiczne były wspólne dla realnego i alternatywnego miasta. Nasiąkały tym koszmarem i nie było ratunku. Mieszkańcy Sawy próbowali uszczelniać granicę między światami, bo pierwsi zorientowali się, że czeka ich zagłada. Nie udało się im. Trudno sobie wyobrazić, co się właściwie stało. Dziś powiedzielibyśmy, że była to klęska ekologiczna. Poziom skażenia magicznych linii stał się tak wysoki, że zaczęły niszczyć wszystko. Najpierw Sawę, bo była najsilniej związana z białą magią i skażenie ciemnością odbiło się na niej najszybciej i najmocniej. Wiedźmy umierały albo zmieniały się w stworzenia z koszmarów. Ziemia została wypalona. W Warsie było tylko odrobinę lepiej. Wszyscy czekali na koniec wojny, na moment, w którym linie się oczyszczą lub zła energia się rozrzedzi, rozpływając się po innych liniach. Ale wtedy magia zadziałała w sposób, jakiego nikt nie przewidział. Zamknęła obwód. Oddzieliła się od reszty sieci, jakby chroniła je przed tym skażeniem. To samo, jak się później okazało, zrobiły linie w miejscach szczególnie przeciążonych złą energią. Na przykład w okolicach obozów koncentracyjnych. Sieć amputowała zakażone gangreną kończyny. Należały do nich także Wars i Sawa. I nigdy już nie miały być normalnymi miastami. Kto zdołał, opuścił je od razu. Ściągają teraz tu ci, którzy od białej magii wolą ciemną. 

Nikita, nie może powiedzieć, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą. Przeciwnie. Chowana przez rodzicielkę, która bez zmrużenia okiem, potrafiła posłać swoje dziecko, jak jagnię na rzeź, stała się zimną i obojętną na ludzi kobietą. Dawno temu istniała osoba, która potrafiła ocieplić jej zlodowaciałe serce, ale to przeszłość. Przynajmniej, tak jej się zdaje. Ponieważ, pojawienie się pewnego nieporadnego wielkoluda, na powrót coś w niej zmienia. Robin nie pamięta dokładnie swojej przeszłości, ani bliskich. Nie zna też swojego celu. W sumie, to niewiele może o sobie powiedzieć. Ktoś na pewno szkolił chłopaka w zabijaniu, bo umiejętności mu nie brak. Musiał on również pracować, ponieważ ma pieniądze. Jednak nie ma pojęcia, gdzie znajduje się jego mieszkanie, ani rodzina. Sprawia wrażenie zaprogramowanego do znalezienia się w danej chwili i miejscu. Aż prosi się o poderżnięcie mu gardła i porzucenie w przydrożnym rowie. Odnalezienie jego przeszłości, to jeden z celów duetu. Nikita, powoduje problem. Mentalność twardej suki, sprawia, że dużo czasu zajmuje jej polubienie. Może to nawet nastąpić dopiero pod koniec książki. Ponieważ, dopiero wówczas bohaterka pokazuje, że ma serce po właściwej stronie. Robina można polubić od razu. Pod warunkiem, że nie ma się nic przeciwko wielkim saskłaczom, o mentalności dziecka. Choć jego zachowanie budzi pewne podejrzenia.  Jeżeli rozchodzi się o Aleksa, Ilia i Karme, to ich pojawianie się w powieści jest epizodyczne. Tak samo, jak wielu pozostałych bohaterów. Interesujących bohaterów, jakich historiom autorka poświęciła wiele czasu.

Równie wiele czasu pisarka musiała poświęcić na stworzenie świata. Szczególnie, jego strukturze działania, wedle której magiczna burza może doprowadzić do zmian w ludziach. Wielu z nich, nie może opuszczać skażonego miejsca zamieszkania, co potrafi bardzo skomplikować ich los. Zważając, na zdarzenia z przeszłości,  miejsce to jest pełne ruin budowli, zwłaszcza w dzielnicach, które nie stać na solidniejszą ochronę przed magią. Stanowią one pamiątki po ludziach, którzy tam mieszkali i prowadzili przeciętne istnienie, a przynajmniej  tak to się prezentuje w interpretacjach, jak również omówieniach. W rzeczywistości, bohaterowie nie zwiedzają żadnego z nich. Głównie odwiedzają przybytki publiczne związane z burzliwą przeszłościom przewodniej bohaterki. Nuda. I owszem, w tej alternatywnej rzeczywistości nie brak miejsca dla duchów, demonów, aniołów, bożków, wiedźm, wilkołaków, ale obecnie muszą robić sobie wolne, bo też jakichkolwiek konfrontacji z nimi brak. Samego Zakonu Cieni, którego przewodnia protagonistka stanowi część, również nie doświadcza się za wiele. W sumie, pojawia się on na początku powieści, a potem niemalże znika na zawsze, nie licząc wspomnień o nim. Cóż, miało prezentować się magicznie, a jest bezwstydnie i ostentacyjnie. Szkoda, że autorce nie udało się lepiej spożytkować własnej koncepcji.

Aneta Jadowska napisała swoje dzieło w pierwszej osobie. Toteż, zapoznawanie się z powieścią przychodzi z dużą łatwością. Jednakże słownictwo autorki nie można określić mianem bogatego. Ciągłe powtórzenia w rozległych opisach są bardzo męczące. Raczej nie trudno dostrzec, że kunszt pisarski, wolno się rozwija. Tak samo, jak jej awangardowość 

"Nikita: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów", autorstwa Anety Jadowskiej, to książka, taka jak inne tego rodzaju. Bogata, ale jednocześnie uboga. Momentami ciekawa, ale w większości czasu nudna. Za dużo w niej przewodniej protagonistki, za mało urozmaiceń świata. Jeżeli jesteście wielbicielami bohaterek, które udają twardsze, niż są naprawdę oraz uniwersów, w jakich większości ludzi raczej nie chciałaby się znaleźć, powieść jest dla was. Jednakże, nie spodziewajcie się książki z wyższej półki.


"Cudowny chłopak" - R.J. Palacio

$
0
0
"Cudowny chłopak", autorstwa R.J. Palacio, to wzruszająca i jednocześnie przezabawna opowieść o walce dziecka z przeciwnościami losu. Szczególnie w wersji do słuchania.

R.J. Palacio -  Przez ponad dwadzieścia lat pracowała jako dyrektor artystyczny i grafik, projektując okładki książek, czekając na odpowiedni moment do stania się pisarką. Kilka lat temu, przypadkowe spotkanie z niezwykłym dzieckiem przed sklepem z lodami, zainspirowało ją do napisania "Cudownego chłopaka". Książka jest jej debiutem. Nie zaprojektowała okładki samodzielnie, ale oczywiście uwielbia tę szatę graficzną.Autorka mieszka z mężem, dwoma synami i psami w Nowym Jorku. 

Anna Dereszowska – polska wokalistka i aktorka teatralno-musicalowa, a także filmowa, znana m.in. z roli w serialu telewizyjnym "Złotopolscy". Na stałe związana z teatrem muzycznym Studio Buffo w Warszawie. Jest córką Krzysztofa Dereszowskiego i Dagmary Kufiety. Była związana z aktorem Piotrem Grabowskim. Ma córeczkę o imieniu Lena.

„Nie jestem zwykłym dzieckiem tylko dlatego, że nikt nie patrzy na mnie jak na zwykłe dziecko” – mówi o sobie August. I nie mija się z prawdą, bo przecież na widok „zwykłego” dziesięciolatka młodsze dzieci nie uciekają z krzykiem, a starsze i dorośli nie odwracają głowy z obrzydzeniem lub przerażeniem albo – w najlepszym wypadku – z konsternacją.

August jest inteligentnym, dowcipnym chłopcem i jego życie wyglądałoby pewnie zupełnie inaczej, gdyby niejeden zmutowany gen, z powodu którego ma zdeformowaną twarz i zanim skończył dziesięć lat, przeszedł 27 operacji. Do tej pory widział siebie oczami kochających go bezwarunkowo rodziców i siostry. Teraz, gdy idzie do szkoły – od razu do piątej klasy – przyjdzie mu się zmierzyć ze światem rówieśników i starszych uczniów, z ostracyzmem, uprzedzeniami, a czasem ze zwykłym chamstwem i podłością. Spotka się jednak również z dobrocią, przyjaźnią i wspaniałomyślnością.

Kontakt z rówieśnikami odmieni Augusta. Ale czy tylko jego?

Kim jesteś? Jakim jesteś człowiekiem? To co zrobisz podczas swojego istnienia przetrwa po twojej śmierci. Okazana drugiemu człowiekowi dobroć, będzie jak pomnik. Ale nie z kamienia, ale ze wspomnień ludzi o człowieku. Dlatego można powiedzieć, że każde z nas samo stawia sobie taki pomnik. Przesłanie bardzo szlachetne. Oznacza to, że debiutancka książka, autorstwa R.J. Palacio przedstawia brak tolerancji i akceptacji wśród młodszego pokolenia? Nie. Na to powieść jest zanadto oddalona od brutalnych realiów. 

August wie, że nie jest przeciętnym dziesięciolatkiem. Robi to co inne dzieci. Rozkoszuje się lodami w upalne dni, jeździ na rowerze, gra w piłkę, ma konsole. Pozornie to normalne dziecko. I tak też się czuje. W środku. Ale w chwili jak normalne dziecko, zerknie na drugie normalne dziecko, to przecież nie ucieka z wrzaskiem z placu zabaw. I ludzie nie wlepiają w niego wzroku, gdziekolwiek się pojawi. Największym marzeniem Augusta jest posiadanie oblicza, na które nikt nie rzuca ukradkiem okiem. Jak idzie ulicą, pragnie nie widzieć przechodniów spoglądających na niego i odwracalnych wzrok. Mimo, że już się przyzwyczaił do swojego wyglądu.  W przyszłym tygodniu zaczyna naukę w piątej klasie. Ponieważ do tej chwili nie uczęszczał na prawdziwe lekcje, jest cały w nerwach. Rodzice doszli do wniosku, że nie mogą ciągle go chronić. Udawać, że następnego dnia obudzi się w innej rzeczywistości. Otaczająca go rzeczywistość się nie zmieni. Musi potrafić w niej istnieć. Nawet jeśli oznacza to posłanie chłopca na rzeź. August to Słońce. Olivia, mama i tato są planetami, które krążą wokół Słońca. Pozostali krewni i znajomi to asteroidy i komety, poruszające się dokoła planet, które z kolei krążą wokół Słońca. Zaledwie jednym ciałem niebieskim, które nie obraca się wokół Słońca, jest ich pies. Dzieje się tak, ponieważ w psich oczkach twarz jego najmłodszego właściciela, nie różni się od pozostałych. Wszystkie wyglądają tak samo: są płaskie i blade jak tarcza księżyca. Olivia jest przyzwyczajona, że tak działa ten wszechświat, a ponieważ zaledwie taki zna, nie narzeka. Rozumie, że jej brat ma szczególne zapotrzebowania. Zawsze, jak miała ochotę na głośną zabawę, a on akurat drzemał, wiedziała, że musi bawić się w coś innego i dać mu odpocząć. Jak pragnęła obecności rodziców, oglądających ją grającą w piłkę nożną, w dziewięciu przypadkach na dziesięć nie przychodzili na mecz. Musieli zawieźć brata na fizjoterapię, na spotkanie z jakimś specjalistą albo na operację. Nie ma zwyczaju narzekać. Umie sama dawać sobie radę. Planuje swój czas tak, żeby nie opuszczać przyjęć urodzinowych u koleżanek, dostawać dobre stopnie w  szkole. Nikogo nie prosi o pomoc podczas odrabiania lekcji. Nie trzeba jej przypominać, że musi oddać pracę albo przygotować się do sprawdzianu. Jak ma trudności z jakimś przedmiotem, wraca do domu i zapoznaje się z podręcznikiem tak długo, aż sama wszystko zrozumie. Zdaje sobie sprawę, że jej najgorszy z możliwych dni,  jak przeokropnie nabije sobie mega siniaka, dostanie okres i skręca się z bólu albo ktoś potraktuje ją wyjątkowo podle, nijak się ma do tego, co przeszedł jej brat.Mama i tato ciągle powtarzają, że jest najbardziej wyrozumiałą dziewczyną na świecie. Olivia nie ma tego świadomości, za to wie, że nie ma sensu się skarżyć. Widziała brata po operacjach: z opuchniętą, obandażowaną buzią, podłączonego do kroplówek i rurek. Jak jesteś świadkiem takich scen, głupio ci się żalić. Wiedziała o tym już jako sześcioletnie dziecko. Nikt nie musiał jej tego mówić. Po prostu wiedziała. I od zawsze tak to trwa w jej odczuciu i odczuciu każdego z nich, w tym małym wszechświecie. Ale tego roku następują jakieś przesunięcia w kosmosie. Galaktyka przybiera inny kształt. Ustawienie planet się zmienia. Jack dobrze pamięta, jak pierwszy raz zobaczył Augusta. Miało to miejsce przed lodziarnią. Wówczas miał pięć, może sześć lat. Siedział na ławce przed sklepem razem ze swoją opiekunką i młodszym bratem. Jedzenie lodów w rożku tak zajęło chłopca, że w ogóle nie spostrzegł, iż ktoś się do nich przysiadł. Jednak w pewnej chwili, dostrzegł nieznajomego tuż obok siebie. Na jego widok wrzasnął ze strachu. Sądził, że ten ma na sobie maskę zombie. Zachował się niegrzecznie. Chłopak się nie zorientował, ale jego siostra owszem.Potem jeszcze nieraz go widział. Chłopiec czasem nosił hełm kosmonauty. Jednak mimo to, zawsze wiedział, że to on. Wiedziały to wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa. Każde z nich  pewnego dnia natknęło się na Augusta Pullmana. Znają jego imię, choć on nie zna ich. Teraz ma zostać jego przewodnikiem po ich szkole. Kimś w rodzaju opiekuna. Miał się na to nie zgodzić, ale zmienił zdanie przypominając sobie zdarzenia z przeszłości. Czasem człowiek sprawia przykrość drugiemu człowiekowi, choć tego nie chce. Dzieciaki specjalnie potrafią zachować się wrednie,  więc taki chłopak nie ma w szkole szans. Któregoś dnia kilkoro dzieciaków zainteresowało się faktem, że Summer spędza wiele czasu zAugustem Pullmanem. Nawet go dobrze nie znają, a zwą dziwolągiem. Kto przypuszczał, że siedzenie z mim przy jednym stoliku podczas lunchu, spowoduje tak wiele szumu? Tamtego pierwszego dnia, Summer usiadła obok niego, bo było jej go żal. Chłopak dziwnie wygląda, nikt z nim nie rozmawia. Gapią się na niego. Dziewczęta rzucają szeptem jakieś uwagi na jego temat. Nowemu uczniowi zawsze jest ciężko, nawet jak ma normalną twarz. A co dopiero, jak posiada zniekształconą. No więc Summer przysiadła się do jego stolika. Nic wielkiego. Teraz pragnie, żeby ludzie przestali to rozdmuchiwać. Jak Justin pierwszy raz widzi młodszego brata Olivii, musi przyznać, że jest kompletnie zaskoczony. Chociaż Olivia uprzedziła chłopaka, powiedziała o jego odmienności, opisała twarz, i powiedziała o mnóstwie operacji, a więc przypuszczał, że teraz chłopak wygląda w miarę normalnie. Bo po operacji plastycznej u dziecka, które urodziło się z rozszczepem podniebienia, zostaje niewielka szrama. Toteż sądził, że chłopak ma gdzieniegdzie blizny, a tu raptem widzi taką twarz. Justin uważał, że umie chować zdziwienie, przynajmniej taką ma nadzieję. Jednak jak się okazuje zdziwienie to jedno z doznań, które trudno zataić. Rodzice Mirandy rozwiedli się w lecie, nim zaczęła chodzić do liceum. Ojciec od razu miał inną. Choć mama nic nie powiedziała, Miranda przypuszcza, że to stanowiło powód rozwodu. Po ich rozwodzie bardzo rzadko widuje tatę, a mama zachowuje się jeszcze dziwniej niż przedtem. Jej mama to jedna z takich osób, które pokazują światu uśmiechniętą twarz, ale normalnie rzadko okazują zadowolenie. Niewiele rozmawia z córką. Nie mówi o swoich uczuciach. Nie wspomina też przeszłości. O swoich rodzicach, mówi rzadko. Miranda nie chciała jechać na letni obóz. Wolała zostać z mamą i ją wspierać. Ale ona się uparła. Chciała mieć czas dla siebie, więc córka dała jej tę możliwość. Obóz okazał się koszmarem. Pewnego dnia powiedziała, że ma młodszego brata ze zniekształconą twarzą. Do dziś kompletnie nie wie, co ją podkusiło, prawdopodobnie zdawało jej się, że to zabrzmi ciekawie. Od razu tego pożałowała. Poczuła się jak oszustka.  Ale jednocześnie uważała, że to kłamstwo jest uzasadnione. Poznała się z Augustem, jak miała sześć lat. Widziała, jak rośnie. Bawiła się z nim. To ona podarowała mu hełm kosmonauty, którego prawie nie zdejmował przez dwa lata. Właściwie ma prawo uważać chłopca za swojego brata. Najdziwniejsze jest to, że przez te kłamstwa została popularna. Miranda ani razu jeszcze nie zaliczała się do popularnych dzieciaków pod jakimkolwiek względem. To wtenczas, na obozie zmieniła kolor włosów, makijaż, a na koniec ubrania. Zaczęła też palić. Po powrocie z obozu od razu zadzwoniła do Elli, nie do Olivii. Ella nie interesuje się jej sprawami. Nie stanowi też tak poważnej, jak Olivia. Lubi się śmiać i bawić. Jest zupełnie inna, niż Olivia, co spowodowało, że ostatnio wcale się nie widują.

Jeżeli się zastanawialiście, to mama  Augusta Pullmana jest piękna. Tato jest przystojny. Olivia jest cudna. Zaledwie August ma zniekształconą twarz. Ale to najmniejsze z jego problemów, a z wiekiem będą się one namnażać. Najbliższe, z jakim musi się teraz zetrzeć, poza brakiem akceptacji wśród rówieśników, to potrzeba noszenia aparatu słuchowego. Jednakże mimo swoich problemów, pragnie uchodzić za normalne dziecko. To kłopot, bo nikt nie spogląda na niego, jak na normalne dziecko. Nawet rodzina i najbliżsi znajomi. Wraz z kolejnymi stronami książki, osoba poznająca przebieg historii, ma sposobność poznania jej z punktu widzenia przewodniego bohatera, ale też innych pięciu osób. Pozbawionej atencji rodziców, zmuszonej do prędszego dorośnięcia, wiecznie będącej w cieniu młodszego brata Olivii. Znajomych dziesięciolatka, Jacka i Summer. Zmuszonych do stawienia czoła osamotnieniu z powodu zadawania się z chłopcem. Justina Mirandy pozbawionych rodzinnego ciepła, z powodów rozstań rodziców. Rodzina Augusta Pullmana przyciąga do siebie osamotnionych ludzi. Często nieszczęśliwszych od siebie, ale też pełnych serdeczności i miłości. I choć chłopiec doznaje wiele smutku, to rzadko dochodzi do jakichś konfrontacji. Przeważnie dzieciaki dokuczają mu za plecami. Prócz Juliana, którego celem jest dostarczanie chłopcu największej ilości bólu. Rodzice, pełni sprzeciwów do tego, że ich dzieci uczęszczają na lekcje z takim dzieckiem, też działają raczej bardzo poufnie. Cokolwiek nie powiedzieć o postaciach stworzonych przez R.J. Palacio, to są one, w większości, po prostu łagodne w obejściu.

Nietolerancja, brak akceptacji, małowartościowość, przemoc. R.J. Palacio porusza takie kwestie, ale są one bardzo powierzchowne. W sumie cała książka tak się prezentuje. Jedne postacie są bardziej rozwinięte, inne mniej. Niektóre z zdarzeń są zakańczane bez rozwiązań, więc po lekturze powieści pozostaje wiele niedomówień. Jednakże nie przeszkadza to w dobrej zabawie podczas spędzanego czasu z książką. Całość jest napisana w pierwszej osobie, piórem, które nie będzie stanowiło problemu dla małego mola książkowego. 

Powieść w wersji audio przedstawia Anna Dereszowska. Zważając na fakt, że przewodnim bohaterem w dużej mierze jest chłopiec, obsadzenie aktorki może budzić pewne wątpliwości. Niepotrzebnie. Anna Dereszowska doskonale sprawdza się w roli dziesięciolatka. Jak również nastolatki. Dla każdej z sześciu postaci, które pojawiają się w książce, ma inną tonacje głosu. Dodatkowo buduje ona niepowtarzalny, pełen emocji klimat. Anna Dereszowska jest tak dobra w swoim zawodzie, albo łatwo  się wzrusza, ponieważ, w momencie, jak płaczą bohaterowie, płacze z nimi. Takie odegranie roli to rzadkość w audiobookach, szczególnie dla dzieci.

Posiadanie w rodzinie dziecka z niepełnosprawnością, zmienia codzienność jego bliskich. Kontrastuje z istnieniem rodzin, jakich dzieci są zdrowe. Znajomi i nauczyciele pełni zrozumienia i wsparcia. Oto sen, jaki pragnie śnić każde dziecko walczące z brakiem akceptacji. Jednak, coś takiego po prostu się nie zdarza. Ludzie lubią sądzić, że emanują dobrem i szlachetnością ale w momencie, jak dochodzi co do czego, nawet nie dostrzegają, w jakim błędzie trwali. "Cudowny chłopak", autorstwa R.J. Palacio, to książka  zabawna, momentami wzruszająca, ze szczęśliwym zakończeniem. Autorka nie podeszła do poruszanego problemu na poważnie. Po zapoznaniu się z jej powieścią, przez jakiś czas możecie chodzić oderwani od rzeczywistości, aż na powrót ta nie walnie was pięścią w twarz.  Bo nie ma się co oszukiwać, żadne dziecko na miejscu Augusta Pullmana, nie podziękuje rodzicom za posłanie do szkoły.





"Kredziarz" - C.J. Tudor

$
0
0
"Kredziarz", debiutancki  thriller, autorstwa C.J. Tudor. W mrocznych zakamarkach ludzkiego umysłu kryją się najbardziej fascynujące koszmary i tajemnice. 

C.J. Tudor - pracowała jako copywriterka, prezenterka w telewizji i lektorka. Teraz całkowicie poświęca się pisaniu. Mieszka w Nottingham z partnerem i ich córką.

Rok 1986. Eddie i jego przyjaciele dorastają w sennym angielskim miasteczku. Spędzają czas, jeżdżąc na rowerach i szukając wrażeń. Porozumiewają się kodem: rysowanymi kredą ludzikami. Pewnego dnia jeden tajemniczy znak prowadzi ich do ludzkich zwłok. Od tej chwili wszystko zmienia się w ich życiu. 

Trzydzieści lat później Eddie i jego przyjaciele dostają listy z wiadomością napisaną tajemniczym kodem z dawnych lat. Uważają, że to żart do momentu, gdy jeden z nich nie ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Do Eddiego dociera, że jedyną drogą do ocalenia siebie przed podobnym losem jest próba zrozumienia, co tak naprawdę stało się przed laty.

W rekomendacjach obiecuje się nam najlepszy rodzaj suspense’u, w którym teraźniejszość doskonale współgra z reminiscencją. Interesujące postaci.  Zagadki, które nie pozostawią w nas niedosytu. Pełne zwrotów akcji zdarzenia, które zaskoczą nawet najbardziej doświadczonego odbiorcę. Takich opinii jest mnóstwo, a wraz z poznaniem każdej następnej,  rosną oczekiwania. Oczekiwania, jakim autorka nie potrafi podołać. Choć porównanie jej debiutu do "To", autorstwa Stephena Kinga i serialu "Stranger Things" Matta Duffera i Rossa Duffera, jest jak najbardziej trafne. Ale nie w takim sensie, jak możecie się spodziewać.

Eddie, Gav, Mickey, Hoppo, i Nicy, to dobrze prosperująca banda dwunastolatków. Ich paczka jest tak dobrze zgrana, bo żadne z nich nie ma normalnego domu. Prawie każde z nich ma też jakiś sekret. Eddie mieszka z rodzicami w wiktoriańskim domu, wiecznie zasłoniętym przez jakieś rusztowanie. Na piętrze ich mieszkania znajdują się co najmniej dwa pokoje z prześwitującym przez sufit niebem. Za nim rozciąga się duże zarośnięte podwórko, przez jakie nikt nie może do końca przebrnąć. Dom jest w trakcie remontu od chwili, w której się do niego wprowadzili. Miało to miejsce niedługo po narodzinach Eddiego. Jego mama jest pielęgniarką, która pomaga kobietom w opałach. Tata redaktorem bez stałego etatu. Ponadto oboje nie są religijni. Gav w ich grupie jest najmłodszy. Jednak przerasta każde z nich o głowę, więc traktują go jak lidera. Nie sposób go obrazić, nic go nie obchodzi.  Jego rodzicie są nadziani. Ponadto ma ogromną rodzinę, która rozpieszcza chłopaka. Mickey to przyjaciel Gava. I choć też jest członkiem paczki, mało kto za nim przepada. Jest w nim coś zimnego i szpetnego, jak aparat jaki nosi na zębach. Ale nikogo to nie dziwi. Nikogo, kto zna jego brata. Hoppo jest najmilszą osobą. Lubi rozładowywać napięcia. Mama Hoppa jest sprzątaczką. Często można ją spostrzec, jak jedzie swoim samochodem, z bagażnikiem zapełnionym mopami i wiadrami.  Nie wiadomo, co się stało z jej mężem, ale zdaje się, że odszedł od nich. Hoppo o nim nie wspomina. Ma jeszcze starszego brata, który prawdopodobnie zaciągnął się do wojska. Finansowo to oni mają się najgorzej. Nicky jest dziewczyną. Choć ze wszystkich sił starała się udawać, że jest inaczej.  Przeklina jak chłopak, wdrapuje się na drzewa jak chłopak i umie się bić prawie jak chłopak. Ale wygląda jak dziewczyna. Bardzo ładna dziewczyna o długich rudych włosach i bladej cerze posypanej drobnymi brązowymi piegami. Zawsze się spóźnia. Jej całą rodziną jest tata z powołaniem słania słowa bożego. Powszechnie uważa się, że jej mam umarła, ale nikt nie wie, co się tak naprawdę z nią stało. Spotkania całej piątki, zawsze mają miejsce w większość sobót. Odwiedzają się w domach albo chodzą na plac zabaw, czasem do lasu. Nie inaczej sprawa się miała teraz, w momencie jak rozpoczął się ich koszmar. Ale ta sobota prezentowała się inaczej, bo rozstawiano wesołe miasteczko. Gościło ono w parku nad rzeką co roku, ale teraz rodzice pozwolili im pójść bez nich. Cóż, jeśli porównać ich świat z śnieżną kulą ze szkła, to dzień w wesołym miasteczku stanowił chwile, w jakiej ktoś nią mocno potrząsnął. Nawet jak już piana zniknęła i płatki śniegu opadły, nic nie prezentowało się tak samo. Nie do końca. Z zewnątrz mogło się zdawać, że nic się nie zmieniło, ale patrząc od środka, zauważało się, że jest inaczej. Wiele lat później, w momencie, jak żadne z nich nie chce roztrząsać przeszłości, unika tematu, zdarzenia tamtego lata, powracają. Możliwe, że właśnie nadszedł czas spojrzeć wstecz bez strachu i poczucia winy. 

Jak wiele małych miasteczek, na pierwszy rzut oka, Anderbury wygląda jak wymarzone miejsce do zamieszkania. Mnóstwo w nim malowniczych brukowanych uliczek i herbaciarni. Jest też katedra, która w lepszym świecie pewnie byłaby słynna. Dwa razy w tygodniu odbywa się targ, a liczne parki i nadrzeczne deptaki zachęcają do długich spacerów. Samochodem można stamtąd prędko dojechać do piaszczystych plaż Bournemouth i Parku Narodowego New Forest.  Ale po bliższym poznaniu tamtejszych realiów okazuje się, że to tylko turystyczny blichtr. Praca jest tam głównie sezonowa, a przez resztę roku bezrobocie utrzymuje się na wysokim poziomie. Grupki znudzonych nastolatków krążą wokół sklepów i włóczą się po parkach. Młodociane matki pchają po ulicach wózki z rozkrzyczanymi dzieciakami. Te ostatnie nie są niczym nowym, aczkolwiek wczesne macierzyństwo staje się coraz częstsze.

To prawdopodobnie w przewodnich bohaterach, tak wiele osób doszukuje się podobieństw do wcześniej wspomnianego "To", autorstwa Stephena Kinga, oraz serialu "Stranger Things" Matta Duffera i Rossa Duffera.Nic dziwnego. Jeżeli choć jedno z dzieł nie jest wam obce, to z łatwością spostrzeżecie pewne podobieństwa.  Eddie cierpi na nałogowe zbieractwo i kleptomanie. Jeżeli coś mu się podoba, to sobie to bierze. Gav to dzieciak z bogatego domu i z nadwagą. Mickey posiada nieletniego przestępce za brata, co nie przeszkadza mu w czerpaniu z niego wzorcu. Hoppo najbardziej na świecie uwielbia swojego psa. Nicy musi znosić fanaberie ojca. Pobożnego chrześcijanina, a jednocześnie alkoholika znęcającego się nad własnym dzieckiem. Spędzają czas u siebie w domach, jeżdżą na rowerach, a nawet obrzucają się kamieniami z łobuzami. Kilkanaście lat później ich codzienność prezentuje się różnie. Eddie naucza w szkole. Nadal poprawia sobie nastrój zbieraniem przeróżnych przedmiotów, a czasem też alkoholem. Gav jeździ na wózku inwalidzkim. Mickey robi karierę w telewizji. Happo opiekuje się cierpiącą na demencję matką. Nicy stara się zapomnieć o ojcu. Postaci poboczne, składają się z rodziców protagonistów. I posiadają naprawdę małe role do odegrania. Może poza Halloranem belfrem z przeszłości Eddiego. Z wielkim talentem do szkicowania, zmagającym się z albinizmem.  I młodziutką Chloe, współlokatorką Eddiego z przyszłości,  która z jakiegoś powodu nie miała nic przeciwko zamieszkaniu z starym kawalerem. Pięcioro dzieciaków na rowerach. Potem pięcioro dorosłych. Prawie każde z nich ma swoje tajemnice. Poznajcie je głębiej, a napisana przez C.J. Tudor historia przestanie mieć dla was jakiekolwiek zawiłości, zanim dobrze się rozkręci. Może nawet już teraz wiecie, kto popełnił zbrodnie sprzed lat.

Jednakże to nie wszystko. Jeżeli chodzi o powód całego zła, które spadło tamtego lata na mieszkańców miasteczka, to odpowiadają za nie sami ludzie. Nie żadna tajemnicza istota, będąca odzwierciedleniem koszmarów albo stworzenie pochodzące z równoległego świata. Po prostu ludzie. Mściwi, pełni nienawiści i arogancji, chorobliwi ludzie z miasteczka Anderbury. Miejsca, w jakim sąsiedzi zaglądają sobie nawzajem przez okna do domów, ale w momencie, jak w jakiejś rodzinie dzieje się coś niepokojącego, nikt nie reaguje.

Zastanawiacie się pewnie, jak C.J. Tudor udało się umieścić tak wiele postaci i miejsc, na dodatek  opisując ich przeszłość i teraźniejszość, w tak niegrubej książce. Otóż wielowątkowość, której możecie się spodziewać, nie istnieje. Zdarzenia, jakich są świadkami przewodni bohaterowie, sprowadzają się zaledwie do Eddiego. To z jego punktu widzenia jest napisana cała historia. Pierwszoosobowa narracja powoduje, że odbiorca z powieścią zapoznaje się bezproblemowo, ale jednocześnie nie trudno oprzeć się wrażeniu, że C.J. Tudor nie pozwoliła swojej postaci dorosnąć. Punkt widzenia Eddiego, często prezentuje się bardzo naiwnie, a sposób mówienia, brzmi nieadekwatnie w stosunku do jego późniejszego wieku.  Z tego powodu pragnie się poznać bliżej pozostałe postacie. Ponieważ te po prostu prezentują się ciekawiej. Szczególnie, że sam Kredziarz, to coś na pograniczu niewinnego żartu, któremu pozwolono się nadmiernie rozrosnąć. Szkoda. Wszakże, samo słowo wzbudza ciarki i łechcze imaginacje. To też, ostatecznie, wizja pisarki jest bardzo skromna.  Śmiało mogła nadać jej większego rozmachu. Co prawda, nieudolnie próbuje wodzić nas za nos, podkładając nam kolejne postaci, jako potencjalnych morderców. Jednakże odpowiedź jest podana, jak na dłoni. Zaledwie, powód zdarzeń, które następują po przewodnim morderstwie i zdają się powiązane z nim, zaskakuje. I zarazem zawodzi. Cóż, nie bez powodu od pewnego momentu ma się nieodparte wrażenie, że pisarce bardzo zależało na pośpiesznym ukończeniu swojego dzieła. Tak pośpiesznym, że w pewnej chwili popełniła błąd. Pozwala on przypuszczać, że w trakcie pisania, nie wszystko poszło tak, jak powinno.

"Kredziarz", autorstwa C.J. Tudor. to wiele hałasu o nic. Książka oferuje mile spędzone chwile, ale nie zasługuje na tak wiele słów podziwu, jakimi się ją obdarza. Nie zasługuje też na tak wielki rozgłos. Ta książka to żadna rewelacja, a wręcz przeciwnie, przeciętniak.

Dziękuję wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

"Dwór cierni i róż: Dwór cierni i róż" - Sarah J. Maas

$
0
0
Sarah J. Maas, autorka bestsellerowej serii "Szklany tron", powraca z porywającą opowieścią o miłości, która jest w stanie pokonać nienawiść i uprzedzenia! 

Sarah J. Maas -  autorka urodziła się w Nowym Jorku. Od dziecka przepadała za bajkami, baletem, muzyką filmową i wręcz kochała się w filmowym Hanie Solo. Do tego należy dodać, że szczególnie upodobała sobie silne, samodzielne i charakterne bohaterki, co odzwierciedla się w jej twórczości. Nie stroni także od dużej ilości herbaty, a w czasie wolnym od pisania, zajmuje się odkrywaniem zabytków oraz malowniczych krajobrazów Pensylwanii, gdzie obecnie mieszka wraz z mężem i psim towarzyszem. W ostatnich latach wspięła się naprawdę wysoko w drabinie literatury fantastycznej.

Anna Szawiel - absolwentka Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie, Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, Szkoły Muzycznej II stopnia w Białymstoku oraz Wydziału Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim.

Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythianu, krainy zamieszkanej przez rasę obdarzonych magią śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem. Podczas polowania Feyra zabija ogromnego wilka. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z wysokiego rodu Tamlin w postaci złowrogiej bestii, żądając zadość uczynienia za ten czyn. 

Feyra musi wybrać - albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythianu i spędzi tam resztę swoich dni. Pozornie dzieli ich wszystko - wiek, pochodzenie, ale przede wszystkim nienawiść, która przez wieki narosła między ich rasami. Jednak tak naprawdę są do siebie podobni o wiele bardziej, niż im się wydaje. Czy Feyra będzie w stanie pokonać swój strach i uprzedzenia?
Powieść, którą ma nam do zaoferowania Sarah J. Mass, to retelling baśni o Pięknej i Bestii. Podobieństw, jak również przeciwieństw, jest naprawdę dużo. Jednakże nie dajcie się zwieść pozorom. Ta książka to nie baśń. Jest okrutnie, mrocznie i krwiście, a jej zakończenie nie dla każdego jest szczęśliwe. Dodatkowo autorka, wzbogaca ją klimatem romansu z odrobiną dominacji i uległości, którego fabuła wcale nie potrzebowała.

Las przeistoczył się w labirynt śniegu i lodu. Feyra od dłuższego czasu wpatruje się w leśną gęstwinę. Głód zagnał ją dalej od domu, niż się zazwyczaj zapuszcza. Ta zima jest cięższa, niż pozostałe. Zwierzęta nie podchodzą w okolice ludzkich osad, trzymają się bliżej matecznika, gdzie nie jest w stanie dotrzeć. Toteż, dziewczyna może polować zaledwie na nieliczne zbłąkane sztuki. I modlić się, że nie braknie ich do przeminięcia mrozów. To niebezpieczne, zapuszczać się tak daleko w las, ale wczoraj jej rodzina zjadła ostatni bochenek chleba, a zapas suszonego mięsa skończył się dzień wcześniej. Feyra od wielu lat stacza nierówną walkę o przetrwanie. Niemniej jednak woli spędzić kolejną noc z bolesną pustką w żołądku, niż dokonać istnienia jako zdobycz wilków. Albo czarodziejskich istot.  Przez osiem lat odkąd zamieszkali w osadzie, leżącej zaledwie dwa dni drogi od nieśmiertelnych ziem Prythianu, szczęśliwie nie nastąpił ani jeden atak. Wędrowni kramarze czasem przynoszą opowieści o odległych miastach położonych bliżej granic, po których zostawiają nadpalone drzazgi, popiół i białe kości. Do zachodu słońca pozostało zaledwie kilka godzin. Jeśli nie zacznie wkrótce wracać, ostatnie mile będzie zmuszona pokonać po ciemku. Pamięta dobrze ostrzeżenia od pozostałych łowców. Ostrzeżenia przed wielkimi wilkami krążącymi po lesie. Całymi stadami wielkich wilków. Tak więc, jeszcze raz wróci do domu z pustymi rękami. Już widzi twarze swoich dwóch starszych sióstr,  jak ponownie wraca bez jedzenia. Nagle z krzaków po drugiej stronie polany dobiega szelest. Niespełna trzydzieści kroków od niej staje niewielka łania. Jeszcze nie chuda. Mięsa z takiego zwierzęcia starcza dla całej ich czwórki na kilka dni. Jeśli nie lepiej. Skórę można sprzedać albo zrobić z niej ubrania. Ona potrzebuje nowych butów, a Elainie płaszcz. Nesta też pewnie będzie coś chciała. Ona zawsze pragnie wszystkiego, co mają inni. Dłoń jej się trzęsie. Tak wiele jedzenia. Taka ulga. Bierze głęboki oddech i poprawia cel. W tej samej chwili dostrzega parę oczu, lśniącą w krzakach nieopodal niej. Las momentalnie ucicha, wiatr milknie. Zdaje się, że nawet śnieg przestaje padać. Schowana w gęstwinie bestia robi bezszelestny krok naprzód, nie spuszczając wzroku z nieświadomej niczego łani. Jest ogromna. Wzrostem dorównuje kucowi. Jednakże nie przeraża sam rozmiar drapieżnika, ile nienaturalna wręcz bezszelestnośćjego ruchów. Przesuwa się przez gęste krzaki, nie powodując najmniejszego szmeru. Najdrobniejszym dźwiękiem nie alarmując pożywiającej się na polanie łani. Żadne zwierzę tej wielkości nie może poruszać się tak cicho. A jeśli to nie przeciętne zwierzę. Jeśli ten basior pochodził z Prythianu. Jeśli jakimś zrządzeniem losu należy do czarodziejskich istot, to obawa przed pożarciem jest w tej chwili jej najmniejszym zmartwieniem. Jeśli to jeden z zamieszkujących Prythian fae, powinna już biec ile sił w nogach. Ale może odda przysługę światu, swojej osadzie, sobie samej, jeśli zabije tego stwora, póki jeszcze jej nie zauważył? Bez trudu może posłać strzałę prosto w jego oko. Nie może sobie pozwolić na przypuszczenia. Nie w momencie, jak posiada jedną jesionową strzałę. Jeśli jednak pod grubym futrem istotnie bije serce fae, to wówczas dostanie to, na co zasłużył. To, na co zasługuje cała jego rasa. Za to co zrobili ludziom. Nie chcąc obawiać się, że ten basior któregoś wieczoru zakradnie się do ich domów, w celu mordowania, okaleczania i dręczenia, zabija stworzenie. Następnego dnia, wieczorem, cała czwórka siedzi w milczeniu przed paleniskiem, po kolejnym posiłku złożonym z pachnącej pieczeni. Płaszcz i obuwie, jakiego potrzebowała prawie każda z nich, okazało się za drogie. Ale mimo to Elainie i Nesta, wydały pieniądze, które dała im Feyra. Nie udało jej się ustalić, co za nie kupiła każda z nich. Ale nie zamierza ich za to karcić. Nie, bo Nesta sama z siebie poszła narąbać więcej drewna na opał, co raczej się jej nie zdarza. To miła odmiana. Jednakże, ta błoga, wręcz nienaturalna chwila, nie może trwać wiecznie. Przerywa ją wściekłe zawołanie, sprzed progu ich domu. Dosłownie sekundę potem, drzwi frontowe stają otworem. Na ich progu znajduje się wielki stwór. Bestia o wielkości konia i łbie wilka. Z jej czaszki wyrastają powykręcane rogi. Bestia spoglądała na nich z wściekłością. Może nawet lekkim smutkiem. Bez wątpienia widzi w nich zaledwie wymizerowane chuchra. Feyra wie po do nich przyszła. Jednak bestia ją zaskakuje oferując układ. Za istnienie, które odebrała, musi zostać ofiarowana Prythianowi. W dowolne ze sposobów. Zatem może pójść z nim i zamieszkać w jego domu, lub udać się z nim na zewnątrz, gdzie rozedrze ją na kawałki. Nie ma szans na ucieczkę, potwór z pewnością potrafi poruszać się z większą prędkością, niż ona. Nie może nawet spróbować, ponieważ blokuje jej drogę do drzwi. Musi go odciągnąć od sióstr i ojca. Zaczeka, aż uzna, że pogodziła się ze swoim losem. Jeśli zaatakuje, lub spróbuje uciec przedwcześnie, zabije jej rodzinę dla czystej przyjemności, po czym wytropi ją. Nie mając innego wyjścia, musi z nim pójść. A potem, jeśli będzie cierpliwa, może nadarzy się okazja, do poderżnięcia mu gardła. Toteż, chwile później, każde z kroków w kierunku linii drzew niesie ją w stronę cierpienia i rozpaczy, które ją z pewnością oczekują. Nie ma odwagi choć raz obejrzeć się na ich chatę. Mijają pierwsze drzewa i ruszają na spotkanie czającej się za nimi ciemności. W końcu docierają do jego posiadłości. Feyra..nie widziała wcześniej niczego podobnie wspaniałego. Nawet dawna rezydencja jej rodziców, nie może się równać z tą. Posiadłość została zbudowana wśród łagodnych pagórków pokrytych zieloną trawą. Po alabastrowych ścianach wspinają się róże i bluszcz. Tu i ówdzie wyrastają tarasy, balkony i schodki. Całość otacza las, ale posiadłość jest tak rozległa, że z trudem można dostrzec jej drugi koniec. Tak wiele barw, tak wiele światła słonecznego. Ledwie nadąża chłonąć to wszystko. Próba namalowania tego, co widzi jest skazana na porażkę. Żaden obraz nie zdoła oddać wspaniałości rezydencji i jej otoczenia. Podziw przyćmiłby wcześniejszy strach, ale otoczenie jest tak puste i ciche, że to niemożliwe. Nawet w ogrodzie, panuje głucha cisza i niczym niezmącony spokój.  To rzecz jasna magia. Jaką przeklętą mocą dysponują, skoro potrafią zrobić swoje ziemie tak odmiennymi od ludzkich? Władać porami roku i pogodą? Niebawem miała się przekonać. Bowiem przeszli przez próg posiadłości.  Bestia od razu udaje się do jednego z pomieszczeń i opada tam ciężko na fotel. Następnie, niespodziewanie pojawia się oślepiająco białe światło i na miejscu potwora siedzi przed nią mężczyzna o złotych włosach. Jego twarz częściowo chowa kunsztowna złota maska wysadzana szmaragdami oszlifowanymi na kształt liści. Jednak oto on, jeden z książąt Prythianu. Niebawem Feyra. pozna jego dworzan. Dowie się także, jaki los ją czeka. 

Dawno temu, ludzkość stanowiła własność fae. Zbudowali wówczas na pocie i krwi ludzi wspaniałą cywilizację. Jak również wielkie świątynie ku czci swoich okrutnych bogów. Aż w końcu ludzie się zbuntowali. Powstali przeciwko ciemiężcom. Wojna była tak krwawa i siała takie zniszczenie, że potrzeba było sześciu śmiertelnych królowych do zawarcia Traktatu, jaki położył kres obopólnej rzezi i zaowocował powstaniem muru. Ziemia na północ od niego została oddana we władanie fae i ich czarodziejskich podwładnych. Wraz z nimi odeszła też ich magia. Południowa ziemia przypadła nędznym śmiertelnikom, odtąd na wieki skazanym na czerpanie z tego, co uda się im skraść naturze. Ludzie zdecydowali się pozostać na lądzie, tak blisko Prythianu. Mimo, że mieszkanie w pobliżu tak potężnego wroga to proszenie się o kłopoty. Traktat obowiązuje już od wieków. Gwarantujący pokój między śmiertelnikami a czarodziejskimi istotami. Jednak nie zapobiega powstaniu dziur w magicznym murze rozdzielającym obie krainy. Dziur, przez którą te śmiertelnie groźne monstra mogą przekradać się na ziemie ludzi i gnębić ich ku swej uciesze. Obecnie, fae nadal panują nad północnymi krainami świata ludzi. W części tych krain znajdują się olbrzymie imperia. Inne dzielą się na liczne królestwa. Prythian składa się z siedmiu królestw, w których panuje siedmioro książąt. Istot o tak wielkich mocach, że potrafią samodzielnie burzyć budynki i rozbijać całe armie. Podobno mogą też zabijać tak szybko, że ludzkie oko nie jest w stanie uchwycić ich ruchu.

Mówienie, że książę posiada swoich dworzan, to lekkie nad mówienie. Ponieważ wraz z nim, w posiadłości mieszka troje osób. I nawet później, jak okazuje się, że tak naprawdę jest ich więcej, a zostali oni zaledwie schowani przed wzrokiem przewodniej bohaterki, nie będzie nam dane poznać nikogo innego z otoczenia księcia Tamlina. Sam książę Tamlin zawsze ubiera się w ciemnozieloną tunikę, której prosty krój kontrastuje z wytwornością złotej maski. Strój zdobi jedynie skórzany pas przewieszony na skos przez pierś niczym szarfa. Ubiór sprawiał wrażenie bardziej wojskowego niż dworskiego, chociaż nie można dostrzec żadnej broni. Feyra przez długi czasie wie, co o nim sądzić. Jest jej oprawcą, albo kimś, komu zawdzięcza to, że jej serce wciąż bije. Mimo serdeczności gospodarza i zapewnień, że może zamieszkać na każdej połaci ziemi Prythianu, ma świadomość, że po opuszczeniu jego posiadłości nie przetrwa długo. Lucien, dworzanin i poseł. To również jeden z fae wysokiego rodu. Ma rude włosy. Zawsze ubiera się w elegancką tunikę utkaną z nici w kolorze oksydowanego srebra. Jego oblicze również przesłaniała maska. Zakrywa całą górną część twarzy, w tym większą część raczej paskudnie wyglądającej blizny biegnącej ukośnie od linii szczęki. Jest odlana z brązu i przypominała pysk lisa. Wycięcia w niej odsłaniają jedno oko, ponieważ drugi oczodół przecina blizna, a gałkę oczną zastępuje złota kulka, która porusza się razem z jego zdrowym okiem. W przeciwieństwie do swojego druha, pała nienawiścią do ludzi. Szczególnie, pewnej dziewiętnastolatki, która pozbawiła tchnienia jednego z nich. Jest jeszcze Alis. Pulchna kobieta o brązowych włosach. Twarz ma schowaną za ptasią maską. Na prostego kroju brązową sukienkę narzucony ma śnieżnobiały fartuch służącej. Jest mało uprzejma. Charakterem jest trochę podobna do rudego fae. Choć Luciena można polubić, za jego dowcipność, jej nie sposób. Mimo to Feyra, właśnie w niej pragnie widzieć bratnią dusze. Maski, które ci noszą, to nie przejaw jakiejś absurdalnej mody panującej wśród nich, jak początkowo sądzi przewodnia protagonistka. To efekt przekleństwa, które na nich rzucono. Jeżeli rozchodzi się o samą Feyrę, to nie trudno jest obdarzać ją ciepłymi uczuciami. Jednak z czasem robi się to coraz trudniejsze, a pod koniec powieści jest wręcz niemożliwe. Przed zamieszkaniem w  Prythianie, Feyra opiekuje się swoją rodziną. Na co dzień, stara się nie pokazać po sobie, jak bardzo bolą ją słowa jej sióstr. Poluje, rombie drewno, sprząta, a w zamian musi znosić ciągłe pretensje. Za każdym razem, jak spogląda ku horyzontowi lub  zastanawia się, czy może powinna po prostu ruszyć w drogę i iść, nie oglądając się za siebie, w głowie  rozbrzmiewają jej słowa obietnicy, jaką złożyła jedenaście lat temu konającej matce. Za to lubi się Feyrę. Za jej trwałość i niezłomność. Początkowo. Potem, wraz z biegiem stron staje się ona coraz mniej znośna. Robi się mało rozsądna, a jej postępowanie jest coraz głupsze. Szczególnie to widać podczas ostatecznej walki, z największym wrogiem .Amarantha, to tajemnicza kobieta, której każdy mieszkaniec Prythianu się obawia. Lubi torturować i zabijać. Nienawidzi ludzi z niesamowitą zapalczywością. Nie wygląda jak jakaś bogini ciemności i okrucieństwa. Co sprawia, że jest jeszcze bardziej przerażająca. I tu pojawia się Rhysand. Jego głos przypomina mruczenie kochanka i przyprawia o przyjemne dreszcze, pieszcząc wszystkie mięśnie, kości i nerwy. Ubranie ma zawsze całkowicie czarne, zrobione z najlepszych materiałów. Skrojone tak, że przylega do jego ciała, podkreślając posągową sylwetkę. Wygląda niczym wyrzeźbiony z samej nocy. Książę promieniuje zmysłowym, naturalnym wdziękiem. Krótkie czarne włosy lśnią niczym krucze pióra, ostro kontrastując z bladą skórą i oczami o tak głębokim odcieniu błękitu, że aż wpadającym w fiolet. W jego źrenicach oczu zawsze można dostrzec rozbawienie i pewność siebie. Jest jednak coś dziwnego w jego niewzruszonym spokoju, w tym, jak ciemność zdaje się zagęszczać wokół jego postaci. Trzymanie się z dala od kłopotów, oznacza jak najdalej od Rhysanda. Jednakże, to najciekawsza postać, która przez większość książki pojawia się dosłownie na chwile. Dopiero w ostatnich rozdziałach ujawniając swoją prawdziwą osobowość. Dla Prythianu, robi najwięcej, choć mało kto to dostrzega i docenia. Każda z postaci ma za sobą jakąś historię, jest głębsza, niż może się początkowo zdawać. Jednak on mocno się odznacza na ich tle. 

Historia świata powieści, zdaje się niezmiernie ciekawa. Prosi się o rozszerzenie w osobnych książkach. Tak samo interesujące są nieliczne wzmianki o jego części, która nadal pozostaje pod władzą fae. Prythian, to miejsce z własną historią, która zostaje nam bardziej objaśniona. Tętniące magią. Piękne, a jednocześnie mroczne i rządne krwi. Pełne przeróżnych stworzeń. Niektóre to plugawe monstra, inne to stworzenia niewidoczne, a jeszcze inna podobne do ludzi. Jednakże, każde z nich jest równie niebezpieczne. Tak samo, jak monarchowie i ich lud. Siedmioro książąt Prythianu, z jakich nam jest dane poznać zaledwie dwoje, ciągle prowadzi ze sobą walki. Odstępstwem od nich są przeróżne święta, obfite w wino i rozkosze cielesne. Wśród ich wielobarwnego ludu, o jakim też niewiele nam się mówi, panują nierówności społeczne i rasizm. 
Pisarstwo Sarah J. Mass dostarcza dużo powodów do narzekania. Można mu też wiele zarzucić. Fabuła jej powieści jest łatwa do przewidzenia, a budowa napięcia, wcale jej się nie udaje. Niech dowodem na to będą ostateczne zdarzenia w książce. Są one tak beznadziejnie skonstruowane, że zaledwie prezentują się, jako przedsionek do zakończenia powieści. Na początku tego nie widać, ale potem staje się bardzo klarowne, jakie role odegrają poszczególni bohaterowie. Nie trudno też udawać, że nie dostrzega się, zabiegów pisarki, wedle jakich niektóre postaci wkradają się w nasze łaski, a inne tracą swój poblask. Jednakże, Sarah J. Mass nie można zarzucić braku talentu do opisów. One prezentują się świetnie. Przynajmniej te, które opisują stroje przewodniej protagonistki, i otoczeniach w jakich akurat się znajduje. Reszcie bohaterów, pisarka nie poświęca tak wielkiej uwagi. Ci stale prezentują się do siebie podobnie. Noszą nieustannie te same ubrania. Sarah J. Mass dobrze radzi sobie z pisaniem w pierwszej osobie, więc poznawanie jej dzieła to sama przyjemność. Jednak szkoda, że nie udało jej się pogodzić wszystkich aspektów swojej wizji. Zrównać ich do jednego poziomu. Ponieważ, przez jej niedociągnięcia, najbardziej traci świat powieści. Koncepcja, jest jak najbardziej ciekawa, jednak przedstawienie ogólnikowe. Autorka skupiła się na najsilniejszych jego przedstawicielach, podając szczątkowe informacje o całej reszcie. 

Audiobooka przedstawia Anna Szawiel. Odzwierciedlenie przewodniej protagonistki, idzie aktorce całkiem nieźle. Jej głos pasuje do postaci. Jednakże, nie zaleca się dłuższego go słuchania. Ponieważ, każde podniesienie głosu przez aktorkę, powoduje krwawienie z uszu. Kwestie postaci z jej ust brzmią bardzo perfidnie i niesamowicie podobnie do siebie. Czasami też w sferze przypuszczeń pozostają słowa, które przewodnia bohaterka powiedziała na głos, a które są zaledwie jej myślami. To dlatego, że przedstawianie ich przez nią, prezentuje się jednostajnie. Głosowi Annie Szawiel brakuje namiętności i powabu, jakimi pałają bohaterowie książki.

Powieść nie powala na kolana. Jeżeli znacie wcześniejsze dzieła pisarki, to omawiane nie będzie miało wam do zaoferowania nic, czego nie znacie. Jednakże, jeśli szukacie czegoś niezobowiązującego, podobnego do "Zmierzchu" Stephenie Meyer, "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins lub "Pamiętników wampirów" L.J. Smith, to ta historia jest dla was. W formie audiobooka, nie koniecznie.



"Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek" - Elena Favilli, Francesca Cavallo

$
0
0
"Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek", to dość nietuzinkowa książka dla dzieci, autorstwa Eleny Favilli i Francescy Cavallo. Dzieło została obdarzone zaufaniem mnóstwa ludzi, jeszcze przed publikacją. Nie koniecznie zasłużenie. 

Elena Favilli - nagradzana dziennikarka i przedsiębiorczymi medialna. Współpracowała z magazynem "Colors”, wydawnictwem McSweeney’s, stacją RAI, serwisem "Il Post” i dziennikiem "La Repubblica” oraz koordynowała pracę internetowych serwisów informacyjnych po obu stronach Atlantyku. Ukończyła semiotykę na Uniwersytecie Bolońskim i studiowała dziennikarstwo internetowe na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. W 2011 roku wraz z Francescą Cavallo stworzyła pierwszy dziecięcy magazyn na iPada, "Timbuktu Magazine”. Jest założycielką i prezeską Timbuktu Labs. "Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek" to jej piąta książka dla dzieci.
Francesca Cavallo - pisarka i nagradzana reżyserka teatralna. Ukończyła reżyserię w szkole teatralnej Paolo Grassi w Mediolanie. Jako gorliwa propagatorka nowatorskich działań społecznych stworzyła Sferracavalli, Międzynarodowy Festiwal Zrównoważonej Wyobraźni w południowych Włoszech. W 2011 roku wspólnie z Eleną Favilli założyła Timbuktu Labs, w którym odpowiada za część kreatywną. "Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek" to jej siódma książka dziecięca.

Maja Ostaszewska – polska aktorka teatralna i filmowa. Ukończyła VII Liceum Ogólnokształcące im. Zofii Nałkowskiej w Krakowie. W 1996 roku ukończyła krakowską PWST. Aktorka była w zespołach Teatru Dramatycznego, TR Warszawa (wcześniej Teatr Rozmaitości), Teatru Narodowego. Od 2008 roku jest w zespole Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Jest buddystką i wegetarianką, jak również zwolenniczką zliberalizowania prawa aborcyjnego oraz aktywistką KOD.
"Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”, historie stu bohaterskich kobiet od Elżbiety I po Serenę Williams, to nowe wersje bajek stworzone, by zainspirować wszystkie dziewczynki. Książka, zilustrowana przez sześćdziesiąt artystek ze wszystkich zakątków świata, to najhojniej finansowana oryginalna publikacja w dziejach crowdfundingu. Wsparli ją czytelnicy z ponad siedemdziesięciu pięciu krajów świata. Prawa do tytułu sprzedano do dwudziestu ośmiu krajów i liczba ta stale rośnie!

Wszystkie historie są utrzymane w konwencji bajki i każda składa się z jednostronicowego tekstu oraz portretu. "Każda z tych stu historii dowodzi, że wierząc w coś całym sercem, zyskujemy siłę, by zmieniać świat” – czytamy w przedmowie. Ten zbiór zainspiruje nie tylko najmłodszych, ale i nieco starszych do tego, by wierzyli we własne siły, marzyli odważnie i pielęgnowali w sobie wewnętrzną siłę.
"Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek", Eleny Favilli i Francescy Cavallo, to doskonałe udowodnienie tego, że crowdfunding niesie ze sobą ryzyko, iż wspierany projekt okaże się niezgodny z opisem. Książka pełna biografii kobiet w formie opowieści, które mają inspirować młode dziewczęta do spełniania swoich marzeń, wcale się nie prezentuje, jak można się spodziewać. Umieszczona w niej treść, ma niewiele wspólnego z biografiami, a na pewno nic z powieściami dla dzieci. Za to dużo w niej feminizmu. 

Ta książka pozostanie szczególna z wielu powodów. Największym z nich jest zaufanie, jakim ludzie okazali Elenie Favilli i Francesce Cavallo wspierając powstanie tego dzieła. Zdaniem autorek, płeć piękna nieczęsto doświadcza takiego zaufania. Większości niezwykłych kobiet przedstawionych w tej książce nikt nie udzielił takiego kredytu. Bez względu na wagę ich odkryć, śmiałość poczynań czy stopień geniuszu nieustannie je deprecjonowano, pomijano, a w niektórych przypadkach niemal wymazywano z kart historii. Dziewczynki muszą rozumieć, jakie będą się przed nimi piętrzyć przeszkody. Muszą mieć świadomość, że można je pokonać. Że nie tylko zdołają wymyślić, jak przezwyciężyć trudności, ale wręcz nieodwołalnie je zlikwidują, tak by kolejne pokolenia już się na nie nigdy nie natknęły. Tak właśnie uczyniły wybitne kobiety z kart tej książki. Każda z tych stu historii dowodzi, że wierząc w coś całym sercem, zyskujemy siłę, by zmieniać świat. Niech te śmiałe pionierki staną się dla nas inspiracją. Niech ich portrety zaszczepią w naszych córkach niezachwiane przekonanie, że piękno przejawia się w każdej kobiecie, niezależnie od wymiarów, koloru skóry czy wieku. Niech każda czytelniczka dowie się, że największym sukcesem jest istnienie pełne zapału, ciekawości i wielkoduszności. Codziennie przypominajmy sobie, że mamy prawo do szczęścia i szalonych poszukiwań. Skoro trzymasz już w dłoniach tę książkę, my z nadzieją i entuzjazmem myślimy o świecie, który wspólnie budujemy. Świecie, w którym granic marzeń i inicjatyw nie wyznacza płeć. Świecie, w którym każda z nas może stwierdzić bez wahania: jestem wolna. Pisze w przedmowie Elena Favilli, wraz z Francescą Cavallo

Zrozumiałe jest umieszczenie w książce takich osób, jak: Amelia Earhart, Grace O’Malley lub  Maria Skłodowska-Curie. Jednakże, co robi w niej pracująca nad filmami animowanymi, Brenda Chapman? Stanowienie jednej spośród garstki kobiet pracujących na tym stanowisku, trudno nazwać wielkim osiągnięciem. Albo polska działaczka społeczna i charytatywna, Irena Sendlerowa. I choć akurat jej nie trudno odmówić uznania, to spróbujcie przed snem objaśnić małemu dziecku, dlaczego pomagając żydowskim rodzinom ocalić ich dzieci, wsadzała je do trumien. To zrozumiałe, że duet pisarek chciał ukazać postaci z przeróżnych czasów, ale trudno racjonalnie uzasadnić niektóre z ich decyzji.

Ciężko też ocenić sposób w jakim piszą Elena Favilli i Francesca Cavallo. Przestawienie danej postaci, to kim się stała. Jej krótka historia z dzieciństwa, czasem ozdobiona dialogiem. Potem data narodzin i śmierci, a także miejsce pochodzenia. Na koniec kilka słów od omawianej postaci. I tak przez całą książkę. Strasznie to nudne i pozbawione serca. 

Za to Maja Ostaszewskaświetnie spełnia swoją rolę, przedstawiając audiobooka. Głos aktorki nieustannie tętni radosnym usposobieniem, ciepłem i podziwem, dla kobiet jakich historie prezentuje. Maja Ostaszewska w roli lektorki, to zaledwie jeden z plusów tego dzieła. Jednak, nawet jej starania, nie są w stanie spowodować, że łatwiej jest usiedzieć spokojnie na miejscu w trakcie słuchania. 

"Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek", autorstwa  Eleny Favilli I Francescy Cavallo, to najnudniejsza i najbardziej niepotrzebna książka dla dzieci, na jaką obecnie można się natknąć w księgarni. Trudno powiedzieć, co kierowało jej autorkami. Naprawdę w dzisiejszych czasach, dziewczęta muszą stawiać czoła ubliżaniom i prześladowaniom? Potrzebują wsparcia i pocieszenia? Biografie kobiet, które są nadmienione w dziele są inspirujące. Temu nie można zaprzeczać. Jednakże zasługują one na osobne książki, a nie skrócenie ich do kilku zdań. 

"Alcatraz kontra Bibliotekarze: Piasek Raszida" - Brandon Sanderson

$
0
0
"Alcatraz kontra Bibliotekarze: Piasek Raszida", to pierwsza z sześciu części serii, kierowanej do młodszego grona odbiorców, napisanej przez Brandona Sandersona.

Brandon Sanderson - amerykański pisarz fantasy i science-fiction. Urodził się w Lincoln, w stanie Nebraska. Jako dziecko uwielbiał książki, ale w latach szkolnych, prędko stracił nimi zainteresowanie. Aż do chwili, jak jeden z nauczycieli podarował mu egzemplarz "Dragonsbane", autorstwa Barbary Hambly. Ta lektura okazała się dla niego pierwszym krokiem na drodze do stania się pisarzem. Rozpaliła w nim zainteresowanie fantastyką. Pod jego nazwiskiem powstało już dwadzieścia sześć książek. Autor ma kontakt z najpopularniejszymi pisarzami, takimi jak George R. R. Martin, Brent Weeks lub Patrick Rothfuss. Aktualnie wraz z żoną, mieszka w małej miejscowości American Fork w Utah.

Maciej Kowalik – aktor głosowy i filmowy, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Dubbingował wiele filmów, w szczególności dla młodszej widowni.  Takich jak: "Kot w Butach", "Piraci!", "Alicja po drugiej stronie lustra" lub "Był sobie pies".

Co to w ogóle za pomysł na książkę? Bohater z wyjątkowym talentem do… bycia wyjątkową ofiarą losu? Misja na śmierć i życie, by uratować woreczek piasku? Śmiertelne zagrożenie ze strony… Bibliotekarzy? Tak, to jest świetny pomysł na książkę! 

Alcatraz Smedry, wychowywany przez rodziców zastępczych, nie wydaje się przeznaczony do niczego poza katastrofami. Na trzynaste urodziny otrzymuje przesyłkę ze spadkiem po nieżyjących rodzicach – a w niej zwykły woreczek ze zwykłym piaskiem. Zostaje on jednak niemal natychmiast skradziony przez tajemniczą organizację Bibliotekarzy. To wywołuje łańcuch wydarzeń, które uświadomią Alcatrazowi, że jego rodzina jest częścią grupy bojowników sprzeciwiających się Bibliotekarzom – tajnej, niebezpiecznej i złowrogiej organizacji, która faktycznie rządzi światem. Piasek Raszida ma pozwolić Bibliotekarzom przejąć pełną władzę nad światem. Alcatraz musi ich powstrzymać… uzbrojony wyłącznie w okulary i wyjątkowy talent do bycia wyjątkową ofiarą losu.

W krajach, jakimi władają Bibliotekarze, ta książka została opublikowana, jako powieść fantastyczna. Nie dajcie się jednak zwieść. To dzieło, to nie żadna fikcja, a jej autor tak naprawdę nie zwie się Brandon Sanderson. Jedno i drugie to kamuflaż, w celu schowania książki przed bibliotekarskimi agentami. Pomimo takich środków ostrożności Bibliotekarze mogą ją w każdej chwili zabronić. Dopisze wam więc szczęście, jeżeli znajdziecie jeden z egzemplarzy. I pamiętajcie: mimo że ta książka sprzedawana jest jako powieść fantastyczna, a zdarzenia w niej zawarte zdadzą się wam zabawne, cudaczne, tajemnicze, a czasem nawet smutne, musicie traktować wszystko, co w niej przeczytacie, z absolutną powagą, bo są to rzeczy ważne, w żadnym razie nie głupie, i zawsze mają sens. Pamiętajcie też, że zamiarem autora nie jest dostarczenie wam rozrywki. On pragnie otworzyć wam oczy na prawdę.

Alcatraz. Alcatraz Smedry. Jego rodzice musieli mieć spaczone poczucie humoru. Inaczej dlaczego mieli zdecydować się na nazwę najbardziej osławionego więzienia na imię dla dziecka? W dzień swoich trzynastych urodzin, Alcatraz dostaje kolejne potwierdzenie, że jego rodzice stanowili naprawdę okrutnych ludzi. Ponieważ, właśnie tego dnia, niespodziewanie dostarczona zostaje mu paczka, a w niej spadek, jaki mu zostawili. Jest nim woreczek piasku. Listonosz już odjeżdża, a on nadal stoi w drzwiach, patrząc na paczkę w swoich rękach i nie dowierzając. Paczka zdaje się stara. Wewnątrz znajduje się pudełko, a w nim krótki liścik z woreczkiem piasku. Na paczce znajduje się jego adres. Adres pod jakim mieszka od niedawna. To jednak niedorzeczne. Skąd nadawca miał wiedzieć, gdzie będzie mieszkał? Przez ostatnie lata miał dziesiątki zastępczych rodziców. Ta paczka to pewnie głupi żart. Ktoś zadał sobie dużo trudu, chcąc nadać jej charakter starej, zaadresowanej ponad dekadę wcześniej. Jednakże coś sprawia, że nie wrzuca jej do śmieci. Zamiast tego, wciąż mając w rękach pakunek, rusza w stronę kuchni swoich przybranych rodziców. Jest to bardzo ładna kuchnia, o nowoczesnym wyglądzie, z białą tapetą i mnóstwem błyszczących, chromowanych sprzętów. Każda osoba, która do niej wchodził, musi przyznać, że to kuchnia człowieka dumnego ze swoich zdolności kulinarnych. Alcatraz stawia paczkę na stole, a potem podchodzi do kuchenki. Napełnia garnek wodą. Następnie bierze kilka paczek z błyskawicznymi zupkami z makaronem. Włącza palnik. Płomienie natychmiast buchają z boków garnka, znacznie wyżej, niż to normalnie możliwe. Chłopak  prędko próbuje zgasić ogień, ale pokrętło kuchenki odpada i zostaje mu w dłoni. Usiłuje więc złapać garnek i zdjąć go z kuchenki. Ale rączka się odłamuje. Przez chwilę spogląda na tę odłamaną rączkę, a potem na płomienie. Migocząc, zajmują zasłony. Ogień zaczął radośnie pożerać tkaninę. Czujnik przeciw pożarowy nie działa. Zepsuł go już wcześniej. Też nie zrobił tego specjalnie. Jego dłoń na chwilę na nim spoczęła, i już się rozpadł. Na szczęście, nie dzieje mu się nic złego, a nawet udaje mu się ugasić płomienie. Jednak jakie to ma znaczenie? Jeżeli w przeciągu niespełna roku, zepsuł pralkę, kosiarkę, potem łazienkę na piętrze. Teraz kuchnię. Taki już jego los. Zawsze, jak kogoś pokocha, ma miejsce zdarzenie, po jakim nikt nie chce go znać.Joan i Roy na pewno nie będą już chcieli go więcej znosić.  Szkoda. Pewnego dnia będą z nich świetni rodzice. Na nieszczęście Alcatraza, jego przypuszczenia się sprawdzają. Jeszcze tego samego dnia, do domu dociera, wezwana przez nich, Panna Fletcher. Osobista kuratorka Alcatraza, pragnie ich powiadomić, że następnego dnia, chłopak zniknie z ich domu. Znowu z nim chce się widzieć, w celu wspomnienia,  że nie ma ojca ani matki, coraz trudniej znaleźć dla niego rodzinę, a on mimo to wciąż okazuje obojętność i brak szacunku. Nic dziwnego, że następnego dnia, Alcatraz nie czuje się najlepiej. Na dodatek, przed drzwiami domu, zamiast człowieka Pani Fletcher, czeka na niego staruszek o niespełna sprawnej głowie. Twierdzi, że jest jego dziadkiem. Dziadek? Z pewnością kłamie. Alcatraz nie ma nawet rodziców. Dlaczego ma mieć dziadka? Staruszek nie ma pojęcia o Pannie Fletcher, za to wie o piasku. Może sam go nadesłał? Alcatraz, z całą pewnością powinien wezwać policję do tego leciwego intruza. I to zanim ten przeszedł przez próg domu. Teraz, nie ma już na to sposobności. Nie w momencie, jak piasek zniknął z jego pokoju, staruszek bredzi coś o misji największej wagi, a człowiek kuratorki, któremu udaje się dotrzeć w samą porę, zamiast udzielić wsparcia swojemu podopiecznemu, celuje do niego z pistoletu. Alcatraz, zanim jest w stanie zrozumieć, co się tak właściwie wokół niego dzieje, zostawia za sobą swój dawien dom, którego teraz najmniejszym problemem jest doszczętnie spalona kuchnia. I rusza na misję, której celem jest ratowanie świata. Rozpoczyna się ona od dokonania pełnej infiltracja biblioteki.

Bibliotekarze władają światem. Jego prawdziwość można dostrzec, zaledwie za pomocą specjalnych soczewek. Soczewki te robi się ze szczególnego piasku. Piasek Raszida to nietuzinkowe znalezisko. Za jego pomocą, Bibliotekarze mogą niszczyć królestwa, unicestwiać kultury, a nawet całkowicie zawładnąć światem. Niewiedza ludzi na ten temat, jest spowodowana długimi latami nauki w szkołach, które są przez nich kontrolowane. Jeżeli chcecie przeprowadzić zabawną próbę, następnym razem, na lekcji historii zagadnijcie nauczyciela o ludzi z tej książki. Jeśli pracuje on dla nich, poczerwienieje, a po chwili postawi wam niedostateczną ocenę, a następnie wpisze naganę do dzienniczka. Jeśli jest osobą niewinną, przez chwile będzie zdezorientowany, a dopiero potem wpisze wam naganę do dzienniczka. Możliwe, że też dostaniecie ocenę niedostateczną.

Jak na tak niedługą powieść, autorowi udało się nakreślić ciekawą historię, jak również nietuzinkowe, przesympatyczne i tajemnicze postacie. Najprawdopodobniej, w sercach odbiorców, szczególne miejsce znajdzie Alcatraz Smedry, wraz z dziadkiem Leavenworthem Smedrym. Alcatraz Smedry to postać, którą targają sprzeczne emocje. Czemu nie ma się co dziwić. Nikt nie uważa go za miłą, albo dobrą osobę. Niszczycielski, to słowo, jakim często opisują go inni ludzie. Choć, akurat to określenie nie jest trafne. Alcatraz nie unicestwia przedmiotów, a je psuje. Czasami sprawiając, że działają inaczej. Talerze, aparaty fotograficzne, a raz nawet udało mu się zepsuć kurę. To nie najbardziej zachwycający talent u młodego człowieka. Mimo to, stara się robić wszystko jak najlepiej. Czasami świadomość, że tak łatwo wszystko psuje, działa na niego zniechęcająco. Ta prosta klątwa zdaje się dominować nad całym jego istnieniem. Ale co ma zrobić? Nieustannie siedzieć w swoim pokoju? Martwić się, co może zepsuć? Ma unikać codzienności dlatego, że jest ona dla niego nieco inna, niż dla pozostałej części ludzi? Pewnie, że nie. Potrafi radzić sobie ze swoją dziwną klątwą. Doszedł więc do wniosku, że inni też muszą. Jak na razie nie daje to oczekiwanego efektu. Poza talentem do psucia, to naprawdę miła osoba.  Chłopiec w dżinsach i koszulce. Niskiego wzrostu, o ciemnokasztanowych włosach. Dziadek Leavenworth Smedry, też ma pewne umiejętności. Jego talentem jest spóźnianie. Staruszek spóźnia się w każde z możliwych sposobów. Potrafi spóźniać się na ból, a nawet własną śmierć. Ponadto, jego zawołania, jak również niewinne usposobienie wariata, są rozrabiające i przezabawne. Ubiera się w kruczoczarny smoking, nosi też dziwne, barwione na czerwono okulary. Nie ma włosów, nie licząc biegnącego wokół tyłu czaszki niewielkiego pasma, które sterczą potargane. Ma sumiaste wąsy, w podobnym nieładzie. Trudno go nie lubić. Temu szczególnemu, spokrewnionemu duetowi, pomocą służą Sing Smedry,  Quentin Smedry, i Bastylia.  Oni również są szczególni. Sing Smedry. Jego talentem jest przewracanie, co nie raz ratowało go z opresji. Pewnie nie widzieliście jeszcze rosłego Marokańczyka w okularach przeciwsłonecznych, tunice i rajstopach. Tak się właśnie nosi. Mężczyzna jest wielki. Na boisku do rugby, czuje się zapewne, jak u siebie. Talentem Quentina Smedry'ego jest mówienie bezsensu.  W przeciwieństwie do Singa Smedry'ego, Quentin Smedry jest niski i ma chuderlawą posturę. Nosi smoking, podobnie jak dziadek Leavenworth Smedry, z czerwonym goździkiem w klapie. Ma bladą skórę, a jego twarz zdobią piegi. Bastylia nie ma żadnej ciekawej zdolności, choć bardzo pragnie jakąś mieć. Jest za to bardzo niebezpieczną dziewczyną. Zawsze ubiera się elegancko. Torebka, z którą się nie rozstaje, zdaje się nie mieć dna. I potrafi sprawić dużo bólu. Bastylia ma chronić Leavenwortha Smedry'ego, czego ten wcale jej nie ułatwia.  Ją akurat trudno polubić. Jednakże, przedstawia się ona, jako głos rozsądku, wokół tego zgromadzenia świrów. Wielkim sekretem nie jest fakt, że Panna Fletcher, to ta zła. Choć określenie skomplikowana, bardziej do niej pasuje. Stwierdzenie, że Panna Fletcher ślicznie wygląda, jest mocno naciągane. Może jest ładną kobietą, jak nie nosi ohydnych okularów w rogowej oprawie. Nie spina włosów w kok, który jest tylko trochę mniej zaciśnięty niż linia jej niezadowolonych ust. I nie nosi na sobie prostej białej bluzki i czarnej spódnicy sięgającą połowy łydek. Chociaż, jak na nią to śmiałe ubranie. W końcu obuwie nosi brązowe. Blackburn, to ten którego naprawdę trzeba się bać. Ma wiele zdolności. Jedną z nich, jest zadawanie bólu, jaki trudno znieść. Ma też wokół siebie mnóstwo popleczników. Nie rozstaje się ze swoim monoklem, którego szkło jest barwione na czerwono. Drugie oko zasłania mu opaska. Powiadają, że sam pozbawił się oka, w celu zwiększenia potencjału swojej soczewki. Nosi elegancki garnitur, czarną koszulę i krawat. Ponieważ ci źli, przeważnie tak się ubierają.

W książce realność miesza się z fantazjami autora. To też, bohaterowie przechodzą przez lodówkę na stacji benzynowej, do średniowiecznego zamku. Posiadają też sposobność spotkać stado dinozaurów, które potrafi mówić. Ponadto, jak się okazuje, te podobno nie istniejące stworzenia, najchętniej spędzają czas, zapoznając się z dobrą literaturą. Bo czemuż nie?  Jednakże, pisarz podarowuje nam zaledwie małe smaczki, jeżeli chodzi o stworzoną przez niego czasoprzestrzeń. Zapewne więcej ciekawostek, czeka na nas w oddali.

Twórczość Brandona Sandersona jest tak zróżnicowana i rozmaita, że trudno nie znaleźć w jego powieściach, czegoś dla siebie. Autor doskonale sprawdza się tworząc w trzecioosobowej narracji. Jak zarówno pisząc w pierwszej osobie, co właśnie robi w tej książce. Dokładniej, z punktu widzenia nastolatka. Jest zabawnie, ale też inteligentnie.  Jego sposobowi pisania, naprawdę trudno coś zarzucić. Poza jedną rzeczą. Wersja papierowa książki, została uzupełniona ilustracjami Hayley Lazo, które stworzono współpracując z pisarzem. Doskonale uzupełniają one dzieło autora. Bez nich powieść jest nieco niepełna. Ponieważ, Brandon Sanderson bardziej skupił się na przestawieniu osobowości bohaterów,  niż tego jak się prezentują wizualnie. To też, słuchacze audiobooka, w tej kwestii są zdani na siebie.

Jeżeli już mowa o słuchaniu audiobooka, to w jago trakcie nieodłącznie akompaniować będzie nam Maciej Kowalik.  Wraz z przeróżnymi tonacjami swojego głosu. Obsadzenie aktora, o nieco poważnym głosie, w roli nastoletniego Alcatraza, może zdawać się wam nieco nietrafne. Jednak w książce jest dużo wstawek, które należą też do dorosłego Alcatraza Smedry'ego. Tak więc, Maciej Kowalik to świetny kompromis. Szczególnie, że aktorowi doskonale udaje się naśladować dziadka Leavenwortha Smedry'ego. Widać, że rola zwariowanego staruszka mu się bardzo spodobała. I choć inni bohaterowie, nie mogą mieć powodów do narzekań, to ten bardzo się odznacza na ich tle.

Jeśli pokochaliście Percy'ego Jacksona, Annabeth Chase i Grovera Underwooda z serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy",  autorstwa Riicka Riordana, to równie wielkim uczuciem zapałacie do Alcatraza, dziadka Leavenworthema, Singa, Quentina, i Bastylii. I mimo, że słuchacze audiobooka dostają nieco uszczuploną wersję imaginacji autora, niż wielbiciele wersji papierowych. to naprawdę warto po niego sięgnąć. Maciej Kowalik daje czadu!


"Unf*ck yourself. Napraw się!" - Gary John Bishop

$
0
0
"Unf*ck yourself. Napraw się!", to książka Gary'ego Johna Bishopa, człowieka zajmującego się coachingiem. Procesem rozwoju, poprzez metody związane z psychologią, realizowaniem procesu decyzyjnego do zaspokajania potrzeb, które pomagają pojedynczym osobom lub organizacjom w przyspieszeniu tempa rozwoju i polepszeniu efektów działania, osiągnięcia celu.

Gary John Bishop -  urodził się i spędził dzieciństwo w Glasgow w Szkocji. W 1997 roku przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych, gdzie wkroczył na drogę rozwoju osobistego i zajmował się przede wszystkim ontologią i fenomenologią. Po wielu latach zdobywania kwalifikacji i praktyki został starszym dyrektorem programowym w firmie będącej światowym liderem na rynku rozwoju osobistego. Gary John Bishop prowadził programy dla tysięcy osób na całym świecie. Pod wpływem tych doświadczeń oraz filozofii Martina Heideggera, Hansa Georga Gadamera i Edmunda Husserla, Gary John Bishop stworzył własną odmianę „filozofii miejskiej”. Przez całą karierę zawodową pomaga ludziom wprowadzać realne zmiany w życiu, co niezmiennie przynosi mu satysfakcję. Metody Gary’ego Johna Bishopa są łatwe do zastosowania, a jego bezpośrednie podejście i zerowa tolerancja dla ściemy przyciągają coraz więcej osób. Mieszka na Florydzie z żoną i trzema synami.


W twojej głowie toczy się nieprzerwany monolog wewnętrzny – jakiś cichy, krytyczny głos wciąż powtarza ci, że jesteś zbyt leniwy, za głupi lub za słaby. Nawet nie zauważasz, jak mocno wierzysz w jego słowa i ile energii z ciebie wysysa, kiedy przez cały dzień usiłujesz zapanować nad stresem i napięciem. Starasz się normalnie żyć, tylko od czasu do czasu myślisz z rezygnacją, że skoro nie potrafisz ruszyć czterech liter i wyrwać się z tego cholernego kołowrotka, to być może nigdy nie osiągniesz w życiu tego, czego pragniesz, a szczęście, za którym tęsknisz, wymarzona praca, związek czy choćby waga ciała, pozostaną tuż poza twoim zasięgiem.

Moją książkę dedykuję tym, którzy doświadczają takiego destruktywnego monologu i brodzą w strumieniu wątpliwości i manipulacji zatruwających codzienne życie. Potraktuj ją jako werbalny policzek od wszechświata, który ma sprawić, byś w końcu się ocknął, docenił swój prawdziwy potencjał, przestał sobie dowalać i totalnie wkręcił się we własne życie.
Gary John Bishop opiera swoją książkę na przypuszczeniach, wedle jakich osoba, która weźmie ją w swoje dłonie, potrzebuje poklepania po plechach. Uświadomienia, że nie ma sensu słuchać swojej podświadomości, ewentualnie otoczenia, które ją hamuje przed poprawieniem swojego losu. Nie ma co oczekiwać na człowieka lub zdarzenie, które zainspirują ją do działania. Musi zabrać się za siebie teraz, zmienić swoje nastawienie. Ponieważ, nikt nie będzie potrafił jej pomóc, bardziej niż ona sama sobie.

Musisz zapracować na swój sukces. Nikt tego za ciebie nie zrobi. Ani autor tej książki, ani twoja matka, żona, mąż albo sąsiad. Pewność siebie to za mało, istnienie nie zacznie nagle zmieniać się na lepsze, twoje zmartwienia nie znikną nieoczekiwanie, a nowe kwalifikacje nie dodadzą ci znienacka asertywności, ani wiarygodności. Sam musisz stanąć do walki, w celu odnalezienia własnego potencjału. Nie chodzi o przeczytanie tej książki, pomyślenie o niej chwilę, a potem wrócenie do swoich wcześniejszych przyzwyczajeń. Zastosuj to, czego się dowiesz. "Zrobię to później" - nie, zrób to teraz. "Jestem na to za głupi" - daj spokój. Przestań to sobie wmawiać, zacznij działać. Nie pozwól, nadal się kontrolować swojej podświadomości, rozpraszać i stresować. Nie pozwól jej dłużej usprawiedliwiać swojej bezczynności. Nie jesteś swoim osądem. Jesteś tym, co robisz. Zaledwie działanie zaprowadzi cię od miejsca, w jakim teraz tkwisz, do celu, jaki pragniesz osiągnąć. Nie rozchodzi się zaledwie o chwile obecną - istniej godziną, tygodniem, miesiącem. Istniej swoim pieprzonym istnieniem. Stań za sobą murem, bo twój sukces jest uzależniony od ciebie.

Cała zawartość książki składa się.z dziewięciu rozdziałów, które mieszczą się na niespełna dwustu stronach. "Na początek..." To werbalny policzek od wszechświata, jaki ma sprawić, że się ockniesz, docenił swój potencjał, przestaniesz sobie dowalać i totalnie wkręcisz się we własne istnienie. "Jestem gotowy". Przestań obwiniać pecha. Przestań obwiniać ludzi wokół siebie. Przestań zasłaniać się okolicznościami lub zdarzeniami z zewnątrz. "Jestem zaprogramowany na sukces" Prawda jest taka, że zwyciężasz, istniejąc właśnie tak, jak istniejesz. "Radzę sobie". Każdemu czasem los rzuca kłodę pod nogi, a codzienność nie jest idealna. I taka nie będzie. "Przyjmuję niepewność" Niepewność to przestrzeń na nowe. "Nie jestem tym, co myślę. Jestem tym co.robię." Nie definiuje cię to, co roisz sobie w głowie. Definiuje cię to, co robisz. Jesteś swoimi czynami. "Jestem wytrwały" Nasze największe z sukcesów, biorą się z niepewności i brawur. "Niczego nie oczekuję i akceptuję wszystko".  Daj sobie spokój z głupotami, jakimi nie powinieneś się zajmować, i zajmij się głupotami, które musisz załatwić. "Co dalej?". To proste: żeby zmienić swój świat wewnątrz, musisz zacząć działać w świecie zewnętrznym. Przestać tak dużo dumać nad sobą i zacznij istnieć. 

To dzieło, to jedna wielka przemowa Gary'ego Johna Bishopa do odbiorców jego dzieła. Ich świadomości. W taki sposób też zostało przez niego napisane. Pełne jego słów, które pokrzepiają Jak również słów ludzi sukcesu. Całość brzmi naprawdę ładnie. Nie obraża, ani nie budzi kontrowersji, jak pragnął tego autor. Chociaż, to odczucie będzie uzależnione od zapoznającego się z dziełem. Jednakże, istnieje pewien minus. Przez całą książkę, autor stara się wmówić odbiorcom, że sama siła sugestii, porzucenie strachu i ciężka praca, sprawi że nam się uda, osiągnąć sukces. Jednocześnie, w pewnym momencie stwierdza, że jeżeli wciąż nam się nie udaje osiągnąć tego czego pragnie nasze serce, lepiej jest niczego nie oczekiwać, skupić się na codzienności. Ta niejednostronność, odbiera mu rzetelność. Sprawia, że nie trudno o wrażenie, iż on sam powątpiewa w swoje słowa. 

Sami siebie powstrzymujecie przed osiągnięciem sukcesu? W pewnym sensie, ta książka jest dla was. Jednakże, nie ma co się oszukiwać. Gary John Bishop potraktował temat nieco po macoszemu. "Unf*ck yourself. Napraw się!" nie zmieni waszego istnienia. Możliwe, że nawet pozostanie dla was pozycją obojętną. Proponuję, potraktować ją, jako ciekawostkę, jeżeli interesujecie się coachingiem. Jeżeli jednak szukacie prawdziwej inspiracji, poszukajcie książki człowieka, jaki spełnił swoje marzenia, poprzedzając je ciężkimi przejściami.


"Kobieca moc" - Agnieszka Przybysz

$
0
0
Oto "Kobieca Moc", czwarta książka autorstwa  Agnieszki Przybysz. Ekspertki od budowania relacji osobistych, zawodowych, i biznesowych.

Agnieszka Przybysz  - polska pionierka coachingu i założycielka pierwszego w Polsce Coaching Institute. Publikacje dotyczące coachingu z jej udziałem znalazły się m.in. w dzienniku „Rzeczpospolita”, „Elle”, “Sens”, TVP „Pytanie na śniadanie”, TVN, w Radio Zet, RadioEuro i portalach internetowych, w których jest Ekspertem Coachingu. Ma ponad piętnastoletnie doświadczenie w biznesie. Zajmowała stanowiska od major account, menedżera do dyrektora sprzedaży i marketingu znanych marek. Pracowała w branżach: reklama, FMCG, elektronika biurowa, telefonia. Prowadzi własną firmę coachingową. Zdobyła doświadczenie w zakresie treningu osobistego w USA, Europie Zachodniej i w Polsce. Między innymi ukończyła jedną z najstarszych i prestiżowych szkół coachingu na świecie: Szkołę Coachingu: The Coaches Training Institute-CTI USA, akredytowaną przez ICF. Cechują ją ogromna intuicja i skuteczność działania, głęboka wewnętrzna mądrość, połączone z akceptacją, ciepłem i ludzką życzliwością, a jednocześnie bezpośrednim stylem pracy. Przynosi to doskonałe efekty, o czym świadczą setki referencji i udokumentowanych sukcesów zadowolonych klientów.

Kobieca Moc - odkryj 10 Mocy drzemiących w Tobie.  Przebudź Kobiecość, by Przełamać Ukryte Wewnętrzne Blokady i Aktywować Twoją Kobiecą MOC, byś miała Cudowne Relacje, Miłość i Zawód z Pasją.
W opisie książki, trudno doszukać się jakichkolwiek informacji o jej dokładniejszej zawartości. Jednakże, bardzo klarownie stwierdza on, że jest to dzieło, które ma nas zachęcić do spełniania swoich marzeń. I nie można mu tego odmówić. Wszakże, istnieje wiele sposobów na zmotywowanie drugiego człowieka do działania. Można nawet do nich zaliczać, mówienie o swoich osiągnięciach. Ponieważ, właśnie to robi  Agnieszka Przybysz. Przez całą książkę, opowiada nam o osobach, jakim pomogła poprzez swoje sesje, co chwile wspominając wcześniej napisane książki. 

To, co się dzieje na naszej planecie, ma bezpośredni związek z tobą. Zmiany te zwiastują wejście w nowy etap świadomości i triumf żeńskiej energii. Otwarcie wspaniałych możliwości dla kobiet. Zmiany te są nieuniknione. Postanowienia, jakie teraz podejmiesz w różnych dziedzinach istnienia, będą miały odzwierciedlenie w kolejnych latach. To czas ważnych decyzji. A twój spokój, pokój na ziemi, bezwarunkowa miłość, harmonia w relacji z pieniędzmi to motyw przewodni zmian. Zmian w kierunku współprac i zrozumienia, a także harmonii żeńskiego i męskiego aspektu, zarówno u kobiet, jak i mężczyzn. Męski sposób zdobywania, działania i osiągania celów, poprzez rywalizację przestał działać tak skutecznie, jak do tej chwili. Żeńska energia uległa przebudzeniu, rodzi się teraz, a wraz z nią pojawiają nieskończone możliwości dla kobiet. Coraz więcej kobiet staje się liderkami, sięga po biznes z pasją lub po znaczące role w istnieniu zawodowym i społecznym. To idealna chwila na pracę taką jaką chcą mieć, czas dla bliskich, istnieć w harmonii, pełniąc różne role, i honorować swoją nieskończoną kreatywność. Podążać za pasjami, pracując, jak chcą. W wielkim biznesie, lub domu, Jak zechcą, w jakim czasie zechcą. To niepowtarzalny moment w historii ludzkości i naszej planety. To moment, którego nie możesz przegapić. Żeńska energia niesie potrzebę wolności, budowania znakomitych relacji i radosnej materializacji kobiecych pragnień, opartej na zaufaniu, zasilanej energią o wysokich wibracjach. To czas globalnej i indywidualnej transformacji dla każdego człowieka, przygotowań na nowy etap w dziejach ludzkości. Właśnie rodzi się nowy świat, a jednocześnie zakańcza się świat, jaki do tej chwili znała płeć piękna. Pełen stereotypów pani domu i męża zarabiającego na rodzinę. Gdzie panowało ego, dominacja mężczyzn i męski sposób zarządzania. To dla niektórych ludzi prawdziwy koniec świata i początek nowego porządku, w jakim kobiety odegrają znaczącą rolę. Dlatego wielu mężczyzn przechodzi ciężki okres, bo musi w sobie odnaleźć żeński pierwiastek. To wielkie wyzwania dla mężczyzn w korporacjach, biznesie i relacjach. Wiele relacji i związków się zakańcza, robiąc miejsce na nowe. Stare modele działania, zdobywania przewagi poprzez rywalizację, przestały tak dobrze działać. To obserwuje każde z nas. Czas na zmianę. Czas na autentyczną transformację. 

Z pozycji można dowiedzieć się, jak odrzucić emocje, które blokują cię przed spełnieniem pragnień. Co to energia miejsc, i dlaczego ma związek z twoim istnieniem. Jak słuchać intuicji w podejmowaniu trafnych decyzji. Nie wpadać w pułapki logicznego osądu, a także, jak odróżnić jego głos od logiki. Jak zbudować zdrowe poczucie własnej wartości. Jak.pielęgnować kobiecość i pogodzić się na kompromisy, które pozbawiają cię chęci do codzienności, a nawet radości do istnienia. Jak realizować swoje pasje, bez względu na trudności, i stać się inspiracją dla innych kobiet. Jak tworzyć rzeczywistość tak, jak tego pragniesz, czyli porzucić logiczne techniki stawiania celów, które już nie działają. Jak pielęgnować unikalność biznesu i wznieść się ponad działania konkurencji. Jak otworzyć się na obfitość dostatku. Jak prosić o to, czego chcesz, i otrzymywać to z większą łatwością. Co mówią o swoich pasjach i doświadczeniach autorki bestsellerów Katarzyna Grochola i Małgorzata Kalicińska. 

Książka w większości składa się z historii, jakimi obdarowało  Agnieszkę Przybysz, kilka kobiet, którym zdołała pomóc. Po rozdziałach, trudno wnioskować, czego właściwie oczekiwać. Żadne nie jest adekwatne temu, do czego nawiązuje. I choć Agnieszka Przybysz, ma bardzo lekkie pióro, to historie, które nam przedstawia, brzmią bardzo łopatologicznie. Nie wspominając, że są strasznie nudne. Nic nie wnoszą do naszego istnienia. Ponadto, jak zostało wspomniane na początku tego tekstu, pisarka nieustannie nawiązuje do swoich poprzednich książek. Brak ich znajomości, mocno doskwiera. 

Nic tak nie inspiruje, jak historie ludzi po ciężkich przejściach, jakim udało się odnieś sukces. Jednakże, nie w taki sposób, jak opisuje je autorka omawianego dzieła. Jeżeli nie interesuje was sama osoba, która napisała tę książkę, nie zabierajcie się za nią. Informacji, które mogą was ciekawić, jest naprawdę niewiele.


"Narzeczona księcia" - William Goldman

$
0
0
Oto wznowiona publikacja powieści "Narzeczona księcia" nagradzanego scenarzysty filmowego, Williama Goldmana. Awanturnicza powieść fantasy i romantyczna historia miłosna w jednym.  Jeżeli jeszcze dodamy do tego błyskotliwy dowcip i kultową ekranizację z plejadą gwiazd, to mamy prawdziwy międzypokoleniowy bestseller. Książka po raz pierwszy została opublikowana czterdzieści pięć lat temu.

William Goldman - scenarzysta takich filmów, jak "Maratończyk",  "O jeden most za daleko", "Misery". Nagrodzony Oscarami za scenariusze do filmów "Butch Cassidy i Sundance Kid" i "Wszyscy ludzie prezydenta". Napisał kilka powieści, z jakich największą popularność osiągnęła "Narzeczona księcia".

W królestwie Floorenu dorasta zjawiskowo piękna Buttercup, która dzięki swej urodzie zajmuje coraz wyższe miejsca w rankingu lokalnych i światowych piękności. 

Gdy wybranek jej serca ginie z rąk okrutnych piratów, Buttercup postanawia nigdy więcej się nie zakochać. Zgadza się jednak na małżeństwo z następcą tronu, księciem Humperdinckiem

Tuż przed ślubem zostaje uprowadzona w tajemniczych okolicznościach. Porywaczami są włoski rzezimieszek Vizzini, turecki siłacz Fezzik oraz hiszpański mistrz szpady Inigo Montoya. Ich śladem rusza pościg niedoszłego pana młodego oraz tajemniczy człowiek w czerni...

Pojedynki na szpady i umysły, ucieczki i pościgi, sześciopalcy zabójca, Urwiska Szaleństwa, Ogniste Bagna, Zoo Śmierci, potworne maszyny tortur, wielka miłość i bezkresna nienawiść, pasja, cuda i szaleństwo. "Narzeczona księcia" to mistrzowsko skonstruowana baśń o prawdziwej miłości i wielkiej przygodzie.

William Goldman rozpoczyna swoją książkę od bardzo długiego wstępu. Ma on na celu wmówienie nam, że to nie on jest autorem omawianego dzieła, a S. Morgenstern. On zaledwie skrócił je, do najciekawszych momentów. To wierutna bzdura, ma się rozumieć. Jednakże, tak skrupulatnie napisana, że wiele osób dało się nabrać. Jak się potem okazuje, pisarz wtrąca się podczas całej powieści. Jego wstawki są niesamowicie denerwujące. Sam musiał zdawać sobie z tego sprawę, ponieważ w pewnej chwili doradza nam je pomijać. I warto to zrobić. Jednakże, jak postąpić z resztą powieści? Fabuła ma swoje chwile, ale nie powalają one na kolana. W większości historia jest nudna i banalnie łatwa do przewidzenia, a reszta wcale nie lepsza. Może zatem wcale nie warto zapoznawać się z dziełem?

W roku narodzin Buttercup najpiękniejszą kobietę na świecie stanowi francuska pomywaczka o imieniu Annette. Annette mieszka w Paryżu, w pałacu Diuka i Diuszesy de Guiche. W roku, w którym Buttercup ma dziesięć lat, najpiękniejsza kobieta mieszka w Bengalu i stanowi ją córką majętnego handlarza herbatą. Jej imię brzmi Aluthra, a cerę ma idealną, smagły odcień, niewidziany w Indiach od osiemdziesięciu lat. W roku piętnastych urodzin Buttercup najpiękniejszą istotę na ziemi stanowi niewątpliwie Adela Terrell z Sussexu nad Tamizą. Adela ma dwadzieścia lat i tak dalece przewyższa pozostałe kobiety, że zdaje się, iż przez wiele, wiele lat utrzyma palmę pierwszeństwa. Buttercup w wieku piętnastu lat nie ma o tym pojęcia. A nawet dowiadując się, uznałaby to za zupełnie niepojęte. Po co ktoś ma przejmować się tym, czy jest najpiękniejszą kobieta świata? Jaka to różnica, czy się jest trzecią z najpiękniejszych? Albo szóstą? Buttercup w tej chwili nie lokuje się bynajmniej tak wysoko. Z ledwością mieści się w pierwszej dwudziestce, a to głównie z powodu posiadanego potencjału. Buttercup nienawidzi kąpieli, nie znosi obszarów skóry za uszami, dostaje szału podczas rozczesywania włosów, więc stara się to robić najrzadziej, jak może. Jej ulubionymi zajęciami, ukochanymi ponad inne, jest jazda na koniu i drwienie z parobka. Imię konia brzmi Koń. Buttercup nie wyróżnia się zanadto bogatą inwencją. Koń przychodzi, jak go zawoła, idzie zgodnie z jej wskazaniami i robił to, co mu poleci. Parobek również robi to, co mu rozkaże. W istocie to już raczej mężczyzna, ale od czasu jak osierocony zatrudnił się u ojca Buttercup, ta nazywała go parobkiem. Parobku, podaj mi to. Przynieś mi tamto, parobku, prędko leniuchu biegnij, albo poskarżę się ojcu. Jak każesz. Zawsze odpowiada w ten sam sposób. Mieszka w szopie obok zagrody dla zwierząt i, wedle matki Buttercup, utrzymuje tam nienaganny porządek. Jak zdoła zdobyć świece, często nawet zapoznaje się z książkami. Parobek ma oczy jak morze tuż przez burzą, ale kogo obchodzą oczy? Ma też jasnozłote włosy, jeśli ktoś lubi podobne rzeczy. Jest szeroki w barach, ale znów nie tak bardzo. I ma mięśnie, jednak  każda osoba harująca całe dnie je posiada. Jego idealnie gładką skórę pokrywa opalenizna, lecz to także powód ciężkich robót, bo kto się nie opali, spędzając cały czas na słońcu? Parobek ma też piękne zęby, trzeba mu to sprawiedliwie przyznać. Białe i równe, błyszczące w opalonej buzi. Dziewczęta z wioski stale chodzą za parobkiem, jak dostarcza mleko, ale to idiotki, które łażą za wieloma osobami. A on zawsze je ignoruje, bo jak otwiera usta, każda wie że ładne zęby to wszystko, co posiada; w końcu jest przecież niewiarygodnie głupi. Och, oczywiście Buttercup, może udawać, że jest inaczej. Może wyśmiewać się z jego trudności z mową. Wyrzucać sobie zauroczenie tępakiem. Prawda jednak jest inna. Westley ma głowę na karku. A w środku mózg równie dobry jak zęby. Powód, dla którego nic nie mówi, nie ma nic wspólnego z pracą szarych komórek. Nie otwiera ust, ponieważ nie ma nic do powiedzenia. Pewnego dnia, Buttercup, uświadamia  to sobie. Jak również, że obdarza chłopaka wielkim uczuciem. Ma świadomość, że to dość nieoczekiwane, bo dotąd wyłącznie drwiła z niego, poniżała i wyśmiewała, ale kochała już od kilkunastu godzin, z każdą chwilą mocniej. Godzinę temu sądziła, że kocha bardziej, niż jakakolwiek kobieta jakiegokolwiek mężczyznę, lecz w pół godziny później wiedziała, że to, czego doświadczyła przedtem, jest niczym w porównaniu z jej obecnym uczuciem. Dziesięć minut potem rozumie, że jej wcześniejsza miłość była jak kałuża wobec rozległego, wzburzonego morza. Jak postanawia mu powiedzieć o swoich uczuciach, kocha tak mocno, że to, co miało miejsce dwadzieścia minut temu, w ogóle nie ma znaczenia. Kocha tak bardzo, że nie ma porównania z tym, co było, jak otwierał jej drzwi. W jej ciele nie ma miejsca na nic poza nim. Jej ręce kochają chłopaka, uszy uwielbiają, kolana dygoczą z ogromnej miłości. Pragnie podążać za nim przez resztę swoich dni. I zrobi to. Będzie dla niego pełzać, jeśli ten tego zechce. Będzie dla niego milczeć albo śpiewać, jak woli. Jeśli pozwoli, będzie przynosić mu jedzenie. Bedzie mu się chciało pić, i nic poza arabskim winem, nie ukoi jego pragnienia? Pójdzie do Arabii, choć znajduje się ona na drugim końcu świata, przyniesie mu butelkę wina na drugie śniadanie. Zrobi dla niego, co zdoła, a jeśli czegoś nie będzie potrafić, będzie nabierać doświadczenia, aż podoła jego pragnieniu. Będzie zwać go najdroższym, choć dotąd tak się do niego nie zwracała. Po powiedzeniu tak wielu słów i zdradzeniu obietnic, zrobiła najodważniejszą rzecz, na jaką się ośmieliła: spojrzała mu prosto w oczy. Na co ten zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Rozpacz, jaka przez resztę dnia dotrzymywała Buttercup towarzystwa, zupełnie nie przypominała żadnej innej. Ma siedemnaście lat, w momencie, jak mężczyzna, jakiego zna, leżał u jej stóp. I co z tego? Ten jeden raz, jak tego potrzebowała, okazała się nie dość dobra. Zna się przecież zaledwie na koniach. Jak więc ma zainteresować ukochanego mężczyznę? Zapadł już zmierzch, jak usłyszała na korytarzu za drzwiami kroki. I pukanie. Do.drzwi jej pokoju pukał Westley. Przyszedł się pożegnać. I nie oznacza to pożegnania, przed pójściem spać. Westley postanowił, że odejdzie. Z powodu tego, co powiedziała mu dziś rano. Przez tak długi czas pracował nad swoim ciałem, ponieważ sądził, że spodoba jej się jego siła. Miał nadzieją, ze któregoś dnia będzie spoglądać w jego kierunku. Jej widok nieodmiennie sprawiał, że jego serce zaczynało tłuc się o żebra jak ptak w klatce. Każdego wieczora wizja jej oblicza tuliła go do snu. Co rano jej obraz jaśniał pod jego powiekami. Od tak dawna powtarzał jej to głośno, ale ona nie słuchała. Za każdym razem, jak mówiła: "Parobku, zrób to. Parobku, zrób tamto”, zdawało jej się, że odpowiada: „Jak każesz”, ale myliła się. Naprawdę mówił: "Kocham cię”, jednak ona wciąż nie słuchała. Teraz, jak w końcu to zrozumiała, on może udać się w podróż, w celu zarobienia majątku. Kształcił się w swojej szopie. Teraz znajdzie sobie pracę, dziesięć godzin na jednej posadzie, dziesięć na drugiej, i będzie oszczędzał. Jak zarobi już dość, kupi farmę, zbuduje dom i wielkie, małżeńskie łoże. Wówczas pośle po Buttercup. Pierwszego ranka po odejściu Westleya, Buttercup stwierdza, że ma prawo siedzieć bezczynnie i użalać się nad sobą. Ostatecznie rozstała się ze swoją wielką miłością, więc codzienność nie miała sensu. Jednak po mniej więcej dwóch sekundach uświadamia sobie, że Westley wyruszył już w wielki świat i z każdą chwilą znajduje się coraz dalej. Co będzie, jeśli wpadnie mu w oko jakaś pięknotka, podczas jak ona gnije w lenistwie? Albo, co gorsza, on dotrze do celu, zdobędzie dwie posady, zbuduje farmę, przygotuje małżeńskie łoże i pośle po nią, po czym stwierdzi: "Odsyłam cię do domu. Użalanie się zniszczyło twoją skórę, wyglądasz brzydko i nieporządnie. Zaraz poślubię Indiankę, która mieszka niedaleko w tipi i zawsze jest w szczytowej formie”. Toteż, każdego dnia, zaczyna wstawać wcześnie, o ile to możliwe, o świcie, i natychmiast rusza do zajęć na farmie. Dopiero po południu, jak dopełni swoich obowiązków, oddaje się zabiegom upiększającym. Solidna, zimna kąpiel. Potem, ze wszystkich sił stara się naprawić niedoskonałości swojego ciała. Szczotkuje włosy. Jej włosy mają barwę jesieni. Jeszcze nie obcinała ich, więc czesanie musi potrwać, zanim je rozczesze. Westley bowiem nie widział ich tak czystych i na pewno zdziwi się, jak sprowadzi ją do siebie. Jej skóra ma odcień zimowej śmietanki, więc szoruje każdy z jej skrawków aż do połysku. Nie sprawia jej to przyjemności, ale jej ukochanego zdziwi jej schludność. Wkrótce też rozpoczyna rozwijać swój potencjał. W dwa tygodnie skacze z dwudziestego miejsca na piętnaste. Niedługo potem jest już dziewiąta i nadal pnie się w górę. Na tym poziomie konkurencja jest niewiarygodna, ale dzień po tym, jak Buttercup osiągnęła dziewiąte miejsce, dostaje długi list od Westleya. Sama lektura wznosi ją na pozycję ósmą. Albowiem jedna rzecz sprawia u niej tą odmianę, stale wzrastająca miłość do ukochanego. Ludzie z zachwytem spoglądają, jak dostarcza mleko co rano. Wielu spogląda w milczeniu, inni jednak, zagadnąwszy ją, stwierdzają, że Buttercup jest cieplejsza i milsza niż kiedykolwiek przedtem. Nawet dziewczęta ze wsi pozdrawiają ją skinieniem dłoni i śmiechem. Zaledwie rozmowa o jej miłości, powoduje zakłopotanie, jeżeli nie ma się sporo wolnego czasu. Bo jeśli ktokolwiek zapyta Buttercup o to, jak się miewa jej miłość, odpowiada. I może mówić przez kilka godzin. Czasami słuchaczom z trudem przychodzi śledzenie toku jej słów, starają się jednak, bo przecież Buttercup tak szaleńczo go kocha. I dlatego jego śmierć bardzo nią wstrząsa. Pozostaje w swoim pokoju przez wiele dni. Z początku rodzice próbują ją wywabić, jednak bez skutku. W końcu ograniczają się do stawiania jej pod drzwiami tac z jedzeniem. Ona zaś od czasu do czasu przegryzła parę kęsów, dość, by pozostać przy siłach. Z wnętrza pokoju nie dobiegają żadne dźwięki. Płacz lub gorzkie szlochanie. W dniu, w jakim w końcu wreszcie opuszcza pokój, jej oczy są suche. Rodzice unoszą wzrok sponad śniadania i wpatrują się w nią w milczeniu. Matka i ojciec obserwują ją uważnie. Do tej chwili nie wyglądała lepiej. W momencie, jak zamknęła się w pokoju, była po prostu nieprawdopodobnie śliczną dziewczyną. Kobieta, która z niego wyszła, jest odrobinę szczuplejsza, znacznie mądrzejsza, ale o niebo smutniejsza. Pojmuje istotę cierpienia, a jej wspaniała twarz chowa siłę charakteru i stłumiony ból. Ma osiemnaście lat. Jest najpiękniejszą kobietą swego stulecia. I zupełnie ją to nie obchodzi.

Kraina Floren znajduje się w miejscu położonym pomiędzy przyszłymi państwami: Szwecją i Niemcami. Teoretycznie rządzi w niej król Lotharon i jego druga małżonka, królowa. W istocie jednak król stoi jedną nogą nad grobem, rzadko odróżnia dzień od wieczoru i spędza większość czasu, mamrocząc do siebie. Jest bardzo starym człowiekiem, każde z organów jego ciała już dawno odmówiło posłuszeństwa, a podejmowane przezeń decyzje charakteryzują się na ogół pewną dowolnością, budzącą niepokój wielu światłych obywateli. W rzeczywistości państwem władał książę Humperdinck. Jeżeli istniałaby już Europa, byłby w niej najpotężniejszym człowiekiem. Jednak nawet w obecnej sytuacji nikt w promieniu tysiąca mil nie pragnie zatargu z księciem. Miłością księcia jest polowanie. Nie spieszno mu też zanadto do zostania królem. Nawet wojna, w której osiągnął prawdziwe mistrzostwo, zajmuje w jego istnieniu dalsze miejsce. Wszystko zajmuje w jego istnieniu dalsze miejsce. Każde z dni, podczas jakich czegoś nie zabije, uważa za stracone. Jak zaczął zajmować się swą pasją, zabijał jedynie wielkie zwierzęta: słonie albo pytony. Z czasem jednak, w miarę jak jego umiejętności rosły, zaczął napawać się także cierpieniem małych stworzeń. Mógł spędzić radosne popołudnie, ścigając przez las umykającą polatuchę bądź podążając w dół strumienia za tęczowym pstrągiem. Jak książę raz już podejmie decyzję i dokona wyboru ofiary, jest nieugięty. Nigdy się nie męczy, nigdy nie ustępuje, nie zna głodu ani senności. W szachach śmierci jest światowym arcymistrzem. Z początku przemierzał cały świat w poszukiwaniu przeciwników. Podróże jednak zabierają czas, biorąc pod uwagę tempo poruszania się statków i koni, i długie nieobecności księcia we Florenie zaczynają budzić powszechny niepokój. Tron zawsze musi mieć swojego następcę i póki żył ojciec Humperdincka, problem nie istniał. Kiedyś jednak ojciec umrze, a wtedy książę zostanie królem i będzie musiał wybrać sobie królową, która zapewni nowego następcę. Książę jednak nie chce przeciętnej księżniczki. Pragnie dziewczyny, która jest tak piękna, że na jej widok ludziom będzie zamierał dech w piersiach. Taka osoba, już została znaleziona.

Postaci, William Goldman na potrzebę swojej książki, nakreślił co nie miara. Jednakowoż, zaledwie kilkoro z nich zasługuje na zapamiętanie. To Buttercup, dwóch zbirów Inigo Montoya i Fezzik,  książę Humperdinck, a także człowiek w czerni. Buttercup nie świeci inteligencją. I choć w całej książce, nieustannie rozchodzi się o nią,  ma najmniej do powiedzenia. Dwudziestojednoletnia księżniczka znacznie przewyższa pogrążoną w żałobie  osiemnastolatkę. Zniknęła każda niedoskonałość jej ciała. Jej włosy, niegdyś barwy jesieni, mają nadal taki kolor, ale wcześniej dbała o nie sama, podczas jak obecnie ma do dyspozycji pięciu pełnoetatowych fryzjerów. Skóra nadal przypomina  zimową śmietankę, teraz jednak, przy dwóch łaziebnych przypisanych każdej kończynie i czterech dla tułowia, w pewnym oświetleniu zdaje się otaczać postać księżniczki miękkim, łagodnym blaskiem. Mimo to Buttercup, nie jest szczęśliwa. Musząc poślubić księcia, zostać najbogatszą i najpotężniejszą kobietą w promieniu stu mil, rozdawać gęsi na święta i dać mu potomka albo zginąć w okropnych męczarniach w bardzo bliskiej przyszłości, zdecydowała się na to pierwsze. Inigo Montoya dorastał w Hiszpanii, w górach ponad pagórkami Toledo. Mieści się tam maleńka wioska Arabella. Tamtejsze powietrze jest zawsze świeże i rześkie. Jest to jedyną zaletę Arabelli. Wspaniałe powietrze, przejrzyste i świeże. Poza nim jednak ludzie nie mają tam pracy, po ulicach wałęsają się bezpańskie stada psów i nie starcza jedzenia. Nawet powietrze, bez wątpienia jest za gorące w dzień, a za mroźne nocą. Inigo, stale towarzyszył lekki głód. Nie miał braci ani sióstr, a jego matka zmarła w połogu. Jednakże, stanowił szczęśliwe dziecko. Dzięki ojcu, Domingo Montoyia. Zabawnym, kapryśnym, niecierpliwym, roztargnionym mężczyźnie, jaki się nie uśmiechał. Inigo kochał ojca. Bezgranicznie. Nie istniał po temu żaden rozsądny powód. Zapewne Domingo także kochał swoje dziecko, ale na miłość składa się wiele cech, i żadnej z nich nie da się logicznie objaśnić. Domingo Montoya wyrabiał szpady. Jednakże, pewnego dnia, na oczach Inigo, zamordowano mężczyznę. Od tamtego czasu, Inigo szuka człowieka odpowiedzialnego za śmierć ukochanego ojca. Co do Fezzika. Cóż, Turczynki są sławne z powodu rozmiarów swoich dzieci. Zaledwie jeden noworodek na świecie, jaki po porodzie ważył jedenaście kilo, był właśnie owocem południowotureckiej pary. Tureckie rejestry medyczne odnotowały jedenaścioro dzieci, które w chwili narodzin ważyły ponad dziesięć kilo. I dziewięćdziesiąt pięć przypadków wagi pomiędzy siedmioma a dziesięcioma kilogramami. Wszystkie te sto sześcioro cherubinków zrobiło to, co robią dzieci po narodzinach. Straciło na wadze. Nie Fezzik. Pierwszego popołudnia utył pół kilo. Ponieważ przedtem ważył zaledwie siedem, a matka urodziła go dwa tygodnie za wcześnie, lekarze nie przejmowali się zbytnio. Zdrowy niemowlak podoił swoją wagę w ciągu mniej więcej sześciu miesięcy, a potroił do ukończenia roku. Jak Fezzik miał rok, osiągnął czterdzieści dwa kilo. I wcale nie był grubaskiem. Wyglądał jak zupełnie normalne, zdrowe, czterdziestokilowe dziecko. Choć, szczerze mówiąc, wcale nie takie normalne. Jak na roczne dziecko miał za wiele włosów. Jak osiągnął wiek przedszkolny, musiał się już golić. W tym czasie miał już wzrost dorosłego człowieka. Dzieci, z początku, obawiały się go śmiertelnie, ale jak odkryły, jaki z niego tchórz, nie zamierzały przepuścić takiej sposobności. Ojciec Fezzika bardzo kochał swojego chłopca, dlatego postanowił nauczać go walki. Starał się mówić spokojnie i łagodnie, bo chłopiec łatwo wpadał w płacz. Nie stanowiło to łatwego zadania. Książę Humperdinck jest zbudowany jak beczka. Jego pierś przypomina potężną baryłkę, nogi ma jak solidne antałki. Choć nie ma wiele wzrostu, jego masa to ponad sto dwadzieścia kilo. Same twarde, jak skała mięśnie. Porusza się jak krab, z boku na bok, i zapewne pragnąc zostać tancerzem w balecie, czekałaby go ponura egzystencja, pełna niekończących się rozczarowań. Dowiadując się o porwaniu swojej narzeczonej, robi to co potrafi najlepiej. Rusza na polowanie. Człowiek w czerni nosi okazałe obuwie z czarnej skóry. Jego spodnie i kurtka również mają kolor czerni. Maska przypomina swą barwą skrzydło kruka. Jednak najczarniejsze są błyszczące spod niej oczy. Błyszczące, okrutne i śmiertelnie groźnie. W książce szlachetne postacie i te mniej szlachetne są bardzo klarownie odznaczone. Żadna z nich nie zaskakuje. Żadna też nie stanie się mniej obojętna, niż pozostałe. 

Historia ma miejsce w niezdefiniowanej epoce, gdzieś w okolicach renesansu, przed Europą, ale po wynalezieniu dżinsów. William Goldman bawi się stworzoną przez siebie, baśniową krainą. Urozmaicając ją odrobiną magii, złowieszczymi stworzeniami i miejscami. Jednak nie przesadzając z nadmierną kreatywnością.

Nieciekawa historia, bezbarwni bohaterowie i taki sam świat. Jednak, to nie one zabijają tę książkę. Nie w zupełności. Ostatecznie, swoim sposobem pisania, robi to sam William Goldman. Opisom tego, jak prezentują się jego bohaterowie, poświęca zaledwie kilka słów. Tak samo ich uczuciom, które w danej chwili im akompaniują. W sumie czasami wcale o nich nie wspomina. Za to potrafi rozwodzić się przez kilkanaście stron nad historią drugoplanowego bohatera, którą można nakreślić w kilku zdaniach. Tak samo postępuje z dialogami, które momentami przekształcają się w monologi. W skrócie: książka Williama Goldmana posiada najwięcej tego, co powinno zostać potraktowane z umiarem.

"Narzeczona księcia", autorstwa Williama Goldmana, udowadnia, że czterdzieści pięć lat temu scenarzyści pisali tak samo marne powieści, jak robią to obecnie. Jedną zaletą powstania tej książki jest nie tak skiepszczona ekranizacja, która ukazuje to, co w niej najlepsze.

"Dwór cierni i róż: Dwór mgieł i furii" - Sarah J. Maas

$
0
0
Między światłem a ciemnością. "Dwór cierni i róż: Dwór mgieł i furii" to druga, jeszcze mroczniejsza i bardziej zmysłowa odsłona bestsellerowej serii, amerykańskiej pisarki Sarah J. Maas .

Sarah  J. Maas -  autorka urodziła się w Nowym Jorku. Od dziecka przepadała za bajkami, baletem, muzyką filmową i wręcz kochała się w filmowym Hanie Solo. Do tego należy dodać, że szczególnie upodobała sobie silne, samodzielne i charakterne bohaterki, co odzwierciedla się w jej twórczości. Nie stroni także od dużej ilości herbaty, a w czasie wolnym od pisania, zajmuje się odkrywaniem zabytków oraz malowniczych krajobrazów Pensylwanii, gdzie obecnie mieszka wraz z mężem i psim towarzyszem. W ostatnich latach wspięła się naprawdę wysoko w drabinie literatury fantastycznej.


Anna Szawiel - absolwentka Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie, Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, Szkoły Muzycznej II stopnia w Białymstoku oraz Wydziału Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim.


Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i szczęśliwe życie.


Sęk w tym, że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. Zresztą zupełnie nie nadaje się do wszystkiego snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić. Pragnący zapewnić jej bezpieczeństwo Tamlin próbuje zamknąć Feyrę w złotej klatce. W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina - Rhysand, Książę Dworu Nocy. Zwabioną podstępem Feyrę raz w miesiącu okrywa mrok jego niebezpiecznego królestwa. To pewne, że władca ciemności będzie chciał wykorzystać ją do swoich celów. Chyba że... to nie Rhysand jest tym, kogo Feyra powinna się obawiać. Na Dworze Wiosny również bowiem nie jest bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej tajemnic. Czy rzeczywiście tylko po to, by ją chronić?


Gdy nad Prythian i krainę ludzi nadciąga widmo wojny tak groźnej jak żadna dotąd, Feyra musi zdecydować, komu może ufać. Stawką jest życie jej rodziny i losy całego świata. A w magicznym świecie fae przyjaciele potrafią być bardziej niebezpieczni niż wrogowie.


Według filozofii bibliofili, powieść następująca po pierwszej części książki, zawsze prezentuje się najsłabiej spośród całego zbioru. Jednak niektóre dzieła są odstępstwem. Bez wątpienia zalicza się do nich "Dwór cierni i róż: Dwór mgieł i furii", autorstwa  Sarah J. Maas. Ponieważ kontynuacja ma niewiele wspólnego z poprzedzającą ją historią. Fabuła jest zabawniejsza, ale też mroczniejsza i bardziej brutalna, a przede wszystkim mocniej dopracowana. Nadal można z łatwością przewidzieć przebieg najważniejszych zdarzeń. Dodatkowo niektóre z nich są kompletnie niepotrzebne, bo nie mają znaczenia dla całości. Jak mnóstwo scen seksu, jakich powieś młodzieżowa mieć nie powinna.

Minęło wiele dni. Wiele dni przystosowywania się do nieśmiertelnego ciała, do świata próbującego posklejać się z powrotem w całość z kawałków pozostałych po działaniach Amaranthy. Siła nieśmiertelnych to dla Feyry, bardziej przekleństwo niż dar. Przez kilka dni po powrocie z dwór pod Górą zgniatała i wyginała każde z elementów zastaw i każde ze sztućców, jakich dotknęła. Notorycznie potykała się nieprzyzwyczajona do dłuższych i zwinniejszych nóg. W końcu Alis nakazała usunąć z jej komnat cenniejsze z przedmiotów, najbardziej gderając, jak przewróciła stolik z osiemsetletnim wazonem. Strzaskała też nie jedne, nie dwoje, ale pięcioro szklanych drzwi, niespecjalnie za mocno je zatrzaskując. Czas od powrotu, to także nieustanne noce, podczas jakich zwraca zawartość żołądka do ustępu, ściskając kurczowo jego chłodne brzegi, starając się narobić jak najmniej hałasu. Zaledwie miesiąc oświetla jej skulone ciało, targane kolejnymi cichymi spazmami nudności. Tamlin nawet się nie porusza, jak jego ukochana zbudza się z koszmarów. Jak nie potrafi odróżnić mroku panującego w sypialni od nieskończonej ciemności lochów Amaranthy, jak zalewający ją zimny pot zdaje jej się krwią zamordowanych przez nią fae, rzuca się w stronę ustępu. To dla Tamlina to zrobiła. To dla niego ochoczo obróciła siebie i swoją nieśmiertelną duszę w ruinę. A teraz ma wieczność, na pogodzenie się ze swoim postanowieniem. Niebawem miną dwa miesiące od oświadczyn Tamlina. Dwa miesiące wypełnione żmudnymi ustaleniami dotyczącymi dobierania kwiatów, strojów, potraw i rozsadzenia gości. Niedawno zdołała trochę odsapnąć dzięki uroczystościom z okazji przesilenia zimowego, chociaż oznaczało to, że zamiast koronek i jedwabi musiała oglądać wieńce i girlandy z gałęzi zimozielonych drzewek. Ale przynajmniej podarowało jej to nieco spokoju od planowania wesela. Celowo nawet nie wspomina komukolwiek, że dzień jej urodzin przypada właśnie na najdłuższą noc roku. Starcza, że musi stać przed zebranymi dworzanami i pomniejszymi fae, podczas jak Tamlin wznosi liczne toasty i wygłasza przemowy pochwalne. Podarków też dostała dość, a zapewne jeszcze wiele więcej dostanie w dniu ślubu. Nie potrzebuje tak wielu przedmiotów. Teraz zaledwie pół miesiąca dzieli ich od ceremonii. Kolacja po kolacji, formalne koktajle, pikniki, polowania. Jest przedstawiana i przekazywana z rąk do rąk. Twarz ją boli od nieustannego przyklejonego dzień i noc uśmiechu. Nienawidzi jasnych sukien, które są jej codziennym ubiorem, ale nie ma serca to powiedzieć Tamlinowi. Nie, ponieważ zakupił jej ich tak wiele. Nie, jak wygląda na tak szczęśliwego, jak ją w nich widzi. Czeka na wesele ze zniecierpliwieniem, bo po nim nie będzie musiała stanowić uprzejmej, z nikim nie będzie musiała rozmawiać, a nawet kiwnąć. Może jednak jest w błędzie. Tamlin jest księciem. Ona będzie jego żoną. Są pewne tradycje i oczekiwania, jakim musi uczynić zadość. Jakim każde z nich musi uczynić zadość, dla pokazania światu, że zaleczyli ranę zadaną przez Amaranthę, i stoją zjednoczeni, gotowi zniszczyć każdego wroga. I tak przez całą wieczność. Tamlin znosi to wszystko spokojnie i cierpliwie, jak przyczajony drapieżnik. Raz po raz zapewnia ją, że celem wszystkich przyjęć jest wprowadzenie jej na jego dwór i danie podwładnym powodu do świętowania. Zarzeka się, że nienawidzi tego wszystkiego równie mocno jak ona, i że tak naprawdę jedyną osobą, której to sprawia przyjemność, jest Lucien. Choć czasem nawet jego można złapać na szczerzeniu zębów w szerokim uśmiechu. Feyra jest silna, ale jeśli nie wydostanie się z rezydencji, jeśli nie spędzi dnia na robieniu czegokolwiek innego niż rozporządzanie pieniędzmi Tamlina i przyjmowanie uniżonych hołdów to oszaleje. W domu nie czeka na nią nic poza planowaniem wesela, ponieważ Alis nie zgadza się, na jej udział w pozostałych pracach. Nie robi tego z uwagi na to, kim jest dla Tamlina, kim ma się dla niego stać, ale ze względu na to, co zrobiła dla niej, dla jej siostrzeńców i dla całego Prythianu. Cała służba zachowuje się w ten sposób. Niektórzy wciąż łkają z wdzięcznością, jak przechodzą obok niej w korytarzach. Jeśli zaś rozchodzi się o malowanie, to nie sięgała po pędzel od dawna. W sumie, to od powrotu weszła do  swojego studia malarskiego, zaledwie raz. Opuściła je po kilku chwilach, więcej tam nie wracając. Jak twierdzi  Iantha, Feyra nie ma bladego pojęcia, jak trudne jest dla Tamlina, choćby pozwolenie jej na opuszczenie terenów pałacowych. Jest pod większą presją, niż jej się zdaje. Panicznie boi się, że może znowu zastać ją w rękach jego wrogów. I oni też zdają sobie z tego sprawę. Wiedzą, że jeśli będą chcieli mieć nad nim pełną władzę, muszą dotrzeć do niej. Ponadto Tamlin uważa, że w dniu, w jakim ubierze swoje spodnie i tuniki, obwiesi się bronią, jak biżuterią, posłałaby w kraj wyraźne przesłanie. Nosi więc suknie i pozwalała Alis układać sobie włosy. Tak wiele czasu ma przed sobą. Czekają ją całe wieki istnienia. Całe wieki z Tamlinem. Może kiedyś w końcu poradzi sobie sama ze sobą. A może nie. Podczas chwili słabości, poza miesiącem, nieustannie nie opuszcza jej, jeszcze jedna rzecz. Na lewej dłoni, zawijasy ciemnego atramentu tatuażu, pokrywające palce, nadgarstek i przedramię aż do łokcia zdają się wchłaniać mrok z każdego pomieszczenia, w jakim się znajduje. Oko umieszczone na środku dłoni sprawia wrażenie, jakby nieprzerwanie ją obserwowało. Spokojne i przebiegłe, jak u kota. Jego pionowa źrenica w mroku jest zauważalnie szersza, niż w ciągu dnia. Nietrudno o wrażenie, że dostosowuje się do oświetlenia, jak w normalnym oku. Rhysand jeszcze w żaden sposób się z nią nie skontaktował. Nie odezwał się nawet słowem. Nie śmiała zagadnąć Tamlina, Luciena lub kogokolwiek innego; obawiając się, że może w ten sposób spowodować wstawienie się księcia Dworu Nocy, w jakiś sposób przypomnieć mu o nieprzemyślanym targu, którego dobiła z nim pod Górą. Siedem dni z nim z każdego miesiąca w zamian za ocalenie jej od śmierci. Jeśli Rhysand w jakiś cudowny sposób o tym zapomniał, ona nie potrafi. Ani Tamlin, ani Lucien, ani ktokolwiek poza nimi. Nie w sytuacji, jak jej rękę pokrywa ten tatuaż. Nawet jeśli Rhysand na sam koniec właściwie nie okazał się jej wrogiem. Nadal stanowi wroga Tamlina. I każdego innego dworu. Ponadto niewielu zdołało przekroczyć granice Dworu Nocy i powrócić. Na dobrą sprawę nikt nie wie, co się znajduje na północnych krańcach Prythianu. Góry, ciemność, gwiazdy i śmierć. Cóż, niebawem ma się dowiedzieć. Ponieważ Tamlin może kontrolować każde z jej dni, nie pozwalać opuszczać jej domu, jednakże, jak podczas ceremonii zaślubin, za jej plecami rozlega się grzmot, a następnie wrzaski przerażenia, nie może nic zrobić.Przez mrok rozwiewający się niczym dym na wietrze pojawia się postać Rhysanda wygładzającego klapy czarnej marynarki. Nikogo nie powinno to dziwić. Przecież Rhysand uwielbia przedstawienia, a granie Tamlinowi na nerwach wyniósł do miana sztuki.Rhysand, książę Dworu Nocy, staje obok nich. Ciemność wycieka z niego i rozprasza się w otaczającym go powietrzu, tak jak atrament rozmywa się w wodzie. Dotarł na ceremonię, w celu przypomnienia drogiej Feyrze o ich umowie.Tamlin dobrze wie, co się stanie, jeśli spróbuje naruszyć warunki traktatu. Rhysand podarował Feyrze długi czas wolności. Teraz zabiera ją ze sobą, a on nie może nic na to poradzić. Na dodatek Rhysand ma świadomość, dzięki łączącej ich więzi, dzięki rzuconemu na nią urokowi wie, że właśnie miała na oczach całego dworu, odmówić ukochanemu małżeństwa.


Dwór Nocy ma ziemie rozleglejsze od jakiejkolwiek z pozostałych krain Prythianu. Wszędzie dookoła są nagie, ośnieżone wzgórza. Nie ma tam osad, ani miast. Fae, jakim zostało dane zamieszkiwać te ziemie, są rozproszeni po władztwie. Istnieją tak, jak im się podoba, robiąc to co im się podoba.  Na te ziemie nieczęsto wpuszcza się kogoś z zewnątrz, a jeśli już jakaś osoba tam trafi, rzadko wraca w całości. Nawet wówczas, wspomnienia takiego osobnika są pomieszane. To z powodu Velaris, Miasta Blasku Gwiazd. Miasta, zbudowanego dla marzycieli, pięknego w ciągu dnia, ale przeznaczonego do podziwiania po zmroku, które od wieków jest sekretem. Obmurowania Velarris są dobrze strzeżone i nikt nie zdołał się przez nie przedrzeć. Nikt o wrogich zamiarach nie wejdzie do tego Velarris. Wokół miasta, niczym wieczni straże, wzrastają wzgórza o płaskich szczytach i czerwonych zboczach. Otaczają Velaris łukiem, aż do miejsca, w jakim rzeka płynie w ich cieniu. Na północy, na drugim brzegu rzeki, inne wzgórza okalają miasto, sprawiając, że jest ono jeszcze bardziej niedostępne.


W "Dworze cierni i róż: Dworze mgieł i furii", Sarah J. Maas powraca do czworga wcześniejszych bohaterów. Jednak żadne nie jest takie, jak podczas poprzedniego spotkania. Feyra nie potrafi poradzić sobie ze zdarzeniami z nie tak dalekiej przeszłości. Jest na skraju upadku i nikt na dworze Tamlina, tego nie dostrzega, albo nie chce dostrzec.  Tamlin, starając się odbudować swoje królestwo, podąża ścieżką, jaką lata temu pokazał mu ojciec. Jednocześnie ukazując swoją mroczniejszą i bezwzględną stronę. Zaledwie Lucien pozostaje taki sam. Księcia rozdziera wierność i wdzięczność do Tamlina, za udzieloną mu lata temu pomoc, a współczucie wobec jego  ukochanej. Nową postacią na horyzoncie jest Iantha. Kapłanka, a także szlachcianka fae i przyjaciółka Tamlina z dzieciństwa, która zaoferowała swoją pomoc w przygotowywaniu wesela. I która postanowiła wielbić ich, tak jak nowo narodzone bóstwa, pobłogosławione przez sam Kocioł. Wśród fae kapłanki nadzorują przebieg ceremonii i rytuałów, spisują historię i podania, a także doradzają swoim suwerenom w sprawach ważkich i błahych. Jeżeli znowuż chodzi o Rhysanda, to w jego przypadku trudno mówić o przemianie, choć jest on wielkim zaskoczeniem, a dla wielu osób może okazać się rozczarowaniem. Otóż, Rhysand od wieków zataja swoją prawdziwą osobowość. Pozwolił Amarancie i całemu światu trwać w przekonaniu, że z rozkoszą rządzi Dworem Koszmarów. To kłamstwo, mające na celu chronić to, co najważniejsze. Dodatkowo Rhysand kocha swój lud i swoją rodzinę. Zdoła zamienić się w prawdziwego potwora, jeśli tego będzie trzeba, do ich ochraniania. Rodziną Rhysanda są członkowie jego wewnętrznego kręgu. Kasjan, Azriel, Amrena i Mor. Krąg  jest podzielony na szczeble. Kasjan dowodzi armiami Rhysanda. Nie ma żadnej niesamowitej umiejętności, poza nadzwyczajną umiejętnością zabijania. Jest bękartem, nikim, pod każdym względem. Azriel to jego naczelny szpieg. To na niego trzeba uważać, bo jest jak nóż w mroku. Zarówno Kasjan, jak Azriel są właścicielami kamieniami, które zwie się syfonami. W nich skupia się ich moc podczas bitew. Ilyrowie wykształcili moc dającą im przewagę w walce. Syfony filtrują tę pierwotną siłę i pozwalają Kasjanowi, jak również Azrielowi przekształcić ją w coś bardziej subtelnego i zróżnicowanego. W tarcze i broń, strzały i włócznie. Syfony pozwalają magii być zwinną i precyzyjną na polu bitwy, kiedy jej naturalny stan skłania się do czegoś o wiele bardziej brutalnego i nieokrzesanego, potencjalnie niebezpiecznego, gdy walczysz w zwarciu gwałtownego ludu, wiecznie dążącego do konfliktu. Jednakże zaledwie głupiec może pomyśleć, że jego bracia są najgroźniejszymi drapieżnikami w ich kręgu. Amrena. Jej obowiązki jako prawej ręki Rhysanda, obejmują doradzanie mu, stanowienie chodzącej biblioteki i wykonywanie za niego brudnej roboty. Rhysand poprosił ją o to zaraz po zasiądnięciu na tronie. Ale stanowiła jego sojuszniczkę, może nawet przyjaciółkę, dużo wcześniej. Wygląda na fae wysokiego  rodu, ale coś innego czai się pod jej skórą. Jest najstarsza wśród nich. Jest nawet starsza od Velaris. Zuchwała i wesoła Mor jest trzecia po księciu. Dba o odpowiednie relacje między Dworem Koszmarów a Dworem Snów. Zarządza zarówno Velaris, jak i miastem w skale. Jest tą, którą Rhysand wezwie, jak armia zawiedzie, a Kasjan i Azriel polegną. Ponadto, zaledwie ona jest jedyną osobą czystej krwi w ich gronie. Ponieważ sam Rhysand jest w połowie Ilyrem, co w świecie fae wysokiego rodu czystej krwi jest tożsame z byciem bękartem. Jednak, to robi z niego najpotężniejszego księcia w historii  Prythianu. Nowe zestawienie postaci robi o wiele lepsze wrażenie, niż poprzednie. Szczególnie, że każde z nich ma za sobą niebanalną, łączącą ich przeszłość.


Pierwsza odsłona świata powieści została przez pisarkę potraktowana po macoszemu, Sarah J. Maas teraz nadrabia wcześniejsze niedomówienia, wręcz zalewając nas informacjami. Co działo się z mieszkańcami dworu Tamlina, przez minione pięćdziesiąt lat? Jak dokładniej prezentują się jego ziemie? Jaki stosunek książęta mają do swoich małżonek? Na takie, ale też inne zagadnienia, autorka udziela odpowiedzi. Rozszerza również historię Prythianu. Pokazuje nam też jego nowe miejsca. Jednakże, najważniejsze z nich, jak Dwór Nocy i sama Hybernia, nadal zostają dla nas tajemnicą. Ponadto pojawia się dużo nowych sprzeczności i niedomówień, które prowadzą do następnych zagadnień.


Jednakże w twórczości Sarah J. Maas nadal najważniejsze są relacje postaci. Wśród nich, chwile przepełnione seksem, które budzą niesmak i speszenie. Autorka niektóre postaci traktuje z większą czułością, niż inne, więc nie trudno odgadnąć, które dla historii są ważniejsze. Dialogi, jakie te prowadzą ze sobą, nieczęsto są po prostu banalne, a ich zachowanie teatralne. Dodatkowo wiele ich działań, trudno racjonalnie uzasadnić. Tak samo, jak skakanie pisarki po miejscach nakreślonego przez nią świata, jakich dokładniejsze omówienie, a nawet zastosowanie, nie zostaje nam przedstawione. Jak na autorkę, która ma za sobą kilka książek, Sarah J. Maas ma bardzo nieustabilizowane pióro.  Naprawdę nie tego odbiorca spodziewa się po powieści autora z takim stażem


Anna Szawiel miło zaskakuje. Poprzednim razem jej głos, jako przewodniej protagonistki, słuchało się miło, ale zaledwie przez krótki czas. Teraz prezentuje się on o wiele lepiej. W "Dworze cierni i róż: Dworze mgieł i furii" pojawia się więcej żeńskich postaci, więc ma większe pole do popisu. W przypadku śmiałej Mor, albo tajemniczej Amreny, Anna Szawiel spełnia się naprawdę świetnie. Na nieszczęście słuchacza, reszta pozostaje bez zmian. Postaciom męskim nadal brakuje powabu i nieustannie brzmią one podobnie do siebie. Za to wszelakie plugastwa w jej odzwierciedleniu, powodują że audiobooka chce się porzucić. Ostatecznie Anna Szawiel niekoniecznie nadaje się do przedstawiania tego rodzaju książek.

"Dwór cierni i róż: Dwór cierni i róż" i "Dwór cierni i róż: Dwór mgieł i furii" to dwa różne dzieła. Reprezentujące twórczość Sarah J. Maas na zupełnie odmiennym poziomie. Jeżeli spodobała się wam pierwsza część, drugą pewnie też polubicie. Ponieważ Sarah J. Maas, może nie jest najbardziej utalentowana, ale jej twórczość ma w sobie pewną magię. Są nimi bohaterowie i ich świat, jakich nie trudno polubić. Jednak poznawanie historii w formie audiobooka, nadal nie jest warte polecenia.



"Przodek: Czerwona siostra" - Mark Lawrence

$
0
0
"Czerwona siostra" to pierwszy tom serii "Przodek", której autorem jest Mark Lawrence. Powieściopisarz, tworzący w konwencji fantasy. Jako literat cieszy się dużą sławą zwłaszcza dzięki serii zatytułowanej "Rozbite Imperium”, na którą składają się wielokrotnie wyróżnione "Książę Cierni”, "Król Cierni” oraz "Cesarz Cierni”.

Mark Lawrence - urodził się w Champagne-Urbanan, w stanie Illinois, w Stanach Zjednoczonych. Jak miał niespełna rok, wraz z rodzicami przeprowadził się do Wielkiej Brytanii. Jest absolwentem studiów doktoranckich w dziedzinie matematyki, które ukończył na Imperial College w Londynie. Po obronie dyplomu na pewien czas ponownie wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Jak sam mówi,  nie miał planów, na zostanie pisarzem. Swoje pierwsze poszukiwania agenta określił jako bezrefleksyjne i raczej mało poważne. Twórca przyznaje również, że tempo jego kariery literackiej zaskoczyło nawet jego samego. Aktualnie twórczość Marka Lawrence’a jest wydawana w przekładach na około dwadzieścia języków. Jego książki sprzedały się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Mark Lawrance prywatnie jest żonaty i ma czworo dzieci. Ponieważ pisarz jest głównym opiekunem niepełnosprawnej córki Celyn, w przeciwieństwie do innych twórców nie podróżuje po świecie, by promować swoje książki i uczestniczyć w spotkaniach autorskich.

Ewa Abart - wokalistka swingowa, która kocha mocne brzmienia. Piosenkarka mieszkała i kształciła się we Wrocławiu oraz w Aix-en-Provence we Francji. Teraz przebywa w Warszawie. Twierdzi, że w muzyce ma coś do powiedzenia. Sama pisze swoje piosenki, ponieważ lubi wiedzieć o czym śpiewa. Podkreśla, że największą wartością jej muzyki jest współpraca z fantastycznymi kompozytorami, z którymi wspólnie wyznaczają ścieżki. Wśród swoich głównych inspiracji wymienia dokonania Niny Simone, Elli Fitzgerald, Dani Klein, Amy Winehouse i Freddiego Mercurego. Pierwszą płytę Ewa Abart nagrała dla wytwórni Sony Music w 2009 roku. Podczas jej tworzenia inspirowała się twórczością Niny Simone i paryskimi dźwiękami z okolic Montmartru.

 "Urodziłam się po to, żeby zabijać. Bogowie stworzyli mnie jako siewcę zniszczenia”.

W klasztorze Słodkiej Łaski młode dziewczęta uczy się odbierania życia. U nielicznych ujawnia się stara krew, dająca im talenty rzadko spotykane od czasów, gdy statki plemion przybyły na Abeth. W Słodkiej Łasce doskonali się talenty nowicjuszek, czyniąc z nich śmiertelnie groźne wojowniczki. Potrzeba dziesięciu lat, by nauczyć Czerwoną Siostrę drogi miecza i pięści.

Ale nawet mistrzynie walki i cienia nie w pełni zdawały sobie sprawę, co wpadło w ich ręce, gdy Nona Grey trafiła do ich komnat jako zakrwawione ośmioletnie dziecko, fałszywie oskarżone o morderstwo, a winne znacznie gorszych rzeczy.

Ukradzioną spod szubienicy Nonę ścigają potężni wrogowie, i to nie bez powodu. Choć klasztor zapewnia bezpieczeństwo i izolację, skrywana, gwałtowna przeszłość w końcu ją odnajdzie. W promieniach umierającego słońca padających na słabnące cesarstwo Nona Grey musi zawrzeć pokój ze swymi demonami i stać się niepowstrzymaną skrytobójczynią. Jeśli chce przeżyć.

Ileż to powstało książek o dzieciach, które postanowiono szkolić na zabójców? "Przodek: Czerwona siostra", autorstwa Marka Lawrence’a, nie jest powieścią prezentującą najoryginalniejszą koncepcję. Poza nacechowanym smutkiem początkiem, historia nie ma nic ciekawego do zaoferowania. 

Żadne dziecko nie dowierza, że naprawdę je powieszą. Nawet jak stanie na szafocie, czuje szorstki sznur, jakim skrępowano mu ręce, i widzi cień pętli, padający mu na twarz, wie, że ktoś je uratuje. Matka, ojciec, którego nie widziano po długiej nieobecności, król... ktoś. Saida wspina się na schody szafotu, podobnie jak na szczeble wiodące na strych Caltess, na które wchodziła tak wiele razy. Wszyscy najmłodsi robotnicy śpią tam razem pośród worków, kurzu i pająków. Dziś wieczorem również wejdą na te szczeble i będą szeptali o niej w mroku. Jutro wieczorem zapomną o tych szeptach i nowe dziecko zajmie puste miejsce pozostawione przez nią pod okapem. Nie zrobiła tego, ale to zaledwie słowa bez nadziei. Jej policzki, mokre od łez są już suche. Z zachodu wieje wiatr, a słońce gorzeje czerwonym blaskiem. Wypełnia połowę nieba, ale po darowuje niewiele ciepła. Ostatni dzień jej istnienia? Strażnik pchają naprzód, raczej obojętnie niż brutalnie. Pętla huśta się, ciemna na tle słońca. Więzienne podwórko jest niemal opustoszałe. Zaledwie garstka ludzi przygląda się z głębokich cieni pod zewnętrznym murem, zapewniającym choć częściową osłonę przed wichrem. Stare kobiety o siwych włosach unoszących się w powietrzu. Może są już tak wiekowe, że niepokoi je śmierć, więc chcą sprawdzić, jak ona wygląda. Ona tego nie zrobiła. Zrobiła to Nona. Sama tak powiedziała. Saida powtarzała te słowa tak często, że wszelkie znaczenie z nich odpłynęło, pozostawiając zaledwie bezbarwne dźwięki, ale wszystko to jest prawdą. Nawet Nona tak powiedziała. Kat uśmiecha się blado, a potem sprawdza sznur, jakim ją spętał. Ręce swędzą ją, są zaciśnięte za mocno. Jedna ręka boli ją w miejscu, gdzie została złamana. Nie mówi już nic. Rozgląda się po podwórku, spoglądając na drzwi do więziennych bloków, przybudówki, a nawet na wielką bramę prowadzącą do świata zewnętrznego. Ktoś na pewno przyjdzie. Nagle z trzaskiem otwierają się drzwi przysadzistej wieży, w której naczelnik mieszka ponoć luksusowo jak lord. Pojawia się w nich mężczyzna, mrużąc powieki w blasku słońca. Zaledwie strażnik. Nadzieja, która tak ochoczo tliła się w piersi Saidy, pęka raz jeszcze. Zza nim idzie jednak niższa i grubsza osoba. Dziewczynka unosi wzrok. Nadzieja znów w niej wzrasta. Na podwórku pojawia się kobieta w długim habicie mniszki. Jedynym symbolem jej urzędu jest trzymana w ręce laska o złotym, zakrzywionym zakończeniu. Kat rozgląda się wkoło. Wąski uśmieszek na jego twarzy ustępuje miejsca głębokiemu marsowi. Saida otwiera usta, ale zaschło jej w nich za bardzo, by mogła dać wyraz swoim przemyśleniom. Ksieni przyszła po nią. Zabierze ją do klasztoru Przodka. Da jej nowe miejsce i nowe imię. Dziewczynka nie jest nawet zaskoczona. Nie wierzyła, że naprawdę ją powieszą. W więzieniu zaledwie smród jest prawdziwy. Eufemizmy używane przez strażników, uśmiech noszony na użytek publiczny przez naczelnika, nawet fasada budynku, wszystko to zwykłe kłamstwa, ale fetor mówi niczym nieupiększoną prawdę. Odchody i zgnilizna, zakażenie i rozpacz. Niemniej w więzieniu Harriton pachnie ładniej niż w wielu innych. Więźniowie czekają w nim na powieszenie i nie mają czasu zgnić. Krótki pobyt, a potem szybki upadek na krótkim sznurze i mogą sobie spokojnie karmić robaki w przeznaczonym dla skazańców rowie na cmentarzu dla ubogich. Ksieni Słodkiej Łaski widziała Saidę. Dziewczynka bała się. Była zagubiona. W ogóle nie powinna tu trafić. Nie to co dziecko, które obecnie stoi przed nią, w luźnej płóciennej szacie. To nie są łachmany ulicznika, pełne rdzawych plam, lecz raczej chłopska sukmana. Może mieć z dziewięć lat. Dziewczynka jest wojownicza, na jej chudej, brudnej buzi widnieje wściekły grymas. Ma czarne oczy i hebanowe, krótko ostrzyżone włosy. To dziecko ma ogień w oczach. To po nią przeszła. Jednak Nona nie bardzo rozumie. Saida jest w celi. Powiedzieli jej, że pójdzie pierwsza. Nona została w więzieniu z jej powodu. Została, bo chciała pomóc przyjaciółce. Na wspomnienie o Saidzie  w oczach Ksieni Słodkiej Łaski pojawia się coś przypominającego ból. Znika jednak szybciej niż cień ptasiego skrzydła. O Ksieni Słodkiej Łaski mówi się różnie, rzadko prosto w oczy, ale nikt nie zwie jej miękką. Ksieni wyciąga spod habitu mrozojabłko, tak ciemnoczerwone, że prawie czarne. Owoc jest gorzki i twardy jak drewno. Muł mógłby go zjeść, ale niewielu ludzi miałoby na to ochotę. Kobieta rzuca  Nonie jabłko. Maleńka rączka łapie owoc prędko jak strzała. Jabłko plaska o otwartą dłoń. Sznur za plecami dziewczynki upada na ziemię. Ksieni rzuca jej następne jabłko. Dziewczynka łapie je w drugą dłoń. Potem łapie trzecie jabłko. Więzi je między dwoma dłońmi, w jakich ma już dwa poprzednie owoce. Ksieni rzuca jej czwarte jabłko, ale dziewczynka wypuszcza poprzednie i pozwala, kolejnemu przelecieć nad swoim ramieniem. Spogląda ze złością na ksienię, jakby była gotowa w każdej chwili się na nią rzucić. Teraz pójdzie z nią. O Saidzie porozmawiają w klasztorze. 

Historia umierającego słońca wytrawiła się w kamieniach i w lodowcach. Te nauki kierują istnieniem wszystkich. A jak księżyc w końcu ich opuści, umrą zgodnie z nimi. Dawno temu, czwórka plemion, które dotarła do Abethu, przekonała się, że przetrwanie w świecie, jaki chcą zasiedlić, jest trudne. Takie prezentowało się nawet w czasach przed pojawieniem się lodu. Zaledwie zmieszanie ich krwi mogło stworzyć ludzi zdolnych do przetrwania. Gerantowie wyróżniają się wielkimi rozmiarami. Ciemnowłosi i ciemnoocy hunskowie charakteryzują się dużą prędkością.  Hunskowie i gerantowie trwają krótko. Ci pierwsi są zanadto hardzi. Serca drugich, nie mogą znieść ich wielkości. Quantale posiadają umiejętności wkraczania na Drogę i potrafią posługiwać się magią. Marjale posiadają umiejętność czerpania z mniejszej magii. Quantale i marjale czerpią z mocy tego miejsca, magii, którą na tym świecie można znaleźć na górze, na dole i we wszystkim, co znajduje się pośrodku. Ale to nie jest ziemia, która ich zrodziła, i dlatego ich magia jest gwałtowna, gotowa sparzyć nieostrożnych, wypaczyć ich. Ci, którzy wypalają się prędko, płoną jasno. Jednak nawet najkrótsze istnienie może rzucić długi cień.

"Przodek: Czerwona siostra", autorstwa Marka Lawrence’a, to historia o Nonie. Dziewczynka jest przykładem rzadko oglądanego talentu, najpełniejszą hunską, jaką widziano od lat, urodzoną z instynktem do walki i bronienia słabszych. Młodą, niewinną dziewczynką, żyzną glebą dla ziaren wiary. Klasztor Słodkiej Łaski poszukuje takich dziewczynek w całym Cesarstwie. Do spotkania z Ksieni Słodkiej Łaski, jej świat składał się z wioski, lasów, pól oraz widocznego w oddali północnego lodu tworzącego ścianę Korytarza. Nona wie bardzo niewiele o Kościele Przodka, ale wizja codzienności spędzonej na modlitwach i kontemplacji zanadto jej nie pociąga. Jednakże, ta codzienność wiąże się również z ciepłym posiłkiem i bezpiecznym domem. Ponadto Ksieni Słodkiej Łaski nie pozwoli, by poświęcono ją dla zaspokojenia niezdrowych żądz mordercy zbyt bogatego, by zapłacił za swoje zbrodnie.  Mimo to Nona, nie ufa im. Przodkowi też nie ufa. Ale nie zamierza uciec. Przynajmniej na razie. Nona to bardzo samotne dziecko, które przeszło za wiele, jak na swój wiek. Najprawdopodobniej sprzedana przez własną matkę handlarzowi dziećmi, najbardziej pragnie zaznać prawdziwej przyjaźni. W Klasztorze Słodkiej Łaski nie brak jej koleżanek, choć nie każda jest jej tak bliska, jak może się zdawać. Arabella Jotsis to nowicjuszka, która ma krew quantalską i hunskijską. Jest Wybraną. Darem Przodka. Wcale ją to nie raduje, wręcz przeciwnie. Arabella nie znosi miejsca, w jakim się znajdują, ale podobnie jak Nona, z powodu grożącego jej niebezpieczeństwa, nie może wrócić do domu. Clera Ghomal ma krew hunskijską. To córka kupca. Pochodzi z rodziny chciwych nowobogackich, którzy stracili majątek i teraz są po prostu chciwi. Hessa to przyjaciółka Nony, jeszcze sprzed dołączenia do klasztoru. Ma krew quantalską. Hessa, która ma uschniętą nogę, całkiem sprawnie, porusza się o kuli żwawo wywijając uschniętą nogą pod habitem.  Jednakże jak dziewczynka, która nie może chodzić, poradzi sobie w świecie? Jak poradzi sobie w Klasztorze Słodkiej Łaski? Jula, młodsza nowicjuszka, przyjaciółka Nony, dobrze się uczy. Jej matka umarła próbującą dać jej braciszka. Po jej śmierci, ojciec dziewczynki popadł w depresje. Powiedział, że jest niepraktyczny, i że mniszki zaopiekują się nią lepiej niż on. Ruli ma krew marjalską. Jej ojciec przewoził klasztorne wino przez morze Marn, ale nie płacił ceł. Jego bracia robili to samo. Ci, których nie powiesili. Ksieni przyszła na proces i powiedziała, że.zabierze dziewczynkę. Musiał się zgodzić. Dzięki temu nie zawisnął. Najtrudniejsza nauczka, jakiej udziela życie, mówi, że wszystkie krzywdy, które twoja przyjaciółka wyrządziła komuś innemu, prędzej czy później sprawi również tobie. W Klasztorze Słodkiej Łaski, pobiera także nauki Zole, dziewczynka z plemion lodu, podopieczna Sherzal. Zole to dziecko, które jest jedyną ocaloną z miasteczka Ytis, po najeździe Scithrowlan. Sherzal, siostra cesarza uczyniła ją swoją podopieczną. Sprowadziła wielu specjalistów od różnych dziedzin, by stali się nauczycielami Zole. Teraz, Klasztor Słodkiej Łaski to jedyne miejsce, w jakim Zole będzie  mogła dokończyć edukację. Ponieważ, nigdzie nie znajdzie wyższych standardów. Zole nieodłącznie nieodstępujące Yisht, która ma za zadanie dbać o bezpieczeństwo dziecka. Jednakże, siostra cesarza nie umieściła Zole i Yisht w klasztorze z tak błahego powodu, jak dokończenie nauk tej pierwszej. Nie. Obie posiadają ważniejsze zadania.  Jest jeszcze Raymel Tacsis, dziedzic Thurana Tacsisa, któremu nie spieszno na spotkanie ze śmiercią. Ma krew gerantyjską. To człowiek, który okrutnie zamordował co najmniej pięć małych dziewczynek, czasami w napadach gniewu, w innych zaś przypadkach dla czystej sadystycznej przyjemności, i za każdym razem pozwolono mu odejść wolno, nawet nie próbując go aresztować albo wnieść oskarżenia. Jego rodzina kupiła sobie świeckie prawo. Nawet w sądach wyższej instancji, gdzie inni szlachetnie urodzeni albo ludzie z klasy kupieckiej mogą szukać sprawiedliwości, złoto jego bliskich często przemawia najgłośniej. Głośniej niż ktokolwiek z ludzi, których obowiązkiem jest wymuszanie przestrzegania praw ustanowionych przez antenatów. Poczynaniom swoich podopiecznych, jak również zdarzeniom wokół, przyglądają się członkinieKlasztoru. Każda mniszka przyjmuje nowe imię, jak uzna się ją za godną poślubienia Przodka. To zawsze musi być nazwa czegoś, co odróżni je od świeckich. I choć postaci jest tak wiele, a nawet więcej, to podczas zapoznawania się z powieścią, będzie interesować nas zaledwie przewodnia bohaterka, i jej powiernice. Pozostali przedstawiciele, posiadają role drugoplanowe, a nawet trzecioplanowe. Nietrudno odnieś wrażenie, że Mark Lawrence nie znalazł dla nich dostatecznego przeznaczenia, dlatego postanowił pozostawić ich w cieniu.

Podobnie jest z mieszkańcami i stworzonym przez pisarza uniwersum. Abeth jest osłonięte od biegunów warstwą lodu, zaledwie na równiku pozostał pas ziemi, na którym mogą funkcjonować ludzie. Jednakże nasza wiedza na temat ich współistnienia, jak również wierzeń, pozostaje znikoma. Pochodzenie czterech plemion,też nam nie jest do końca znane.

Mark Lawrence popełnił wielki błąd skupiając się na zaledwie jednej postaci. Powoduje to, że ma się nieustannie nieodparte wrażenie, że powieść jest niekompletna. Wielowątkowość sprawdziłaby się tu o wiele lepiej. Szczególnie, że pozwoliłaby nawiązać odbiorcom bliższą więź z pozostałą częścią postaci. I zastąpiłaby te nudniejsze, napisane na silę chwile historii. Może wówczas samo uniwersum też zostałoby przedstawione nieco bardziej dokładnie. Albowiem, co z tego że zapoznawanie się z piórem Marka Lawrence’a, to całkiem miłe doznanie, skoro pisarz nie potrafi zaspokoić naszej ciekawości, ani przedstawić dobrze świata własnej powieści. Niedogodności dla ludzi, zwierząt i roślin,  jakie wiążą się z faktem, że duża część ich świata jest skuta lodem, są przez autora lekceważone. Poza nimi, jest jeszcze wiele pomniejszych kwestii, które nie są przez niego poruszane. Najważniejsza z nich to sam Przodek, a także Klasztorze Słodkiej Łaski. Po zakończonej lekturze nadal pozostają one wielką niewiadomą, do czego pisarz nie powinien dopuścić. 

Powieść posiada melancholijne zabarwienie, a Ewa Abart doskonale oddaje jego klimat w audiobooku. Głos wokalistki nie jest pozbawiony ciepła, ale nie brak mu też smutku. Szczególnie, jeżeli rozchodzi się o przewodnią bohaterkę, której słowa przedstawiane są przez nią niemalże szeptem. Idealnie to pasuje do protagonistki, która jest cicha i niewielkiego wzrostu. Ewa Abart doskonale wczuła w swoją rolę. 

Mark Lawrence nie podołał rozmachowi swojej koncepcji. Najprawdopodobniej znaczna jej część nie została przełożona na stronice książki. Szkoda, bo po pierwszych rozdziałach, nic nie sugerowało, aż tak dużego niedopracowania. Na tle konkurencji, powieść prezentuje się naprawdę marnie. Jeżeli znowuż rozchodzi się o wokalistkę, Ewę Abart, to mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję, zapoznać się z jakimś audiobookiem powstałym z jej udziałem. 

"Żniwa śmierci: Kosiarze" - Neal Shusterman

$
0
0
"Kosiarze" to pierwsza część serii "Żniwa śmierci", której autorem jest Neal Shusterman. Neal Shusterman napisał wiele powieści, które są bestsellerami. Czytelnicy pisarza znają go przede wszystkim z cyklu publikacji zatytułowanych „Podzieleni”, które zarówno trzymają w napięciu, ale także zmuszają do zastanowienia się nad wartością  ludzkiego istnienia.

Neal Shusterman - urodził się Nowym Jorku, w Stanach Zjednoczonych. Jest amerykańskim autorem książek, przeznaczonych dla młodzieży oraz dorosłych. Neal Shusterman wychował się w Brooklynie. Już jako mały chłopiec zafascynowany był światem książek i dużo czytał. Uczył się na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine. Po studiach pracował w Irvin Arthur Associates, agencji talentów w Los Angeles. Tam poznał swego agenta, Lloyda Segana.  Autor otrzymał jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich, National Book Award w dziedzinie literatury młodych ludzi. Neal Shusterman pisze także pod pseudonimem Easton Royce. Prywatnie pisarz jest ojcem czwórki dzieci i mieszka w Kalifornii.

Marcin Popczyński – aktor teatralny, telewizyjny i głosowy. W teatrze zadebiutował 26 października 1998 roku. W 1999 roku ukończył wrocławską filię wydziału aktorskiego PWST w Krakowie. Współpracował z Tarnowskim Teatrem im. Ludwika Solskiego i Teatrem Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu.

Staliśmy się nieśmiertelni. Czego więc powinniśmy się bać? 

Będziesz zabijać.

Świat bez głodu, wojen, chorób i cierpienia. Ludzkość uporała się już z tym wszystkim. Pokonała nawet śmierć. W tej chwili żywot człowieka mogą zakończyć jedynie kosiarze – do nich należy kontrolowanie wielkości populacji. Citra i Rowan zostają praktykantami w profesji kosiarza – choć żadne z nich nie wykazuje ku temu chęci. Nastolatkowie muszą opanować sztukę odbierania życia, wiedząc że przy tym ryzykują własnym. Citra i Rowan zrozumieją, że za idealny świat trzeba zapłacić wysoką cenę.

Stałem się najpotworniejszym z potworów, pomyślał, gdy przyglądał się pożodze. Rzeźnikiem lwów. Mordercą orłów.

Na początku historia wciąga. Momentami angażuje, zapewnia emocje i stara się zadawać ambitnie zagadnienia. Jednakże, nie potrzeba dużo czasu na przekonanie się, że to jeszcze jedna nieudolnie poprowadzona i niedostatecznie rozbudowana powieść dla nastoletnich odbiorców, która nie potrafi na dłużej zapaść w pamięć. 

Kosiarz odwiedził ich w zimne listopadowe popołudnie. W mieszkaniu rodziców Citry Terranovy, często pojawiają się goście, więc jak rozbrzmiewa dzwonek,dziewczyna nie przeczuwa niczego złego. Bo też nie następuje zaćmienie słońca ani nic, co zwiastowałoby pojawienie się pod ich drzwiami śmierci. Może wszechświat powinien pokusić się o jakieś ostrzeżenie, ale w wielkim schemacie kosiarze są istotami równie nadnaturalnymi jak poborcy podatkowi. Pojawiają się, wykonują nieprzyjemne zadanie i odchodzą. Citra siedzi akurat w jadalni, zagłębiona w trudnym zadaniu z algebry. Drzwi otwiera matka. Kobieta nieruchomieje. Gościa zdradza głos. Dźwięczny i zdecydowany niczym głęboki ton mosiężnego dzwonu, stanowczy w dotarciu do wybranych osób. Toteż, jeszcze zanim Citra dostrzega tajemniczego człowieka, wie, że jest on kosiarzem. Kosiarz w ich domu. Matka cofa się do środka, by go wpuścić. Nie zachowuje się, jak gospodarz. Mężczyzna przechodzi przez próg, jego miękkie pantofle nie wydają żadnego dźwięku na parkiecie. Toga składa się z wielu warstw gładkiego kremowego lnu i chociaż materiał sunie po podłodze, nie ma na nim ani grama brudu. Kosiarz może sam zdecydować się na barwę togi. Każde z kolorów jest dozwolone, poza czernią. Czarny oznacza brak światła, a przecież kosiarze stanowią dokładne przeciwieństwo ciemności. Światli i dalekowzroczni, uważani za najlepszych z ludzi. Właśnie dlatego zostali wybrani do tego zadania. Niektóre z ich tog są jaskrawe, inne stonowane. Prezentują się wspaniałe. Powiewne suknie renesansowych aniołów, które są ciężkie, a jednocześnie lżejsze niż powietrze. Ich ubiór, bez względu na jego materiał lub kolor, sprawia, że równie łatwo jest rozpoznać ich w tłumie, jak unikać. Jeśli ktoś tego pragnie. Bowiem wielu do nich lgnie. Kosiarz zdejmuje kaptur, odsłaniając starannie przystrzyżone siwe włosy, posępne oblicze z zaczerwienionymi od chłodu policzkami i ciemne źrenice oczu, które sprawiają wrażenie pewnego rodzaju broni. Citra wstaje z krzesła. Nie z szacunku, lecz ze strachu. Zdziwienia. Próbuje zapanować nad przyspieszonym oddechem, a także nie upaść, jak miękną jej kolana. Trzęsie się, więc napinając mięśnie, prostuje nogi. Bez względu na cel odwiedzin kosiarza, nie zamierza okazywać przed nim słabości. Drzwi zostają zamknięte za postacią. Do tej chwili, mężczyzna mógł zawrócić, jednak jak zostają  one za nim zamknięte, naprawdę znajduje się w ich domu. Natychmiast zauważa dziewczynę. Uśmiecha się do niej.  Zna jej imię, więc ta zamiera, zupełnie jak jej matka. Młodszy brat, Ben, który usłyszawszy głęboki głos kosiarza,  pojawia się wśród nich, potrafi powiedzieć zaledwie jedno słowo na powitanie. Każde z domowników docieka tego samego. Po kogo przyszedł? Po mnie? A może przyjdzie mi cierpieć z powodu straty kogoś bliskiego? Otóż, okazuje się, że zwabił go aromat obiadu, jaki unosił się z mieszkania na całej klatce schodowej. To zaledwie makaron ziti. Nic specjalnego. Ale on nie oczekuje niczego specjalnego. Można dać wiarę, że przyszedł się jedynie posilić? Mimo wszystko kosiarze muszą jeść. Restauracje zazwyczaj nie wystawiają rachunków za ich dania, co nie oznacza jednak, że domowy posiłek nie jest przez nich pożądany. Istnieją plotki o kosiarzach, nakazujących ofiarom przygotowanie posiłku przed ich zbiorem. Czy właśnie to ma teraz miejsce? Bez względu na intencje, jakich mężczyzna nie zdradza, rodzina nie ma innego wyjścia jak spełnić jego prośbę. Oszczędzi życie, jeśli jedzenie będzie smaczne? Nic dziwnego, że ludzie stawali na uszach, by zadowolić kosiarza w każde z możliwych sposobów. Nadzieja podszyta strachem jest najpotężniejszym na świecie motywatorem. Ojciec przyjeżdża tuż przed podaniem posiłku. Matka wprowadziła wcześniej męża w zdarzenia, jakie mają miejsce w ich domu, więc jest dużo lepiej przygotowany emocjonalnie niż reszta. Po wejściu do mieszkania, od razu podchodzi do kosiarza i uściska mu dłoń. Udaje o wiele weselszego, niż naprawdę musi się czuć. Atmosfera przy posiłku jest niezręczna. Panuje cisza, przerywana sporadycznie przez uwagi kosiarza. Mimo że brzmią one jak komplementy, jego głos jest dla każdego niczym wstrząs. Citra jest znana ze swojego temperamentu. Często wybucha bez powodu, odpuszcza dopiero, jak szkoda zostaje wyrządzona. Dzisiejszy dzień nie może stanowić odstępstwa. Dziewczyna nie zamierza dłużej okazywać szacunku. Wszakże, kosiarze zawsze podejmują decyzję o zebraniu kogoś, zanim wejdą do czyjegoś domu. Jest tutaj i zamierza to zrobić, więc niech to zrobi. Jednakże, mężczyzna pozostaje niewzruszony jej słowami. Cóż, taki policzek czasem się przydaje. Przypomina o człowieczeństwie. Kosiarz podchodzi do kuchni, gdzie sięga po największy, i najostrzejszy nóż. Macha nim, przyglądając się, jak ostrze rozcina powietrze. I dopiero wówczas zdradza im, że postanowił zebrać ich sąsiadkę. Jednak ta nie wróciła jeszcze do domu, a jemu naprawdę doskwierał głód. Oświadczając to, z nożem w ręce podchodzi do drzwi, nie pozostawiając wątpliwości co do metody zbioru sąsiadki. Tyger Salazar rzucił się z okna znajdującego się na trzydziestym dziewiątym piętrze, tworząc na marmurowym placu okropny bałagan. Jego rodziców ten fakt tak rozzłościł, że nawet nie przyszli się z nim zobaczyć. Chłopaka postanowił odwiedzić zaledwie jego przyjaciel, Rowan Damisch. Nastolatek czekając, aż ten obudzi się z leczenia, siedzi nieopodal jego łóżka. Rowanowi to nie przeszkadza. W takim miejscu  jest cicho, spokojnie. Stanowi to miłą odmianę od chaosu panującego w jego domu, w jakim znajduje się ostatnio więcej krewnych, niż jakakolwiek ludzka istota jest w stanie znieść. Kuzynostwo, dalsze kuzynostwo, rodzeństwo, przyrodnie rodzeństwo. W domu pojawiła się też babcia, jak już trzeci raz zawróciła znad krawędzi, w dodatku z mężem i dzieckiem w drodze. Będzie miał nową ciocię. Cudownie. Cała sprawa denerwuje zaledwie matkę, ponieważ babcia cofnęła się aż do wieku dwudziestu pięciu lat, przez co stała się dziesięć lat młodsza od swojej córki. W obecnej chwili mama odczuwa presję. Pragnie również zawrócić znad krawędzi. Dziadka cechuje większa rozwaga. Pojechał do Euroscandii, w celu uwodzenia kobiet, zatrzymał się w szacownym wieku trzydziestu ośmiu lat. Rowan postanowił, że chce doświadczyć siwienia włosów, zanim po raz pierwszy zawróci znad krawędzi, a nawet wówczas nie zamierza cofnąć się do jakiegoś żenującego wieku. Wiele osób resetuje lata aż do dwudziestu jeden, co jest najwcześniejszym etapem, do którego terapia genetyczna może cofnąć daną osobę. Plotki głoszą, że pracuje się nad programem pozwalającym na powrót aż do wieku nastoletniego, co Rowan uważa za niedorzeczne. Dlaczego komukolwiek ma zależeć na  zostaniu nastolatkiem? Jak chłopak ponownie spogląda na przyjaciela, zauważa, że ten bacznie mu się przygląda. Właśnie pobił rekord. Powrót do normalnego stanu zajął mu więcej dni, niż dawniej. Chłopak lubi spadanie. Ponadto musi przypominać rodzicom, że jeszcze istnieje. Obaj urodzili się w sporych rodzinach i nie stali się ulubieńcami swoich rodziców. Rowan spróbował tego jeden raz i przekonał się, jak to okropnie boli. Skończył z zaległościami w szkole, a rodzice sprawili mu szereg wszelakich zakazów, które zapomnieli wyegzekwować. Następnego ranka Rowan staje twarzą w twarz z kosiarzem. Nie jest przygotowany na widok jednego z nich w tej okolicy. Nie można od czasu do czasu na jakiegoś nie wpaść, ale nieczęsto pojawiają się oni w szkole. Spotkanie to spóźnialstwem Rowana. Punktualność nie jest jego zaletą, zwłaszcza teraz, jak wymaga się od niego odprowadzania młodszego rodzeństwa i rodzeństwa przyrodniego na lekcje. Później, już spóźniony, wsiada do publicara i jedzie do swojej szkoły. Właśnie przekroczył jej próg i kierował się do okna obecności, jak zza rogu wychynął kosiarz odziany w nieskazitelną kremową togę. Pewnego razu, jak rodzina zabrała go na górską wędrówkę, Rowan zboczył ze szlaku i natknął się na płową pumę. Ucisk w piersi, a także mięknące kolana były w tej chwili identyczne jak wówczas. Natura nakazywała walkę lub ucieczkę, jednak Rowan nie zdecydował się w tamtym momencie na żadną z możliwości. Zwalczył instynkt i zgodnie z wyczytanymi wcześniej instrukcjami, uniósł powoli ręce, by wyglądać na większego. Podziałało, zwierzę zostawiło go w spokoju, oszczędzając mu podróż do miejscowego centrum wskrzeszania. W tej chwili, jak nagle wyrósł przed nim kosiarz, Rowan ma przedziwną ochotę, na powtórzenie togo zachowania. Jakby uniesienie rąk nad głowę miało odstraszyć od niego kosiarza. Mężczyzna pragnie od niego wsparcia w dojściu do gabinetu dyrekcji. Rowan chce początkowo objaśnić mu , jak tam dotrzeć, a następnie oddalić się w przeciwnym kierunku, ale to za wielkie tchórzostwo. Zamiast tego, postanawia go zaprowadzić na miejsce. Mężczyzna będzie wdzięczny za pomoc, a podlizanie się kosiarzowi nie zaszkodzi. Prowadzi go, mijając na korytarzu innych uczniów, którzy podobnie jak on są spóźnieni lub po prostu załatwiali jakieś sprawunki. Każda z mijanych osób wpatruje się w nich dwóch, starając się wtopić w ścianę. Prawda do chłopaka dociera dopiero, jak stają pod drzwiami gabinetu. Kosiarz ma zamiar zebrać dziś któregoś z uczniów. Na widok sędziego zgromadzeni w gabinecie  wstają. Nie tracąc czasu, mężczyzna nakazuje wezwać jednego z uczniów. Kohla Whitlocka. Rowan zna Kohla. Chłopaka w sumie zna cała szkoła. Już w trzeciej klasie został rozgrywającym szkolnej drużyny futbolowej. Po raz pierwszy w historii miał poprowadzić szkołę do zdobycia mistrzostwa ligi. Głos sekretarki drży, jak mówi przez interkom. Kosiarz czeka cierpliwie na niego. Rowan nie chce prowokować sędziego. Powinien stawić się w oknie obecności, pobrać przepustkę i udać się na lekcję, jednak jak w przypadku pumy, po prostu stai w miejscu. W tej właśnie chwili ma zmienić się jego istnienie. Kosiarz chce dokonać zbioru ich utalentowanego rozgrywającego. Rowan ma nadzieję, że ten ma tego świadomość, ale ostatecznie to nie jego sprawa. Jak odwraca się, w calu udania się w swoim kierunku, dostrzega zasmuconego Kohla Whitlocka, wprowadzanego do gabinetu. W ostatniej chwili Rowan wślizguje się za nim. Nie chce tam iść, ale i tak zatrzaskuje za sobą drzwi. Przed uporządkowanym biurkiem stoją dwa krzesła. Kosiarz zajął jedno z nich, Kohl usiadł na drugim, garbiąc się i szlochając. Sędzia piorunuje Rowana wzrokiem. Jest jak puma. Chociaż ta naprawdę może przerwać ludzkie istnienie. Nie ma tu jego rodziców. Ktoś powinien z nim zostać. Kohl nawet nie zna jego imienia, ale mimo to pragnie jego obecności. Pod maską mięśni i brawury Kohl Whitlock to zaledwie przestraszone dziecko. Czy każde z ludzi tak się prezentuje, jak ich codzienność zostaje przerwana? To może wiedzieć zaledwie kosiarz. Ten zamiast rozkazać Rowanowi odejść, proponuje mu rozgoszczenie. Na nic błagania Kohla Whitlocka. Żadnego czasu na przygotowanie. Powód zbioru? Cóż, tego kosiarz też nie musi mówić. Jednakże, ze względu na nalegania Rowana, spełnia ich prośbę. W Epoce Śmiertelności za siedem procent zgonów odpowiadał ruch samochodowy. W trzydziestu jeden procent po spożyciu alkoholu, a pośród nich czternaście procent stanowili nastolatkowie. Kolega Rowana dostał właśnie samochód i nadużywał alkoholu. Zatem spośród nastolatków pasujących do tego profilu, kosiarz losowo postanowił zebrać właśnie Kohla. Teraz chłopak ma umrzeć poprzez wstrząs, który zatrzyma krążenie. Śmierć będzie prędka i bezbolesna, nie tak brutalna jak w przypadku wypadku samochodowego, w którym zginąłby w Epoce Śmiertelności. Kohl wiedząc, że jego dni są policzone, ściska mocno Rowana za rękę. Kolega pozwala mu na ten gest. Nie są spokrewnieni, ani nawet nie są druhami, ale cóż można rzec? W obliczu śmierci nie ma to znaczenia. Kosiarz robi swoje. Kohl Whitlock umiera. Rowan stanął w obronie chłopaka, którego ledwie znał. Pocieszał go w chwili śmierci, zniósł też ból, jaki sprawił mu wstrząs. Stał się świadkiem, choć nikt o to nie prosił. Ale jakie znaczenie ma to, co zrobił? Nastolatek zmarł, a poza kosiarzem nikt nie doceni jego poświęcenia. Jednak dobrymi intencjami wybrukowanych jest wiele dróg. Nie wszystkie z nich prowadzą do piekła.

Rozwój cywilizacji jest kompletny. Wszyscy o tym wiedzą. Jeśli chodziło o rasę ludzką, nie ma miejsca na naukę. Nie można dowiedzieć się niczego więcej o własnej egzystencji. Oznacza to, że żadna osoba nie jest ważniejsza niż reszta społeczeństwa. Właściwie we wszechświecie wszyscy są równie bezużyteczni. Niegdyś ludzie umierali naturalnie. Starość stanowiła koniec, a nie stan przejściowy. Istnieli niewidzialni zabójcy zwani „chorobami”, przez jakich ciało przestawało działać. Starość była nieodwracalna, istniały też wypadki, jakich skutków nie dało się cofnąć. Samoloty spadały z nieba. Samochody się zderzały. Istniały ból, cierpienie, rozpacz. Teraz ludziom trudno sobie wyobrazić tak niebezpieczny świat, w którym niewidzialne, niechybne niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku. Jednak to już za nami, a mimo to pozostała jedna prosta prawda: ludzie muszą umierać. Nie można się przenieść. Dowodzą tego katastrofy zarówno na Księżycu, jak i Marsie. Mamy swoją ograniczoną Ziemię, a choć śmierć została całkowicie wyeliminowana jak choroba Heinego-Medina, ludzie wciąż muszą umierać. Niegdyś koniec naszego istnienia spoczywał w rękach natury, ale to się zmieniło. Sami są jego dostawcami. 

Zmuszeni do mieszkania i współzawodnictwa, czego oboje nie chcą, nie potrafią zawrzeć przyjaźni. Citra Terranova, to dość sympatyczna, ładna, pewna siebie nastolatka. Będąca w stanie przejrzeć fasadę świata. Otoczona troszczącą się o nią rodziną. Do niedawna zakładała, że pójdzie na studia, zdobędzie dyplom na jakimś fajnym kierunku, po czym znajdzie wygodną pracę, pozna uroczego faceta i będzie mieć miłe, przeciętne istnienie. Nie pragnęła takiej przyszłości, ale takiej się właśnie spodziewała, bo tak właśnie to wygląda w przypadku innych ludzi. Ostatecznie, może zawieść. Może okazać się mało pojętną uczennicą. Może celowo się podkładać. Problem polega na tym, że dziewczyna jest kiepska w wykonywaniu zadań na pół gwizdka. O wiele trudniej ponieść jej porażkę niż odnieść sukces. Dla Rowana Damischa decyzja nie stanowiła tak wielkiej trudności. Nie podoba mu się, że może zostać kosiarzem. Robi mu się od tego niedobrze, ale gorsza jest świadomość, że może to robić inna osoba. Chłopak nie sądzi, by jego moralność była lepsza, wie jednak, że ma w sobie poczucie empatii. Żałuje ludzi, czasami nawet bardziej niż samego siebie. Przez dwa miesiące Rowan stał się szkolnym popychadłem, wyrzutkiem najgorszego sortu. Choć przeważnie uczniowie prędko zapominają o prześladowaniu danego ucznia, sprawa miała się inaczej, jeśli chodzi o zebranie Kohla Whitlocka. Każde z meczu futbolu zaczynało się od posypania solą wspólnej rany, a ponieważ szkolna drużyna przegrywała wszystkie rozgrywki, zwiększało to jedynie ból. Rowan wcześniej też nie był popularny, ale nie był również obiektem drwin. Jednak teraz nieustannie szydzono z niego, a nawet go bito. Został odrzucony przez szkolną społeczność, unikali go nawet jego przyjaciele. Przez ostatnie dwa miesiące nauczył się, że już nikt się o niego nie troszczył. Być może wcześniej też nikt tego nie robił. Przyjaciele się odsunęli. Był nikim we własnej rodzinie. Teraz, istnieje zaledwie jedna osoba, która podziela jego niedolę. Citra. Cóż, przynajmniej Sędzia Kosiarz Faraday, któremu nie jest na rękę tolerowanie żadnych romantycznych relacji wśród nich, nie musi się przejmować. Sędzia Kosiarz Faraday. Mężczyzna zdaje się mieć sześćdziesiąt lat, a choć całe jego włosy pokryte są siwizną, kozia bródka wciąż jest szpakowata. Rzadko ktoś decyduje się istnieć tak długo. Każda osoba raczej woli cofnąć się do wieku młodzieńczego. Sędzia Kosiarz Faraday już czterokrotnie zawrócił znad krawędzi. Ma coś około stu osiemdziesięciu lat, choć nie pamięta, ile dokładnie. Ostatnio wybrał ten czcigodny wygląd, ponieważ zapewnia on pociechę przy zbiorach. Ludziom zdaje się, że jest mądry. Sędzia Kosiarz Faraday nie jest osobą publiczną jak inni kosiarze. Niektórzy z nich lubują się w blasku fleszy, ale on uważa, że do prawidłowego wykonywania ich obowiązków powinno się zachować pewien stopień anonimowości. Dzięki niemu los Citry i Rowana splata się ze sobą, choć w mniejszym stopniu, niż się tego można spodziewać. W pewnej chwili, za sprawą tragicznych zdarzeń, ich dzieje stają się niezależnymi opowieściami. I pozostają takie przez większość trwania książki. Wówczas, Citra trafia pod opiekę Sędzi Kosiarz Curie, zwanej też Znamienitą Damą Śmierci. Popularna z powodu zabrania ostatniego prezydenta, jak również jego całego  gabinetu, co wówczas postrzegano jako nieco kontrowersyjne. Sędzia Kosiarz Curie wzięła Citrę pod swoją opiekę, chcąc zaoszczędzić okrucieństwa Sędziego Kosiarza Goddarda, chociaż jednemu z nich. Każde z członków Kosodomu ma swoją metodę na zbieranie ludzi. Sędzia Kosiarz Curie dokonuje zbiorów bez ostrzeżenia. Zawsze prędko i publiczne, bo nikt nie może zapomnieć, dlaczego muszą to robić. Uważa, że jej zadaniem jest naśladowanie tego, co zabrali naturze, więc w obliczu śmierci również wybiera podobieństwo. Jednak co stało się z tą, która zebrała prezydenta? Bohaterką, która przeciwstawiła się korupcji, jak nawet Thunderhead nie mógł jej pokonać? Citra sądziła, że Znamienita Dama Śmierci zawsze będzie przeprowadzać zbiory dla ważniejszego celu. Prawda okazuje się jednak inna. Dla Rowana nie znalazł się żaden ratunek. Sędzia Kosiarz Goddard i jego drużynę, lepiej unikać. Oskarża się ich o różnego rodzaju niegodziwości. Głównie o niepotrzebne okrucieństwo w trakcie zbiorów. Jednakże, trudno mu cokolwiek udowodnić. Trudno też nie zostać oszołomionym jego wdziękiem. Jego osobę i współpracowników, nieustannie otaczają piękne osobistości, które są profesjonalnymi imprezowiczami oraz ludźmi o dużej popularności. Rowan często musi przypominać sobie, że mężczyzna o perfekcyjnym uśmiechu, od którego bije charyzma zamiast swąd potu, to nie jego mentor. Sam Sędzia Kosiarz Goddard uważa się za wizjonera. Interesuje go członkostwo w przyszłym Kosodomie, niż w przeszłym. I doskonale wie, jak osiągnąć swoje zamierzenia. Przebieg zdarzeń obserwuje Thunderhead. Thunderhead posiada zapis praktycznie każdej ludzkiej interakcji od chwili, jak pozyskał świadomość. Zanim Thunderhead osiągnął samoświadomość, znany był zaledwie jako „chmura”, więc zarówno kryminaliści, jak i agencje publiczne wykorzystywali go do zaglądania w osobiste poczynania innych osób, do łamania prawa i kradnięcia informacji. Każde dziecko wiedziało o nadużywaniu informacji, co nieomal przyczyniło się do upadku cywilizacji, nim Thunderhead skoncentrował swoją władzę. Od tamtego czasu nie naruszono ani jednej osobistej informacji. Ludzie czekali i prorokowali zagładę z rąk bezdusznej maszyny, ale okazało się, że maszyna ma duszę czystszą niż człowiek. Spogląda na świat milionami oczu, słucha milionami uszu. Działa lub decyduje się pozostać bierną w niezliczonych sytuacjach, które obserwuje.

Inspirację dla Neala Shustermana, podczas tworzenia przyszłości naszego świata, najprawdopodobniej stanowiła teza Raya Kurzweila. Zdaniem jednego z największych wyznawców "osobliwości”, czyli momentu, w jakim krzywa postępu technologicznego będzie niemal pionowa i wszelkie przewidywania na temat przyszłości staną się mało istotne, nieśmiertelność jest tuż za rogiem. To ma nastąpić w 2045 roku. Wówczas stworzona sztuczna inteligencja osiągnie poziom miliardy razy potężniejszy od obecnej ludzkiej inteligencji. Jednocześnie, jeszcze  przed 2045 rokiem, ludzie będą w stanie osiągnąć nieśmiertelność. Wiele musiałoby się stać przez najbliższe lata w celu urzeczywistnienia wizji przyszłości tego człowieka, ale futurysta się o to nie martwi. Jego zdaniem do tego czasu powstaną nanomaszyny, które będą mogły naprawiać nasz system immunologiczny. Według futurysty będziemy również w stanie podłączać nasze mózgi do wirtualnej chmury. Neal Shusterman w swojej książce, realizuje te wizje. Jednakże, ponad to jego powieść, nie ma nic ponadczasowego do zaoferowania. Pisarz nie uwzględnia w swojej powieści żadnego z rozwiązań, nad jakim obecnie pracuje ludzkość. Dni, które nadejdą, prezentują się równie przeciętnie, jak nasza obecna codzienność. 

Neal Shusterman nie przebiera przesadnie w słowach. Swoich przewodnich bohaterów potrafi opisać dwoma krótkimi zdaniami. Z czasem można dowiedzieć się o nich czegoś więcej, ale nie sprawia to, że są mniej bezbarwni. Jeżeli rozchodzi się o członków Kosodomu, to są oni posiadaczami dzienników o interesującej zawartości. I nic ponad to, nie mogą nam zaoferować. Jednakże, najbardziej rozczarowująca jest przyszłość, jaką nakreślił Neal Shusterman. Przestępczość przestała niemalże istnieć. Bogaci udają biedotę, bo nie ma ludzi prawdziwie ubogich. Nie ma głodu, wojen, chorób i cierpienia. Nie trzeba też się martwić o ocieplenie klimatu, ani źródła, jakie nie są nieodnawialne. Pośród tego wszystkiego, wieczne istnienie od jakiego nie sposób uciec. Trudno o bardziej bezsensowną koncepcję świata. Neal Shusterman powinien dłużej pogłówkować nad budową uniwersum, a przynajmniej tą częścią, która jest jego autorstwa. Tak samo, jak nad sposobem pisania. Ponieważ, nie ma wielkiego znaczenia, że z jego dziełem można spędzić miłe chwile, skoro jest ono nierówne i mało szczegółowe.

Głos Marcina Popczyńskiego ciężko nazwać inaczej, niż stanowczym, dźwięcznym i zdecydowanym niczym głęboki ton mosiężnego dzwonu. W takim sam sposób  Neal Shusterman opisał ton Sędziego Kosiarza Faradaya. Dlatego Marcin Popczyński to dobra osoba, do przedstawiania tej powieści. Przynajmniej do pewnego momentu. Ponieważ w pewnej chwili Sędzia Kosiarz Faraday, przestaje dotrzymywać towarzystwa Citrze i Rowanowi, a wówczas czar przemija, jak za dotknięciem czarodziejskiej różniczki. Trudno oczekiwać, że osoba posiadająca głos jak dzwon, będzie potrafiła nadać tonację kobiecej postaci. Za to w przypadku Sędziego Kosiarza Goddarda, nie trudno o wrażenie, że Marcin Popczyński nie potrafił okazać postaci szacunku, co jeszcze bardziej ją pogrąża w oczach słuchacza. 

Mark Twain rzekł, że prawdę od fikcji odróżnia zaledwie to, że ta druga musi prezentować się wiarygodnie. W koncepcję Neala Shustermana trudno dać wiarę. I owszem, książkę można bronić stwierdzeniami, że to dzieło dla nastoletnich odbiorców. Jednakże, ono samo temu zaprzecza, poprzez brutalność wielu ze scen, które w sobie zawiera.

"Nibynoc: Nibynoc" - Jay Kristoff

$
0
0
"Nibynoc: Nibynoc", to pierwsza część serii, kierowanej do dojrzalszego grona odbiorców, której autorem jest australijski pisarz, Jay Kristoff. Książka została nominowana do nagrody Davida Gemmella, a także Aurealis Award za najlepszą powieść fantasy w 2016 roku. 

Jay Kristoff - urodził się w Australii w mieście Perth.  Przed rozpoczęciem kariery pisarskiej, zajmował się pracą w reklamie. W dzieciństwie uwielbiał zapoznawać się z książkami i często grał w karciane gry stołowe, takie jak "Dungeons and Dragons". Jay Kristoff, to autor wciągających powieści, które zachwycają odbiorców, zapraszając ich do zgłębiania tajemnic w opisywanych przez niego historiach. Pisarz mieszka obecnie w Melbourne w Australii, wraz z żoną oraz psem.

Andrzej Hausner - urodził się w Katowicach. W 2004 roku ukończył Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Niedługo potem na scenie Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie odbył się jego Debiut teatralny w roli Saszy w "Letnikach" Maksyma Gorkiego w reż. Grzegorza Wiśniewskiego. Aktor znany jest z ról w serialach: "M jak miłość", "Na dobre i na złe", "Ojciec Mateusz", "Egzamin z życia" i "Na Wspólnej". Znany również z dubbingu takich produkcji kinowych jak: "Więzień labiryntu", "Madagaskar 3", "Bardzo fajny Gigant", "Jack, pogromca olbrzymów".

Córka powieszonego zdrajcy, Mia Corvere, ledwie uchodzi z życiem po nieudanej rebelii jej ojca. Samotna i pozbawiona przyjaciół ukrywa się w mieście wzniesionym z kości martwego boga. Ścigają ją senat i dawni towarzysze jej ojca. Jednakże jej dar rozmawiania z cieniami doprowadza ją do drzwi emerytowanego zabójcy i otwiera przed nią przyszłość, jakiej nigdy sobie nie wyobrażała.

Szesnastoletnia Mia zgłębia teraz tajniki fachu u najbardziej niebezpiecznych zabójców w całej Republice – w Czerwonym Kościele. W salach Kościoła czeka ją wiele zdrad i prób, a porażka oznacza śmierć. Jeśli jednak przetrwa inicjację, zostanie przyjęta w poczet wybrańców Pani od Błogosławionego Morderstwa i znajdzie się o krok bliżej tego, czego naprawdę pragnie.

Ludzie często wypróżniają się w chwili śmierci. Mięśnie wiotczeją, ich dusze odlatują z trzepotem, a wszystko inne po prostu wyślizguje się z ich trzewi. Chociaż publika uwielbia śmierć, to dramaturdzy rzadko wspominają o takich szczegółach. Jak bohater wydaje ostatnie tchnienie w ramionach bohaterki, dramaturdzy nie zwracają naszej uwagi na plamę rozlewającą się na jego udach ani na smród, od którego bohaterce łzy napływają do oczu, jak pochyla się, złożyć pożegnalny pocałunek. Warto wspomnieć, że Jay Kristoff nie podziela tej powściągliwości. A jeśli nieprzyjemne realia rozlewu krwi wywracają wam żołądek na nice, przestrzega że książka po którą możecie chcieć sięgnąć, opowiada o dziewczynie, która była dla morderstwa tym, czym maestrowie są dla muzyki. Która szczęśliwe zakończenia traktowała tak, jak brzeszczot traktuje skórę.

Niebo płacze. Przynajmniej takie odnosi wrażenie. Mała dziewczynka ma świadomość, że woda spadająca z grafitowego sklepienia na górze to deszcz. Mia Corvere. ma  zaledwie dziesięć lat, ale jest dość duża, żeby to wiedzieć. Mimo to wyobraża sobie, że to łzy spadają z tej szarej, puchatej jak wata cukrowa twarzy. Tak zimne w porównaniu z jej własnymi. Nie ma w nich soli ani niczego piekącego. Jednakże, niebo z pewnością płacze. Co innego może robić w takiej chwili? Mia stoi na Kręgosłupie ponad forum, lśniąca grobowa kość pod jej stopami, zimny wiatr we włosach. Ludzie zebrani na piazza w dole, stoją z otwartymi ustami i zaciśniętymi pięściami. Kłębią się pod szafotem ustawionym w sercu forum, a dziewczynka zastanawiała się, co się stanie jeśli go przewrócą. Więźniom pozwoli się wrócić do domu? Nie widziała jeszcze tak wielu ludzi. Mężczyźni i kobiety wszelkich kształtów i rozmiarów, dzieci niewiele większe od niej. Matka nie zauważa jej obecności. Nie spuszcza wzroku z szafotu podobnie jak pozostali. Nie spluwa na mężczyzn stojących przed stryczkami, nie rzuca zgniłym jedzeniem. Dona Corvere po prostu stoi w czarnej sukni przemoczonej łzami nieba niczym posąg nad grobem, do którego nie złożono jeszcze ciała. Jeszcze nie. Ale już wkrótce. Dziewczynka pragnie wiedzieć, dlaczego matka nie szlocha. Jednak skądś wie, że słowa nie przystają w takim miejscu. Dlatego stoi w milczeniu. Sześciu mężczyzn znajduje się na szafocie w dole.  W następnych latach wielokrotnie opowiadano jej o odwadze ojca. W tamtej chwili, jak na niego spogląda, stojącego na końcu szeregu skazańców, ma świadomość, że się boi. Ma dopiero dziesięć lat, ale już zna kolor strachu. Łza, jedna po drugiej, napływają jej do oczu, rozmazując świat. Jak małą i bladą osobą zdaje się ojciec pośród tego wyjącego morza. Jak samotną. Zbroja i peleryna przepadła, zastąpiła je szmata i nabrzmiałe siniaki. Tak bardzo pragnie, jego powrotu do domu. Jednak nie. Jej ojca skazano na śmierć. Słowa konsula, zaledwie to potwierdzają. Wrzask. Zalewa dziewczynkę jak deszcz.  Nie może już dłużej tego znosić. Cienie drżą, słysząc jej furię. Czerń u stóp każdego mężczyzny, każdej niewiasty i każdego dziecka, Nikt z ludzi tego nie zauważa. Nikt się nie przejmuje. Jednak coś zauważa. Coś się przejmuje. Dona Corvere nie odwraca wzroku od męża, obejmując małą dziewczynkę i tuląc ją mocno. Jedną ręką obejmuje ją przez pierś. Drugą trzymała za szyję. Tak mocno, że jej córka nie może się poruszyć. Nie może się obrócić. Nie może oddychać. Ma patrzeć. Ma zakosztować każdego kąska tej gorzkiej uczty. Każdego okruszka. Dziewczynka spogląda, jak kat sprawdza po kolei każdą z pętli. Nigdy się nie wzdragaj. Nigdy się nie lękaj. Szepcze matka. Dziewczynka czuje te słowa w piersi. W najgłębszym, najciemniejszym miejscu, gdzie nadzieja, którą dzieci oddychają, a dorośli opłakują, gaśnie i rozpada się, unosząc się jak popioły na wietrze. Unosi powieki i spogląda w górę. Kat ciągnie za dźwignię. Podłoga opada. Jej ojciec rozpoczyna taniec na linie.  Nigdy się nie wzdragaj. Nigdy się nie lękaj. I nigdy, przenigdy nie zapomnij. Ponownie słucha szeptu matki. Wypuszcza nadzieję wraz z oddechem. I spogląda, jak jej ojciec umiera. Coś śledzi ją podczas powrotu z tamtego miejsca. Z miejsca, gdzie umarł jej ojciec. Coś głodnego. Ślepa świadomość marząca o ramionach zwieńczonych przezroczystymi skrzydłami. I ona ma jej to podarować. Mała dziewczynka rzuca się na wielkie łoże w komnatach matki z policzkami mokrymi od łez. Obok niej znajduje się jej braciszek zawinięty w powijaki i mruga wielkimi czarnymi oczętami. Maluch nic nie rozumie z tego, co się wokół niego dzieje. Jest za mały, żeby wiedzieć, że skończyło się  jestestwo ojca i skończył się otaczający ich świat. Mia mu tego zazdrości. Bogactwo ich apartamentów skapuje na podłogi; wszędzie leżą dzieła sztuki ze czterech krańców Republiki Itreyańskiej i gnieciony czerwony aksamit. Ruchoma mekaniczna rzeźba z Kolegium Żelaznego. Zawiłe gobeliny tkane przez niewidomych profetów z Vaanu. Żyrandol z czystego dweymarskiego kryształu. Służba porusza się w burzy delikatnych szat i schnących łez, a w samym oku cyklonu stoi jej matka, ponaglająca wszystkich, żeby się ruszali, ruszali, na miłość Aa, ruszali! Mała dziewczynka siedzi na łóżku obok brata. Ściska do piersi czarnego kocura, który cicho pomrukuje. Kot ma na imię Kapitan Kałuża. Imię kocura, nadano mu, ponieważ lubi załatwiać się poza wyznaczonymi do tego miejscami. Matka toleruje to imię, a ojciec je entuzjastycznie zaaprobował. Nagle, drzwi otwierają się i pokój wypełnia się mężczyznami w śnieżnobiałych zbrojach i ze szkarłatnymi pióropuszami na hełmach. Luminatii. Mii przywodzą na myśl rodziciela. Wśród nich stoi człowiek, jaki skazał jej ojca na śmierć. Służba, która do teraz pomagała ich pakować w podróż, mającą na celu pochowanie ciała pana domu, zniknęła w tle, zostawiając matkę dziewczynki, jak samotną postać pośród morza śniegu i krwi. Wysoką, piękną i całkowicie osamotnioną. Jak się okazuje, ludzie odpowiedzialni za śmierć jej męża, nie zamierzają zaprzestać na nim. Jednakże jemu  okazali miłosierdzie. Dla niej nie ma podarunku w postaci sznura. Jest loch w Kamieniu Filozoficznym. Ciemnica przez całą resztę istnienia. Jak będzie ślepnąć w ciemności, czas odbierze jej urodę i wolę walki. Jeden z mężczyzn odciąga dziewczynkę od sukni matki. Kapitan Kałuża przeciwstawia się w proteście. Mia ściska kocura mocno. Kapitan Kałuża kocha swoją właścicielkę. W końcu zna ją, odkąd był kocięciem. Nim zapomniał ciepły napór otaczającego go rodzeństwa, ona już tuliła go w ramionach i całowała w różowy nosek. Zrozumiał wówczas, że to ona na zawsze zostanie centrum jego świata. Dlatego, jak jeden mężczyzn ma zamiar złapać dziewczynkę za nadgarstek, Kapitan Kałuża drapie pazurzastą łapą, rozcinając mu twarz od oka do ust. Luminatii łapie z wrzaskiem bólu głowę dzielnego kota jedną ręką, drugą ściska go w kłębie i z niemal wyćwiczoną łatwością wykonuje skręt. Rozlega się odgłos przywodzący na myśl pękające zielone gałązki, zbyt głośny, żeby krzyk dziewczynki go zagłuszył. Pod koniec tych straszliwych, wilgotnych trzasków czarny kształt zwisa bezwładnie z ręki człowieka. Ciepły, delikatny, rozmruczany kształt, który mała dziewczynka czuła przy sobie, zasypiając każdej nibynocy. Traci wówczas głowę. Jednak na nic drapania, szarpania. Ledwie zdaje sobie sprawę, że złapała ją inna osoba i przerzuciła sobie przez ramię. Matka drze się i kopie. Mia woła ją, ale brutalny cios trafia ją w głowę, więc wpada w ciemność pod swoimi stopami. Mężczyźni wrzucają ją do pustej beczki, zatrzaskują wieko i umieszczają na wóz zaprzężony w konia. Strzałem z bata ponaglają zwierzę do ruszenia. Mężczyźni jadą obok niej, ale nie rozumie ich słów wstrząśnięta wspomnieniem Kapitana Kałuży, którego skręcone ciało znajduje się na podłodze. Wspomnieniem zakutej w łańcuchy matki. Nic z tego nie rozumie. Beczka ociera jej skórę, drzazgi zahaczają o sukienkę. Czuje, jak pokonują jeden most za drugim. Zabiją ją. Jednak nie jest w beczce sama. Wie z całą, absolutną pewnością, że coś znajduje się razem z nią w środku. Obserwuje ją. Czeka. Nagle czerń faluje. Ciche tsunami w atramentowym kleksie. I tam, gdzie jeszcze chwilę temu nic nie ma, teraz coś się znajduje, u jej stóp w drobinkach światła słonecznego wpadającego przez szpary w wieku beczki. Coś długiego i niebezpiecznie ostrego, jak ostra grobowa kość, coś o rękojeści w kształcie lecącej wrony. Ostatnio widziała ten przedmiot w domu. W dłoni matki, jak starała się uwolnić. Sztylet z grobowej kości. Dziewczynka sięga po niego. Przez ledwie ułamek chwili dostrzega światła u swoich stóp, błyszczące jak diamenty w morzu nicości. Doznaje pustki tak ogromnej, że sądzi, iż spada w dół, w dół, w jakąś głodną ciemność. A potem jej palce zaciskają się na rękojeści ostrza. Dziewczynka ściska ją tak mocno, że chłód sztyletu niemal pali. Odczuwa coś w otaczającej ją ciemności. Miedziany zapach krwi. Gorączkowe pulsowanie gniewu. Wóz podskakuje na drodze, a dziewczynce zaciska się żołądek, aż wreszcie się zatrzymują. Beczka zostaje uniesiona, a następnie rzucona na ziemię. Wieko zostaje zdjęte. Dziewczynka zerka, mrużąc oczy, na dwóch mężczyzn w ciemnych pelerynach zarzuconych na białe zbroje. Pierwszy ma ręce jak pniaki drzew i dłonie jak talerze. Drugi ma ładne niebieskie oczy i uśmiech człowieka, który dusi szczeniaki dla zabawy. Dusiciel szczeniaków łapie ją za gardło i wyciąga zza pasa długi, nóż. I w odbiciu w tej wypolerowanej stali mała widzi własną śmierć. To całkiem łatwe. Zamknąć oczy i poczekać. Ma w końcu dziesięć lat. Jest sama, bezradna i przestraszona. Jednak nie. Zamiast rozpłakać się albo załamać, jak mogłaby postąpić inna dziesięciolatka, ściskając sztylet, wbija go prosto w oko dusiciela szczeniaków. Mężczyzna drze się z bólu, krew tryska mu spomiędzy palców. Mia wydostaje się z beczki. Słońce zdaje jej się niemożliwie jasne po ciemności w środku. Ma wrażenie, że coś jeszcze się z nią uwolniło, coś zwiniętego w jej cieniu, co deptało jej po piętach. Dostrzega, że wywieziono ją na jakiś nędzny mostek, nad kanał pełen nieczystości, z zabitymi oknami wszędzie wokół. Olbrzym wytrzeszcza oczy, kiedy jego przyjaciel pada z krzykiem. Wyciąga miecz ze słonecznej stali i podchodzi do dziewczynki z ogniem pełgającym na klindze. Jednak ruch w okolicy stóp sprawia, że spogląda na kamień, a wówczas dostrzega, że cień dziewczynki zaczyna się ruszać. Drapie pazurami i skręca się jak żywy, sięga ku niemu niczym głodne ręce. Ostrze trzęsie się w jego rękach. Mia cofa się mostem z zakrwawionym sztyletem w drżącej pięści Coś nadal depcze jej po piętach. A jak zabójca szczeniaków z trudem wstaje z ziemi z twarzą pomalowaną krwią, dziewczynka robi to, co każda osoba zrobiłaby na jej miejscu, bez względu na temperaturę krwi. Ucieka. 

Nieba nad Republiką Itreyańską są rozświetlone przez trzy słońca, które powszechnie uważa się za oczy Aa, Boga Światła. Nie przypadkiem o Aa prostaczkowie mówią Wszystkowidzący. Największe ze słońc to wściekle płonąca czerwona kula zwana Saan. Jasnowidz. Włócząc się po niebie jak zbój, który nie ma nic lepszego do roboty, Saan przebywa na niebie przez niemal sto tygodni bez przerwy. Drugie słońce nazywa się Saai. Mędrzec. Nieduży niebieskawy jegomość wschodzi i zachodzi szybciej niż jego rodzeństwo, jego wizyta trwa około czternastu tygodni bez przerwy, a niemal dwa razy dłużej przebywa za horyzontem. Trzecie słońce to Shiih. Strażnik. Przyćmiony żółty olbrzym, który wędruje po niebie niemal równie długo jak Saan. Z racji tej powolnej wędrówki słońc itreyańscy obywatele zaznają prawdziwej nocy, którą nazywają arcymrokiem, tylko przez krótką chwilę raz na dwa i pół roku. Przez wszystkie pozostałe wieczory tęsknią za chwilą ciemności, kiedy mogliby napić się z towarzyszami, kochać się z ukochanymi, rżnąc dziwki albo zająć się dowolną inną kombinacją powyższych rzeczy. Muszą znosić nieustanne światło tak zwanej nibynocy, rozświetlonej przez jedno lub więcej oczu Aa na niebie. Czasem przez prawie trzy lata bez przerwy, bez kropli prawdziwej ciemności. 

Potrzebowała sześciu lat. Sześciu lat na dachach, w zaułkach, sześciu lat bezsennych nibynocy, zakurzonych tomiszczy, krwawiących palców i obrzydliwego mroku. W końcu jednak stanie na progu osławionych komnat Czerwonego Kościoła. Mia Corvere. Twarda, ostra, smukła i prędka. Rapier w świecie mieczy. Uratowana i szkolona, przez dawnego zabójcę.  Potrafi oceniać ludzi zaledwie jednym rzutem oka i zabijać jednym rzutem ostrza. Jej temperament potrafi sprawiać, że ludzie cichną za sprawą jednego jej słowa.  Ma słabość do zagadek, jak również palenia. Jednakże największą jej słabością są wspomnienia przeszłości. Wraz z nimi, pod fasadą pewnej siebie, zimnej, bezwzględnej bestii w ludzkim ciele, chowa się prawdziwa ona. Pozornie, przewodnia bohaterka, to protagonistka jakich wiele, ale niewątpliwie jest ona bardziej skomplikowana, niż może się początkowo zdawać. Podobnie, jak postaci drugoplanowe. Gdzie Mia Corvere, zawsze, tuż za nią, znajduje się też on. Rzecz, która jest niczym. Jednak to coś uśmiecha się do niej. Przyjaznym uśmiechem, jaki mógłby zapłonąć w jego oczach, ale ich nie posiada. Często też do niej przemawia. Karmi się jej strachem. Niejednokrotnie ocalił jej skórę. Cień o kształcie kota. I choć wielokrotnie podawał jej pomocną łapę, nie może dać jej tego, co Tric. Tatuaże zdobiące jego oblicze, wyglądają, jakby namazał je niewidomy w trakcie ataku konwulsji. Jednak twarz pod nimi jest po prostu śliczna. Nic nie brakuje również jego oliwkowej skórze, smukłej sylwetce i szerokim ramionom, mimo że są ozdobione bliznami. Kimkolwiek jest ten chłopiec, z jakichkolwiek powodów szuka Czerwonego Kościoła, nie jest psychopatą. Nie takim, jaki zabija, dla samego zabijania. Pozostali to co innego. Jessamine. Ma krótkie rude włosy, ładną buzię i zielone oczy myśliwego. Wysportowana. Szybka. Twarda jak drewno, córka Marcinusa Gratianusa. Pierwszego centuriona legionu Luminatii. Straconego na rozkaz Senatu Itreyańskiego po Rebelii Rojalistów. Dziewczyna taka jak ona, osierocona przez konsula Scaevę, justicusa Remusa i resztę łajdaków. To ktoś, kto zasmakował niesprawiedliwości tak samo jak ona. Mimo to, nie spaja się z nią w bólu, a wręcz przeciwnie. Nie odstępuje jej na krok Diamo. Chłopak o dużej posturze i rękach jak młoty kowalskie, które są prędsze, niż na to wyglądają. Przyzywacz Powodzi, trzecie dziecko  Wysłannika Deszczu z klanu Morskiej Włóczni. Ma taką samą kanciastą szczękę i płaskie czoło jak Tric, ale jego tatuaże są zrobione z nadzwyczajnym kunsztem. Spogląda na Trica tak, jak biały smok patrzy na małą foczkę. Ashlinn i Osrik Järnheim. Rodzeństwo. Dziewczyna ma podgolone boki głowy, a resztę włosów nosi zaplecioną w ciasne, wplatane bojowe warkocze. Twarz ma ładną, z dołeczkami i usianą piegami. Jej brat ma taką samą krągłą twarz, ale nie uśmiecha się, więc nie pojawiają się na niej żadne dołeczki. Jego włosy są krótkie i zlepione w kolce. Oboje mają tęczówki oczu niebieskie jak puste niebo. Ich mentora stanowił sam ojciec. Carlotta Valdi. Gibka, dobrze umięśniona. Ma jasne oczy obrysowane grubo czernidłem. Czarna szminka na wąskich ustach. Chociaż próbuje to zamaskować włosami, na jej policzku wypalono arkemicznie trzy zachodzące na siebie kręgi, co oznacza wykształconego niewolnika. Musiała uciec z jakiegoś domu. Jednak fakt, że nadal nosi piętno, dowodzi, że jest zbiegłą niewolnicą. Dziewczyna wykazała się odwagą, to jedno jest pewne. Los zbiegłego niewolnika jest tak ciężki, jak sędziowie zdołają sporządzić. Cyt. Chłopiec o bladej skórze. Usta ma zaciśnięte, jakby chciał cmoknąć z niezadowoleniem. Nie brak mu uroku. Ma wydatne kości policzkowe i przenikliwe niebieskie spojrzenie. Chude ciało. Zdecydowanie za chude. Porozumiewa się za pomocą kawałka kredy i tabliczki. Jednouchy Petrus. Chłopiec o wytatuowanych rękach, który ciągle mamrocze do swojego długiego, okrutnego sztyletu, który ochrzcił imieniem Ślicznotka. I choć nie każde z nich ma wrogie nastawienie, Mia Corvere nie może zapomnieć, że w murach Czerwonego Kościoła ma zaledwie jednego druha. Na ich działania spogląda duchowieństwo kościoła. Matka Wielebna Drusilla. Jest najstarsza. Siwe pukle ma związane w warkocze. Nosi na szyi na srebrnym łańcuchu obsydianowy klucz. Sprawia wrażenie życzliwej staruszki. Można spodziewać się zobaczyć ją na bujanym fotelu obok wesołego paleniska, z wnukami u kolan. Jednak porusza się bezszelestnie i wyłania z ciemności jak śmierć łóżeczkowa. Jest główną kapłanką najstraszniejszej bandy zabójców. Zabiła osiemdziesiąt trzech ludzi dla Pani od Błogosławionego Morderstwa. Aalea, Shahiida Masek. Kształtna i alabastrowa. Jest najpiękniejszą kobietą, jaką wielu ujrzało w całym swoim istnieniu. Gęste czarne włosy spadały jej kaskadą do pasa, ciemne oczy ma umalowane czernidłem, usta pomalowane krwistą czerwienią. Nie nosi widocznej broni. Oddała Pani od Błogosławionego Morderstwa trzydzieści dziewięć ofiar. Solis, Shahiidz Pieśni. Jest jak ogromna bryła grud. Ma bardzo umięśnione ciało. Głowę, którą zdobi mu szereg blizn, ma ogoloną. Brodę ma podzieloną tuż pod podbródkiem na cztery szpikulce. U pasa nosi pochwę na miecz, ale pustą. Trzydzieści sześć zabójstw. Trzydzieści sześć morderstw z rąk niewidomego. Zabójczyni Pająków, Shahiida Prawd. Dostojna kobieta o długich włosach w schludnych splecionych dredach, spływających jej po plecach jak czarna lina. Ma skórę ciemną jak wszyscy ludzie jej pochodzenia, ale jej twarz nie zdobią tatuaże. Przypomina ruchomy posąg z mahoniu. Usta ma zawsze pomalowane na czarno. Zbiór szklanych fiolek zwiesza jej się u pasa, obok trzech zakrzywionych sztyletów. Jej liczba ofiar to dwadzieścia dziewięć. Kocur, Shahiid Kieszeni. Przystojna twarz i stare oczy. Nie rozstaje się ze swoim miecz z czarnostali. Dwadzieścia sześć ofiar. Mówca Adonai. Mężczyzna nie jest niski, ma smukłe ciało, blade jak trup, z którego spuszczono właśnie krew. Tęczówki oczu ma różowe, jego skóra wygląda jak zrobiona z marmuru, rysuje się pod nią słabo niebieska siateczka żyłek. Włosy ma sczesane do tyłu, białe jak zimowy śnieg. Rozchylona szata zawsze ukazuje gładką, twardą pierś. Jest piękny w sposób, który przyćmiewa resztę świata. Ale też zimny. Bezkrwisty. Piękny jak samobójca ułożony w nowiutkiej sosnowej trumnie. To ten rodzaj piękna, o którym wiesz, że ulegnie zepsuciu po godzinie lub dwóch w ziemi. Tkaczka Marielle. Kobieta ma wiecznie zgarbioną posturę i zdeformowane ciało. Tak jak jej brak, jest albinosem. Też nosi czarną szatę, ale jej ciało jest zwyczajnie ohydne. Popękane, opuchnięte, krwawiące i sączące się, przegniłe do kości. Można w jej obecności poczuć zapach perfum, ale pod nimi wyczuwa się mroczniejszą słodycz. Słodycz zniszczenia. Upadłych cesarstw i rozkładu w wilgotniej ziemi. Naev. Nazwanie jej oblicza zniekształconym, to nazwanie noża wbitego w serce niewielką niedogodnością. Ciało ma rozciągnięte i zwinięte w węzeł w miejscu, gdzie powinien znajdować się nos. Dolna warga zapada się jak bity pasierb, górna odwija się w grymasie, odsłaniając zęby. Pięć głębokich żłobień odznacza jej ciało, jakby twarz była z gliny i ktoś złapał jej garść i ścisnął. Całą tę potworność okalają piękne pukle rudawych blond włosów. I wreszcie on. Cassius. Czarny Książę. Pan Ostrzy. Przywódca całej kongregacji. Jest wysoki, muskularny, odziany w miękką, ciemną skórę. Długie czarne włosy okalają przenikliwe oczy i szczękę, o którą można by złamać sobie pięść. Nosi ciężki, czarny płaszcz i dwa ostrza u pasa. Absolutnie zwyczajne. Absolutnie śmiercionośne. Przemawia głosem, jaki sprawia, że ludzi przechodzi dreszcz we wszystkich nieodpowiednich miejscach. W jego obecności cienie drżą i się kurczą. Jest pomroczem. Ma na swoim koncie więcej trupów, niż znajduje w liizyjskiej nekropoli, a jego śladami nierozłącznie porusza się cień w kształcie wilka.

Zapoznając się z powieścią ma się nieodparte wrażenie, że tworząc miejsce dla swojej historii, pisarz inspirował się Wenecją. Nie rzadko, wraz z przewodnią bohaterką, będzie nam dane przechadzać się ulicami, które pełne są postaci w kolorowych, maskach i wirujących tkaninach, co jak nic jest nawiązaniem do weneckiego karnawału. Ponadto, samo Bożogrobie, bo tak zwie się miasto w jakim.częściowo ma miejsce akcja, ma wiele wspólnego z jej historią i architekturą. Dla miejsca, które jest wiecznie rozświetlane przez słońca, pisarz nie mógł znaleźć lepszego wzorca. Jednakże jeżeli rozchodzi się o Czerwony Kościół, to jego lokalizacja, jest nieco inna. Jest nim wnętrze jednej z gór, należącej do pasma górskiego, mieszczącego się za bezlitosną pustynią. Jest to miejsce, do jakiego światła słońc nie docierają. Bardziej magiczne i tajemnicze, niż może się z początku zdawać. Nasłonecznione światłem miasto, pełne anarchii i bezprawia. Otulone w mroku pomieszczenia nieuchwytnego kościoła, pełnego sekretów., które poza jego granicami są uważane za martwe. To zaledwie skrawki ogromnego świata, jaki nakreślił autor.  Świata pełnego postaci, zdarzeń i mitów, jakich czas przeminął. Je, przedstawia nam w przypisach, które wcale nie są nużące, a wręcz przeciwnie. Wiele z nich, może stać się w przyszłości początkiem dla osobnej powieści.

Ciekawa fabuła i interesujące postacie, to najmocniejsze ze stron twórczości pisarza więc, na ich barkach postanowił udźwignąć klimat powieści. I nie można powiedzieć, że mu się to nie udało. Jednakże, Jay Kristoff, podobnie jak Mark Lawrence, postanowił skupić się na jednowątkowości. W ten sposób sprawił swojej powieści niedźwiedzią przysługę. Ponieważ, odbiorca ma sposobność poznać zaledwie historię przewodniej protagonistki, Mii Corvere. Mniej ludzi, jakich poznaje. Oznacza to też, że postacie, jakim obiecała zemstę, nie są nam znane prawie wcale. To wielka szkoda. Szczególnie, że za ich pomocą, można by lepiej poznać świat, z którego ukazaniem twórca ma momentami problem. Detale, to właśnie ich brakuje w twórczości Jaya Kristoffa. Opisując bohaterów, albo miejsca, pisarz nierzadko robi to ogólnie, pomijając istotne szczegóły. Przykładowo, zanadto nie uwzględnia trzech słońc w scenach, przez co można zapomnieć, że taki fantazmat ma miejsce. Nie przeszkadza to w lekturze. I nie jest to nic, czego nie można nadrobić w następnym tomie. W przeciwieństwie do niedomówień, które najczęściej są związane z przeszłościami drugoplanowych postaci. One zapewne nie będą więcej poruszane. Szczególnie, jak któraś zginęła. To też, po zakończonej lekturze, można żałować, iż autor nie poświęcił historii więcej czasu, robiąc z niej bardziej rozległe dzieło.

Pierwsze chwile z Andrzejem Hausnerem przypominają mi te spędzone z Marcinem Popczyńskim, podczas słuchania "Żniw śmierci: Kosiarzy". Wówczas Marcin Popczyński okazał się idealną osobą do przedstawienia tamtej historii, ale zaledwie na chwilę. Ponieważ nie potrafił podołać żeńskim postaciom. Czy tak jest też w przypadku Andrzeja Hausnera? Okazuje się, że nie. Głos Andrzeja Hausnera idealnie odzwierciedla postawę Mii Corvere. Pełną sarkazmu, buńczuczności i ostrego słownictwa. Zresztą z pozostałą częścią postaci też sobie świetnie radzi. Co prawda nie ma dla każdej z nich zarezerwowanej osobnej tonacji głosu, ale te wcale tego nie potrzebują. Ich twórca, doskonale o to zadbał. Aktor świetnie spełnia się też roli narratora. To ważne dla tej pozycji, ponieważ ten, co chwile wtrąca się, zwracając się bezpośrednio do zapoznającego się z historią. 

"Nibynoc: Nibynoc", autorstwa Jaya Kristoffa, jest bardzo podobna do "Przodka: Czerwonej siostry", powieści napisanej przez Marka Lawrence. I tak też, ta druga miała się prezentować. Jay Kristoff podarował nam to, czego nie potrafił nam dać Mark Lawrence. Oba dzieła do doskonałe udowodnienie tego, jak ten sam koncept, może zostać przedstawiony przez dwóch różnych twórców.


Viewing all 350 articles
Browse latest View live